Bycie eko stało się ostatnio tak modne, jak chowanie dzieciom czapek we wrześniu. Można powiedzieć, że powoli zaczyna wychodzić z salonów i gościć pod strzechami zwykłych ludzi, którzy, wzorem swoim idoli, również chcą posmakować tego wspaniałego życia w zgodzie z naturą, marzą o ksylitolu w sokach, biegają po mieście w poszukiwaniu idealnego mleka sojowego oraz namiętnie lubują się w skandynawskich dodatkach. Jest jednak jedna rzecz, o której zapominają. Że nie warto być eko frajerem.
Szał eko
Mam wrażenie, że w ostatnich latach powstał totalny szał na punkcie bycia i życia „eko”, ewentualnie w zgodzie z naturą. Mamusie po trzydziestu latach funkcjonowania na krowim mleku, odkrywają w sobie nietolerancję laktozy i pędzą po mieście na holenderce w poszukiwaniu odpowiedniego mleka sojowego. Babcie penetrują bazarki w poszukiwaniu eko warzyw na pierwszą papkę dla wnuczki/wnuczka, a tatusiowe dzielnie zbijają kanapy z palet. W tym szaleństwie jest metoda, bo faktem jest, że poziom wiedzy o zdrowej żywności i zdrowym życiu znacznie się podniósł – i dobrze. Ale wciąż spora grupa z nas zwyczajnie staje się niewolnikami życia eko. Eko frajerami.
Kamila
Kamila nie ma tak naprawdę na imię Kamila, ale opowiem ci jej historię, bo rozgrywała się na moich oczach. Kamila była eko. Eko weganką. Eko i wege była ona, jej dzieci, jej mąż, jej pies oraz dwa koty. To znaczy koty nie do końca, bo kiedy zaczęły zdychać z głodu, weterynarz przekonał Kamilę, że niektóre zwierzęta wege absolutnie być nie mogą. Kamila potrafiła przejechać swoim suvem ponad 150 kilometrów, tylko po to, żeby zrobić zakupy na modnym ekobazarku. A wszystkie chińskie szmatki, które dostała w prezencie od swojej matki, w akcie protestu spaliła, bo nie były z czystej, ekologicznej bawełny.
Ania
Ani nie stać na zakupy na eko bazarku, ale gnieciona wyrzutami sumienia, że daje dzieciom paskudne krowie mleko, które z mody wyszło jakieś 10 lat temu, gdy ludzie dowiedzieli się, że wcale nie muszą tolerować laktozy, zaczęła szukać odpowiedniego, wmawianego jej przez koleżankę, sojowego zamiennika. Wyszło drogo, drożej niż za zwykłe mleko, jechać po nie musiała dalej, bo w jej supermarkecie takich rarytasów nie dostaniesz, ale przecież nie pozwoli dzieciom truć się paskudnym ścierwem, jakim jest ta ciecz krowy, kompletnie nieprzystosowana dla naszego żołądka. Ania woli być eko. I spalać dziesiątki kilometrów w poszukiwaniu odpowiedniego mleka w dobrej cenie.
Eko frajerzy
Im więcej czytam o tym trendzie na bycie eko, tym bardziej jestem zniesmaczona. Nie samym trendem, bo on sam w sobie jest dobry i pożyteczny [zaraz powiem, dlaczego], ale przede wszystkim tym, jak na otoczkę „eko” jesteśmy codziennie nabijani w butelkę. I tu nie chodzi o to, że połowa z nas nie wie, czym się różni „eko” od „bio” [i to drugie wcale nie oznacza stopki na instagramie]. My nawet nie umiemy czytać etykiet i z półki eko bez zastanowienia wzięlibyśmy największy chemiczny wynalazek w dziejach świata. Nie umiemy myśleć. Owszem, jeśli ktoś nam powie, że dany serek czy chusteczki nie są dobre, bo zawierają w sobie to i to, postaramy się więcej ich nie kupować, kupimy inne i nie zwrócimy uwagi, że te inne zawierają ten sam chemiczny, szkodliwy składnik. Nie umiemy porównywać. Nie chce nam się czytać. Jesteśmy eko frajerami. Świetnie pokazała to Ilona we wpisie porównującym eko produkty ze zwykłymi – zerknijcie, kawał dobrej roboty.
Nasze frajerostwo i głupotę świetnie wykorzystują koncerny, wciskając nam rzeczy, które z eko nie mają wspólnej nawet tej swojej etykietki. Podpisując „naturalne”, „bio” i „jak u mamy” lansują się na coś, czym nie są – na zdrowy produkt, który ty teraz i już musisz koniecznie posiadać.
Czy żywność eko i bio jest faktycznie zdrowsza od zwykłej?
Kiedyś poruszę ten temat szerzej, bo jestem na etapie zbierania i tłumaczenia materiałów, ale wstępnie mogę powiedzieć, że te marchewki na górnym zdjęciu, wyhodowane na małym poletku w Puszczy Piskiej, niepodlewane chemią ani żadnymi polepszaczami, wcale nie są o wiele zdrowsze od tych, które kupujesz w sklepie. Już samo to, że spaliny z samego centrum Warszawy mogły je podlać deszczem przynajmniej kilka razy robi swoje i choćbyście zakupy robili u brzegu Amazonki, to nigdy nie uciekniecie od tego, co jest zwyczajnie efektem naszej cywilizacji. Nawet najbardziej ekologiczny rolnik nie wpłynie na powietrze nad swoim polem. Uwierzcie. [O powietrzu i o tym, jak je chronić pisałam tutaj]
Jedna rzecz, o której musisz pamiętać, jeśli nie chcesz być eko frajerem
Ta powierzchowność „bycia eko” zaczyna mnie trochę wkurzać, bo zwyczajnie środowisku szkodzi. Pięknie opisała to moja towarzyszka w wiejskich bojach Księżniczka w kaloszach – „Zerowaste to ściema”. No właśnie – co z tego, że kupujesz tę zdrową marchewkę i w swojej kupie nie przenosisz tych wszystkich pestycydów do szamba, skoro przez sto pięćdziesiąt kilometrów w jedną stronę pierdzisz spalinami w powietrze, żeby ją kupić? Co z tego, że na jedzenie wydajesz krocie, bo przecież ser gorszej jakości i tańszy chleb zabije twoje dziecko [nie zabije], skoro wszystkie pieniądze wydajesz tylko na to i nie stać cię na nowy piec albo panele słoneczne na dachu? Co z tego, że kupujesz ekologiczną bawełnę, skoro stare ubrania bezmyślnie wyrzuciłaś na śmietnik i nikomu się już nie przydadzą?
Naprawdę, nic się nie stanie, jeśli zamiast mleka sojowego, ryżowego, kukurydzianego czy innego tałatajstwa, po które jedziesz specjalnie na drugi koniec miasta, kupisz sobie raz na jakiś czas zwykłe, krowie. Naprawdę, nic się nie stanie, jeśli z dnia na dzień nie przerzucisz się na lniane ciuchy tkane przez trzymane w komfortowych warunkach kaukaskie pająki królewskie. A kij tym pająkom na odwłok, jeśli tych ciuchów nie możesz kupić przez internet, tylko musisz jechać po nie 500 km.
To właśnie ta jedna rzecz, o której musisz pamiętać, jeśli nie chcesz być eko frajerem: myśl rozsądnie. Czasem działanie nieekologiczne jest bardziej ekologiczne. Czasem to mleko w beznadziejnym kartonie wychodzi oszczędniej, bo kupię sobie dwa kartoniki po 12 sztuk i one sobie stoją, nie przejeżdżam dziennie 30 km, żeby kupić świeżutkie w plastiku. Co mi po bluzce od pająków, skoro dowiezienie tych bluzek samo w sobie jest rujnujące dla atmosfery?
Myśl rozsądnie. Czytaj etykiety. Patrz, co kupujesz. Analizuj. Kalkuluj, czy ten jeden karton czy bluzka jest warta wpuszczonych w powietrze kilogramów spalin. Trend eko jest dobry – poprawia nasz poziom wiedzy, być może dzięki niektórym informacjom część ludzi faktycznie zacznie zwracać uwagę na to co i gdzie kupuje. I właśnie dlatego:
Myślcie.
I nie zabijajcie pająków, bo będzie padał deszcz.
Tekst napisała osoba powszechnie uznawana za „eko”. Bo mieszka w lesie, uprawia trochę swoich warzyw, je własne króliki [czasami] i namiętnie czyta etykiety, zaś zakupy robi w większości przez internet i z jednego sklepu, żeby nie jeździć jak pokopana po sklepach w poszukiwaniu mleka owsianego, które jej dzieci uwielbiają. A jednak na słowo „eko” reaguje z jakimś takim nerwem, bo woli zdrowy rozsądek.
idż się leczyć jedząca koty kretynko…
Jeśli jakiś zbłąkany tata może wtrącić swoje 6 groszy;) Ten problem, który jest tutaj poruszony jak i inne podobne, biorą się z naszego braku odporności na wpływ otoczenia, przejmowania się tym, co znajomi powiedzą etc. Szkoda zdrowia i krowiego mleka od babci:D Staram się regularnie chodzić na siłownię (bo lubię) jeść rzeczy, które nie zostały wczesniej przetworzone, wnikliwie czytam etykiety i nie piję już Nałęczowianki ;P To co robię dla siebie, odpalam żonie więc musi być jadalne. Nawet dzieci czasem się skuszą. Zawsze byłem typem, który robi na przekór , wolę więc podążać własną scieżką i ciągnę za sobą te swoje 3 babeczki:) Matka jest tylko jedna ale ta blogowa jest w dechę;)
Pająków nie zabijam. Grysik na mleku owsianym, ryżowym czy migdałowym jest niejadalny – przynajmniej dla mnie mojego syna. Więc jedziemy od czasu do czasu na krowim.
Raz wcinam eko marchewkę, raz wyszorowaną ze sklepowej półki. Raz zajadamy niewiadomego pochodzenia koperek, a potem z domowego ogródka teściowej (na który, gdy wyrastał rzucano płyty eternitowe przy zmianie dachu) – czasem nie wiem co gorsze, czy warzywa z przydomowego ogródka czy ze sklepowej półki :O
Co do eko i bio podrzucę Ci książkę „Kto nam podkłada świnię” Udo Pallmera. Książka dobra i niedobra – miesza w głowie, a czasem oświeca… Jeżeli chcesz się wgłębić w temat polecam! U siebie na blogu mam kilka słów na jej temat.
Żaden owczy pęd nikomu nie wyszedł na zdrowie, ale istnieje korelacja między wzrostem popytu na eko produkty (jeśli są faktycznie eko), a spadkiem cen i ich upowszechnieniem. Cieszę się kupując w lidlu mleko kozie i ser z mleka koziego. Mleko krowie wyeliminowałam, podobnie jak gluten, bo źle się po nim czuję. Na szczęście mieszkam w dużym mieście i mam łatwy dostęp do zamienników.
Pewnie, gdyby nie było to modne, to mleka inne niż krowie, nie byłyby powszechnie dostępne, a ich cena nie byłaby przystępna. Chciałabym jeszcze zobaczyć świeże i niepasteryzowane mleko kozie, ale liczę na to, że gdy się upowszechni, będzie dostępne również w tej formie.
Wydaje mi się,że rozumiem, o co Ci chodzi. Podobnie wygląda „moda na bycie fit”, gdy wszyscy rzucają cukier (zastępując go chemicznym ksylitolem, sic!) i ruszają tłumnie do fitness clubów (wcześniej kupując tonę niezbędnych gadgetów).
Pani jest dorosłą osobą. ???Po cóż Pani pije krowie mleko. ???Po co Pani pije w ogóle mleko?
Ksylitol jest tak samo „chemiczny” jak cukier z buraka czy z trzciny cukrowej, czy ze stewii. Czyli nijak. Chyba miałaś na myśli aspartam…
Masz racje z tym eko. Eko-szajba zakrapiana chia i jalmuzem. Mieszkam w San Francisco, miescie bardzo bogatych hipsterow, ktorzy kupuja jedno awokado za 20zl i stosuja tylko make z winogron lub quinoa. Uwazam, ze zywnosci przetworzonej nalezy unikac, ale we wszystkim trzeba miec umiar.
To oczywiście każdego sprawa jak chce się odżywiać. Nie wolno narzucać swoich ideologii. Dla mnie o wiele bardziej przekonywujące są produkty z małych rodzinnych lub lokalnych firm lub też od znajomego rolnika. Mają m.in.
krótsza datę przydatności do spożycia co świadczy o mniejszej zawartości konserwantów, często są też tańsze niż produkty dużych przedsiębiorstw. Ważne jest również to że im produkt mniej przetworzony tym lepszy jakościowo np. Płatki owsiane górskie i te same błyskawiczne. Produkt ekologiczny musi mieć przyznany certyfikat, żeby potwierdzić jego autentyczność. Nie trzeba po niego jechać bo od tego jest Internet i można zamówić większą ilość. Sprawą pierwszorzędną jest nauczyć się czytać etykiety. Znajomość oznaczeń, które świadczą o podwyższonej jakości może też okazać się przydatna. We wszystkim liczy się zdrowy rozsądek. Pozdrawiam
Myśl, myśl, myśl …
Dobre.
Ale co ma zastępowanie mleka zwierzęcego roślinnym do bycie eko? Albo bycie wege do bycia eko? Weganin to ktoś kto nie je produktów odzwierzęcych, a nie jeździ na eko-bazarek. Znam wegan którzy kupują warzywa i owoce w biedronce. Rezygnacja z mleka krowiego (którą jak widać wielu komentujących ten artykuł z jakichś niezrozumiałych powodów traktuje jako kwintesencję bycia „ekoświrem”) to też przykład za przeproszeniem z 4 liter wzięty – możne to wynikać z choroby, prawdziwej albo wyimaginowanej, trendu, albo świadomego wyboru, ale nie ma wiele wspólnego z eko. To nie są przykłady na bycie „eko”. Autorka zarzuca ludziom, że nie wiedzą jaka jest różnica pomiędzy „bio” a „eko”, a sama nie widzi różnicy pomiędzy różnymi stylami żywienia. Weganizm, eliminację laktozy, glutenów i innych srutenów wrzuca do jednego wora z napisem „eko”. Druga sprawa: „Nie umiemy myśleć”, „nie umiemy porównywać”, „nie chce nam się czytać” – albo autorka bardzo deprecjonuje inteligencję i świadomość ludzi, albo faktycznie otacza się idiotami. Znam przynajmniej kilka osób, głowienie młodych mam, które starają się zdrowo żywić swoje dzieci i wpajać im dobre nawyki żywieniowe i z „Kamilami” i „Aniami” nie mają nic wspólnego.
„Autorka” doskonale widzi różnicę, bo trochę się w temacie orientuje, natomiast „autorka” chciała przez chwilę pokazać, jak myślą i zachowują się przeciętni zjadacze chleba, którzy kreują się na eko, a nie mają o nim zielonego pojęcia i zostawiają ślad węglowy większy niż rachunek w sklepie.
Komentatorka za to zna sporo mam, które dbają o zdrowe żywienie i zakłada, że jeśli zna przynajmniej kilka osób, to reszta się zupełnie nie liczy.
Pozdrawiam.
Autorka.
Cześć, Matko! Zacznę od tego, że jestem Twoją stałą czytelniczką. Często, po przeczytaniu któregoś z wpisów, mam ochotę klaskać z radości. Czuję sie, jakbyś właśnie ubrała w słowa i zapisała moje przemyślenia. Czasem coś mi się nie podoba. Ale tak to jest – nie z każdym i nie ze wszystkim można się zgodzić. Ważne, że jesteśmy w stanie myśleć krytycznie i że Twoje posty potrafią zmusić do myślenia i dyskusji.
Zgadzam się z tezą Twojego wpisu. Masz rację, nie warto być ekofrajerem. We wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek. Wydaje mi się jednak, że wrzuciłaś do jednego worka wiele spraw – weganizm, modną teraz nietolerancję laktozy (lub glutenu) – nie ważne czy wydumaną, czy nie, i inne trendy. Pewnie i „Kamila” i „Ania” to taki zlepki różnych osób i zjawisk, które obserwujesz. Jednak warto się zastanowić, dlaczego niektórzy decydują się na rezygnację z nabiału i stosują roślinne zamienniki. Czy wiesz, jak produkuje się mleko? Jesteś matką, więc ten proces powinien przemówić do Twojej wyobraźni. Otóż zapładnia się krowę, aby zaraz po narodzinach odebrać jej cielątko. I ta krowa zostaje sama w swoim miniaturowym boksie (pewnie nawet nie może się swobodnie ruszać), zrozpaczona, tęskniąca. Jeżeli wydaje Ci się, ze krowy nie mają uczuć wyższych – nie mogą kochać swojego dziecka, to ok – zostaje sama targana hormonami, nie mogąca poczuć ciepła swojego dziecka. Niespokojna, nic nie rozumiejąca. Cielę w tym czasie powędrowało na rzeź. A krowę, aż do zaniku pokarmu, doi się w jej boksie. Potem znów zapładnia. Tak wygląda życie krów w przeciętnej fabryce mleka. W zastępowaniu nabiału produktami roślinnymi, niekoniecznie więc musi chodzić o modę, lecz o ETYKĘ. Jestem w stanie więc zrozumieć, że ktoś nadrabia czasem drogi, żeby nie przykładać reki do istnienia krowich obozów koncentracyjnych. Chociaż nie przesadzajmy, można kupić od razu dwie lub jedną zgrzewkę przy okazji pobytu w mieście lub większej wsi. Lidle i Biedronki są już wszędzie, a tam można znaleźć to, przytaczane przez Ciebie wiele razy, mleko sojowe.
Sama nie lubisz generalizacji i wrzucania wszystkiego do jednego worka. Mam więc nadzieję, że zrozumiesz, o co mi chodzi.
Pozdrawiam!
Karolina
Hej, dzięki za komentarz, z pierwszą częścią zgadzam się całkowicie, co drugiej wypowiem się teraz:
Masz rację, że nie warto generalizować [tekst w pewnych miejscach jest jakby przekornym generalizowaniem, takim, jaki obserwuję wśród wielu eko fanów], ale mi z kolei nie podoba mi się twoje odgórne „jeżeli”, jakobym miała w nosie los krów, a ty musisz mnie do mojego koszmarnego przekonania odciągnąć 🙂
Doskonale wiem, dlaczego niektórzy decydują się na rezygnację z pewnych rzeczy i jeśli robią to z autentycznych pobudek, to przyklaskuję. Bo ja znam te pobudki, wiem, jak wygląda produkcja mleka [wystarczyło się zapytać, czy wiem, opisywanie tego procesu powołując się na moje matczyne uczucia raczej nie ma sensu. Co chciałaś osiągnąć? Żebym karmiąc syna, płakała nad swoimi kartonem mleka czy wyrzuciła to, które posiadam?] sera, mięsa, i o ile z mleka zrezygnować nie potrafię [sojowe zresztą też nie jest aż tak zdrowe, soja w dzisiejszych czasach również jest modyfikowana genetycznie, co nie zmienia faktu, że i to mleko gości na naszym stole], tak sery staram się jak najczęściej kupować od gospodyni, która robi je sama. Podobnie z mięsem – nie pamiętam, kiedy kupiłam w sklepie jakieś robione przemysłowo, ale to się wiąże kolejno z tym, że zdobywamy je inaczej – polując, co chyba jest jeszcze gorsze, bo przecież myślistwo to zło, zabija się zwierzęta. Chociaż te zwierzęta mają tysiąc razy lepiej, bo żyją na wolności, a nie w klatce metr na metr, a my przetwarzamy każdy jego kawałeczek, nie wyrzucając niczego niepotrzebnie, w efekcie jeden dzik starcza nam na trzy miesiące do pół roku. Może to ten dzik, który penetruje innemu rolnikowi pola kukurydzy czy ziemniaków i zabijając go i zjadając, pozwalamy komuś innemu cieszyć się ze zdrowych warzyw [tak wiem, rolnik dostaje odszkodowanie, ale odszkodowanie nie wyprodukuje szybko nowych ziemniaków].
Nic nie jest takie proste, na jakie na pierwszy rzut oka wygląda, więc czasem warto zwyczajnie przeanalizować sobie plusy i minusy. Każdy zrobi to sam, zgodnie z jego możliwościami i przekonaniami, więc chyba nie muszę więcej nic dodawać 🙂
Cóż, opis produkcji mleka był zabiegiem skierowanym nie tylko do Ciebie, ale także do Twoich czytelników. Ludzie komentują i czytają komentarze. Sama wiesz. Ola, której wypowiedź widać wyżej, napisała: „Rezygnacja z mleka krowiego ([…] jak widać wielu komentujących ten
artykuł z jakichś niezrozumiałych powodów traktuje jako kwintesencję
bycia „ekoświrem”)”.
Chciałam więc nawiązać do jej komentarza i rozwinąć tę myśl. Nie warto wrzucać wszystkich do jednego worka, bo pobudki są różne. Takiej uwagi zabrakło mi w Twoim tekście. Jak i tego, że postawienie na zamienniki roślinne to także chęć jedzenia „etycznego”. Więc odpowiem Ci na Twoje pytanie – nie, nie chciałam osiągnąć tego, „zebyś karmiąc syna, płakała nad swoimi kartonem mleka czy wyrzuciła to, które posiadasz”. Tu było trochę sarkazmu z Twojej strony, co? 😉 Wiesz, nie chciałam Cię atakować w moim komentarzu, chociaż często mam wrażenie, ze jesteś dość ofensywna w odpowiadaniu na krytyczne komentarze. Ja wiem, ze to Twoja przestrzeń i pewnie spotykasz się z wieloma atakami na swoje poglądy (internet!), ale to nie było moim celem. Po prostu w Twoim poście zabrakło mi pewnych uwag i za dużo było generalizowania i chciałam to opatrzyć komentarzem, który będzie przeczytany przez wielu czytelników. Nie wysłałam Ci przecież wiadomości prywatnej. I temu miał służyć mój opis, bo wiem, że są ludzie, kótrzy nie wiedzą, jak robi się mleko i traktują jedzenie tofu jako „kwintesencję bycia ekoświrem”. Odpowiadając na inne Twoje pytanie – to własnie chciałam osiągnąć.
Jeżeli założyłaś, ze jestem jedną z hipokrytek, które jedzą kotlety z supersamu, a płaczą nad skórą zdzieraną z dzika, bo nagle zobaczyłam „zwierzątko”, a nie sklepowy produkt – to mylisz się. (Mogę się mylić, ale takie odniosłam wrażenie). I mimo że sama nie jem mięsa, to zgadzam się z Tobą – mniej okrutnym jest upolować dzika i wykorzystać go w całości, niż kupować mięso „wyprodukowane” w fabryce. Natomiast czym innym jest zabijanie zwierząt dla rozrywki (a jest bardzo dużo takich myśliwych) i jestem pewna, że się ze mną zgodzisz.
Masz rację – nic nie jest takie proste, jakie się na pierwszy rzut oka wydaje.
Dzięki za odpowiedź i pozdrawiam!
Karolina
Dziękuję ci bardzo za uwagi – są cenne i pomocne 🙂
Co do reszty – niczego nie założyłam, gdybyś była ekoświrem, trochę inaczej prowadziłabyś tę dyskusję, bardziej ofensywnie, ale i wtedy bym nic nie zakładała [jestem już ubrana :D].
Co do myśliwych, polujących do zabawy – no cóż, oni też muszą upolowane mięso oddać do skupu, więc ktoś je na pewno zje, chociaż zgodzę się, że są wariaci [nielubiani w środowisku], którzy strzelają jak leci, nie patrząc, czy w ciąży, czy karmiąca, czy nie za młoda, czy strzelają w wątrobę i niszczą mięso. na szczęście i na nich są sposoby, więc trochę nadziei mi wraca, gdy patrzę, jak środowisko samo takich wyklucza. UF.
A na koniec – ja jestem miłą, grzeczną dziewczynką, którą można do rany przyłożyć. Sporo za to dostałam po tyłku, więc cieszę się, gdy ktoś wysuwa taki wniosek, jaki ty wysunęłaś 🙂 Strach przed moją domniemaną drapieżną ofensywą i kasowaniem każdego komentarza bardzo ukrócił złośliwość i ataki komentujących, no i nie muszę nic kasować, bo dostaję dużo wartościowych, jak twoje 🙂
Świetny tekst !!! Genialny !!! Prawdziwy , spójny i autentyczny !!!
Świetny post, który pozwala przejrzeć na oczy. Dzięki za to 🙂
Dobry tekst ale nie do konca sie zgadzam. Zgadzam sie, ze ludzie podazajac za ECO/Organic moda zachowuja sie jak „frajerzy”, ja 6 lat temu zmienilam w zyciu wiele jesli chodzi o jedzenie, kosmetyki i wszystko co mnie otacza,nauczylam sie czytac etykiety mimo, ze ludzie patrza na mnie jak na glupia, gdy np w sklepie miesnym pytam ile jest szynki w szynce, albo w sklepie „dla domu” pytam o faktyczny kraj pochodzenia kubkow do picia. Mieszkam w kraju gdzie takie produkty sa szeroko dostepne, w moim miescie jest wiele miejsc i zaraz obok,wiec nie spalam paliwa, by tam dotrzec, gdzie mozna kupic organiczne produkty. Jak juz mowilam, czytam etykiety, a nie sugeruje sie napisem ECO/Organic na opakowaniu. Od kilku lat ucze sie zasiegajac wiedzy zarowno w internecie jak i publikacjach w twardej okladce jak i magazynach, co tak naprawde nas otacza, co jemy, co nosimy, czym bawia sie dzieci. Niestety jest to straszne co oferuja nam w tej chwili producenci, ale prawda jest taka, ze w produktach eco/organic mozna tylko wybierac miedzy mniejszym zlem. Szkodliwe skladniki sa zastepowane mniej szkodliwymi, badz szkodliwymi ale jeszcze nie przetestowanymi skladnikami. Przykladem sa pestycydy, ktore sa uzywane do procukcji warzyw/owocow, te „szkodliwe” zastapiono tymi „szkodliwymi”, ktore nie sa zakazane(bo brak badan wykazujacych ile osob zmarlo na raka po nich), albo BPA ktore szybko ze wzgledu na rakotworczy skladnik plastiku zostal wycofany i zastapiony innymi rownie toksycznimi skladnikami(ale na nie rowniez brak wynikow badan). Aby okrzyknac cos szkodliwym, rakotworczym trzeba lat badan wiec za kilka/kilkanascie/kilkadziesiat lat okaze sie co takiego jest toksyczne co uznawano za dopuszczalne w tej chwili….Tym, ktorzy naprawde martwia sie o swoje zdrowie polecam na poczatek filmy,ktore otworza wam oczy – „Home” ( 2009) film dokumentarny,jest na YT dostepny, „Plastikowa planeta” rowniez dostepna na YT, „The Human Experiment” z 2015.
Nic tak mi się dobrze nie czytało dziś, jak ciebie
Piję krowie jak mam możliwość kupić od znajomego rolnika. Jak nie, to piję od biedronki
Mam babcię na wsi to mam łatwiej w dostawach chociażby tej poskręcanej marchwi
Jeżeli ma się wybór pomiędzy jednym produktem a drugim, to ważne jest świadome i rozsądne zachowanie. Jest mnóstwo produktów nie-Eko i naprawdę składem i wartościami spożywczymi niewiele się różnią, jedyną zauważalna różnica jest cena. Natomiast wiele osób nie ma takiego wyboru i musi zastąpić mleko krowie -roślinnym, pryskane warzywa- niepryskanymi itp. Itd. I wówczas nie ważne są koszty jedzenia, dojazdu, ponieważ trzeba coś jeść.
We wszystkim ważny jest zdrowy rozsądek, a nie moda…
Zgadzam się – mój syn jest uczulony na kilka proszków do prania i jeśli tylko one są dostępne w sklepach w mieście, to ja pojadę do innego miasta, żeby ten lepszy proszek dla dziecka kupić. Ale jak już pojadę, to kupię tego proszku tyle, żeby starczyło na kilka miesięcy, a do tego postaram się przy okazji takiego wyjazdu załatwić jak najwięcej rzeczy, żeby nie robić kilometrów na bezsensowne wycieczki.
Szanowna Komentatorko.
Wszystkie wazywa są pryskane. Joanno w puszczy Piskiej z wazywami nie jest źle :-)0)
ech nie jestem eko przyznaje i dobrze mi z tym nie lubie przesadzaća jak będę eko i dziecko co innego zje i bedzie mkało alergię itp… nie przesadzajmy żyjemy na różnych świństwach nasz organizm się do tego przyzwyczaił więc o co chodzi….
” Mamusie po trzydziestu latach funkcjonowania na krowim mleku, odkrywają w sobie nietolerancję laktozy.” W sedno.
btw polecam sobie doczytać o nietolerancji laktozy(: To jest coś
nabytego, ja przestałam tolerować mleko po małym zapaleniu w przewodzie
pokarmowym. I teraz co mi się stanie jak sobie zaaplikuje trochę mleka?
Supergazy, superból, superbiegunka. No pozdro
I zapewne kłania się stare powiedzenie „Wszystko wolno, wszystko można, byle z wolna i z ostrożna”. Pozdrawiam! KBD 🙂 babcia Kosmyka i Adasia 🙂 matka Chłopa
Asiu, rewelacyjne zdjęcie „lustrzane” na instagramie !!!!!!
Ja tak ostatnio sobie doszłam do wniosku, że jednym z najlepszym sposobów na bycie eko czy przyjaznym naturze, bo o to chyba w sumie chodzi jest bycie oszczędnym i rozsądnym w konsumpcji: nie kupować nadmiarowo, ocenić to co jest nam rzeczywiście niezbędne (zastanowić się nad rzeczywistymi potrzebami), stosować obieg wtórny przedmiotów, korzystać z komunikacji miejskiej, gdzie to możliwe itd.
A z pająkami to bujda – wybijałam całe lato a deszczu nie było widać 😉
Heh, a ja zabiłam jednego i padało przez trzy dni 😀 To chyba karma 😀
Jak dla mnie to nie porozumienie ważne jest mieć rosądek w myśłeniu a nie to co świat i koleżanki na pędzają tak zwana presja marketingowa i koleżeńska
O właśnie, bardzo dobry post! Ja jestem eko odkąd pamiętam. Mam energooszczędne żarówki w domu (wiem, teraz to żadna nowość ale 20 lat temu była!), energooszczędne wydajne ogrzewanie gazowe z sieci, segreguję śmieci i mam zmywarkę. Nie kupuję produktów typu „organic” czy jak u Was – „Eco” bo mam na ten temat swoje zdanie, mleko sojowe jest obrzydliwe, zwykłe mi szkodzi w dużych ilościach ale od dobrego late jeszcze nie umarłam. Ubrania oddaję na charity albo rozdaję po znajomych. Wyrzucam tylko to co się absolutnie nie nadaje do noszenia. Nie jeżdżę samochodem jak narwaniec, mam nisko spalinowy silnik diesla, motor co prawda przegazowuję ale dopiero uczę się jeździć więc na „ekologiczną” jazdę jeszcze poczekam. Gaszę światło jak wychodzę z pomieszczenia, czy w domu czy w pracy, mam szczelne okna, no nie wiem co jeszcze ale chyba z czystym sercem mogę powiedzieć że jestem EKO 🙂
Bardzo dobrze napisane ,nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu ,nie przesadzajmy 😉
Też pijemy krowie i nikt się nie przekręcił 😉
Zasada prosta. Nadgorliwość i fanatyzm są gorsze od faszyzmu, który też był fanatyzmem.
Eko, nie-eko… z tą marchewką się nie zgodzę. Owszem, od spalin i kwaśnego deszczu nie uciekniemy, ale od ton pestycydów, które stosują rolnicy, a które nie są obojętne dla naszych organizmów, możemy uciec. Lub chociaż trochę uciec. I nie chodzi o wpływ na środowisko, ale o wpływ na zdrowie nasze i najbliższych. I nie chodzi mi też o kupowanie wszystkiego na eko-bazarkach, ale o świadomość. Bo można choć trochę syfu uniknąć 🙂 Polecam doczytać tu http://www.pepsieliot.com/7-popularnych-warzyw-i-owocow-ktore-bezwzglednie-musza-byc-ekologiczne/
A ja polecam zapoznać się z tym: http://healthpolicy.fsi.stanford.edu/news/stanford_study_shows_little_evidence_of_health_benefits_from_organic_foods_20120904/ i tu http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/22944875 🙂
Zgadzam się. Polskie badania też podobne rzeczy wskazują. Chociaż zawsze można jeszcze zaserwować argument o spisku naukowców 😉
Niezupełnie chodzi mi o zastępowanie produktów normalnych ekoproduktami, bo z tym nigdy nie wiadomo jak to jest naprawdę. Chodzi mi o zastępowanie produktów ze sklepu produktami swoimi, od dziadków, cioć, sąsiada itp – jeśli oczywiście mamy taką możliwość 🙂 Jeśli dziadek ma jabłoń i jej nie pryska to na pewno jabłka są o wiele zdrowsze od sklepowych, mimo że nie wyglądają tak pięknie 🙂
Różnica jest też taka, że eko warzywa uprawiane są na nawozach naturalnych, a warzywa standardowe na sztucznych. Jak to się przekłada na końcowy efekt upraw? Ano tak, że zwykłe warzywa – hodowane na wyjałowionej ziemi – pozbawione są większości ważnych dla człowieka minerałów. Nie zgodzę się więc, że różnicy nie ma, czy że jest ona niewielka. Niestety, jedząc standardowo skazani jesteśmy na suplementację minerałów, o czym wiele osób nie wie.
Co do reszty tekstu – zgadzam się, że nie wystarczy sięgnąć bezmyślnie po pierwszy lepszy produkt, leżący na półce z tabliczką 'zdrowa żywność’, żeby być naprawdę eko 😉 Ja od lat wnikliwie czytam etykietki, nie daję się nabrać na żaden bajerful.. Wybieram sól kłodawską zamiast lansowanej morskiej, która nosi w sobie cały syf z mórz i oceanów 😉 Ałunu pod pachę też nie polecam, jeśli ktoś potrzebuje dezodorantu bez aluminium (to też ściema dekady) 😀
A istnienia takich Kamil i Ań w swoim środowisku nie odnotowałam. Nie neguję istnienia takich osobliwości (hipsterstwo jakieś?), ale serio się nie spotkałam z tak nierozsądnym podejściem do Natury u osób związanych z nurtem eko. I to palenie ciuchów – abstrakcja, nie znam żadnej weganki, która by tak zrobiła….
Mądrze mówisz, brawo!
Amen.
PS A piszę to (i czytam) przy szklance mleka. Krowiego. Bo lubię!
Na zdrowie ;).
Brawo! Polać tej Pani!