Jej list zaczął się prosto… „Jeśli kiedykolwiek wkurzyłaś się na swoje dziecko, tak bardzo, że miałaś ochotę zrobić mu krzywdę…”. Ojej. Wkurzyłam się – nie raz, nie dwa. Mój blog świadkiem, ale daleko nie trzeba szukać. Sytuacje, w których mam ochotę wyjść z siebie zdarzają się przecież codziennie. Z dzieckiem dość niesfornym, nawet częściej. Takie maile są potrzebne. Walą po łbie. Mnie uderzyło za mocno – pół nocy spędziłam, trzymając moje dziecko za rączkę i patrzyłam się na niego tak, jak na swoje dziecko patrzyła moja czytelniczka.
Mój wzrok sunął po jasnej główce. Tej, co nie było wiadomo, po kim tak zjaśniała, przecież urodziłam ciemnowłosego chłopczyka. Mały loczek tuż za uszkiem, jeszcze się kręcił. Nie umyłam mu uszu. Wczoraj zapomniałam, a dziś… tyle było spraw do załatwienia.
Jak aniołek. Ten nosek… tam w środku jeszcze katar chyba ma. Czy mam mu go teraz wyciągnąć? Jak był malutki to robiłam to przez sen. Ale w sumie aż tak bardzo nie wystaje. Ja to widzę, bo ja znam go lepiej niż ci, co jutro przyjdą go oglądać. Muszę mu przyszykować ubranie. W co go ubrać? Garnitur? Za mały przecież był ostatnio…
Za mały. Za mały byłeś, synku. Wiesz? Pamiętam, jak cię pierwszy raz na ciebie nakrzyczałam. Przepraszam. Przepraszam za mój wybuch, nie mogłam się opanować, a kiedy do tego rozbiłeś tę butelkę z oliwą… mogłeś się skaleczyć, mogłeś sobie pociąć całą rękę!
Tak, wiem, jak to teraz brzmi. Teraz cały jesteś posiniaczony, mogłam wzruszyć ramionami na tę oliwę, nie zwracać uwagi na podłogę. Za dużo uwagi zawsze zwracałam na podłogę. Mogłabym powiedzieć, że teraz to się zmieni, ale nie wiem, czy zostało mi coś innego do roboty. Dobrze wiesz, że zawsze wolałam robotę od ciebie. Później, synku – mówiłam, mając nadzieję, że nie zrobię ci przykrości – mamy jeszcze czas na zabawę. I naprawdę w to wierzyłam. Że kiedyś sprzątnę, ugotuję, upiorę wszystko wcześniej i usiądziemy razem przy puzzlach na calutki wieczór.
Ty i ja.
Mamo – mówiłeś – mamo! Chodź ze mną!
Szłam, ale po chwili już byłam zajęta czymś innym. Myślami byłam w zmywarce, w pralce, pod prysznicem. Pamiętasz, jak cię uderzyłam, kiedy wylałeś mój żel do mycia na podłogę? To był pierwszy raz. Ostatni. Powiedziałeś, że ja i ty już nigdy nie będziemy kolegami. Nie zdążyłam cię nawet przeprosić.
Ty i ja.
Sami tu jesteśmy. Jak cztery lata temu w szpitalu. Mogę cię teraz przeprosić za wszystkie nieuwagi, nieopanowania, nie miłości. Mogę cię tulić do rana, cały następny dzień mogę cię jutro na rękach nosić. Mogę cię przekonywać, że nigdy cię bardziej nie kochałam, jak właśnie teraz, dzisiaj. Nigdy już nie będę cię kochać tak bardzo.
———————————————————
Siedziałam razem z nią. Przy jej dziecku. Przy swoim. Kiedy moja głowa zaczęła już opadać ze zmęczenia, a jej skończyły się łzy i bezwładny słowotok, powoli się podniosłyśmy i wyszłyśmy.
Ja z pokoju.
Ona z kostnicy.
Swój list skończyła słowami: „Nigdy nie kochałam mojego synka bardziej niż teraz. Po jego śmierci. Jeśli kiedyś będziesz miała dość dziecka, pomyśl, co by było, gdyby faktycznie zniknął nagle z twojego życia. Dzięki komuś, kto jechał jakieś 50 km za szybko”.
Tekst powstał na podstawie autentycznego listu od mojej czytelniczki, która zgodziła się, żebym jej historię opowiedziała w takiej formie, jaką wyżej widzicie, ale nie pozwoliła zdradzić swojego imienia. Zdjęcie u góry: Jamelah e.
O Matko !<br />Serce do gardła mi podeszło.|<br />Uwielbiam Twoje teksty, nawet te straszne.
Dziekuje za ten list. Moja coreczka jest jeszcze malutka ale wiem ze kocham ja najbardziej na swiecie. Przeraza mnie mysl ze ktos moglby mi ja zabrac. Swiat przestalby dla mnie istniec. Niestety w natloku spraw i obowiazkow zapominamy o tym ze najwazniejsza jest rodzina i chwile z nia spedzone. Teraz sto razy sie zastanowie zanim odmowie bliskim spedzenia razem czasu bo mam cos innego blachego do
Mocne… I takie prawdziwe…
Wzruszający tekst. Kocham córeczkę i już się nigdy nie zezłoszczę. Postaram się dla niej, bo jest wszystkim, co mam.
To sobie porycze. …woow
…
może faktycznie czasem trzeba aż tak mocnego tekstu by wstrząsnąć czytelnikiem.. może i tak… <br />mam nadzieję że po jego przeczytaniu przynajmniej połowa odbiorców go zapamięta i wspomni w najbardziej potrzebnym momencie..<br />
Za każdym razem, jak zasiądę wieczorem padnięta po całym dniu z synkiem i będę narzekała, przypomnę sobie ten tekst.
Tekst mocno terapeutyczny. Szkoda, że jego działanie trwa u czytelnika przeciętnie kilka minut.
jak obuchem w głowę. dziękuję – Tobie i Jej.
Dziękuję za te słowa. Chyba każdy powinien to przeczytać. Ciągle jesteśmy zabiegani, nie myślimy o tym co MAMY, a czego może zabraknąć w najmniej oczekiwanym momencie.
Zaczęłam czytałać kiedy moja córeczka smacznie zasnęła przy piersi…Obudziły ją moje łzy płynące po jej twarzy. Tak niewiele trzeba by uświadomić sobie jakim szczęśliwym się jest człowiekiem! Dziękujemy 🙂
Miałam nie czytać,ale oczywiście nie wytrzymałam i…nie żałuję.Lidka od tygodnia jest chora,tzn.rozpiera ją energia,biega,skacze i dokazuje kaszląc przy tym niemiłosiernie. Ja straciłam wczoraj głos i myślałam,że mnie szlag trafi,kiedy 15 raz ściągałam ja z kanapy,na której zrobiła sobie trampolinę! Była naprawdę nieznośna.była i jest.Ale i tak kocham ją najbardziej na świecie.
popłakałam się … ale chyba każdemu potrzebny jest czasami taki kop aby docenić to co się ma… po powrocie pierwsze co zrobię to przytulę synka
Lzy mi kapia. Prosto na poduszke na ktorej spi moj synek. Bardzo mocny tekst. I bardzo potrzebny.
No i oczywiscie sie poryczalam….daje do myslenia….
:((( Siedzę i ryczę, zaraz pójdę mocno ich przytulić! Musimy pamiętać, że doceniać trzeba codzienność i czerpać z nie ile damy radę.
Myślałam że wrażliwa nie jestem .. myliłam się . Łzy płyną jak grochy . To smutne bardzo smutne że dopiero doceniamy to co mamy gdy to stracimy …
Po przeczytaniu łzy ciekły ciurkiem. Przypomniały mi się chwile spędzone w salach szpitalnych, w poczekalniach i w salach pooperacyjnych. Strach o każdy oddech. Każdy dotyk i spojrzenie. Tak spojrzenia i oddech najważniejsze. Dziękuję lekarzom , pielęgniarką i całemu personelowi za życie mojej kruszynki. Spojrzeń już nie ma ale oddech jest i to najważniejsze. Moja kruszynka przegrała bitwę ale
Mocny tekst,aż mi się łza zakręciła w oku. Wzdrygnęłam się na samą myśl o stracie i odruchowo spojrzałam na córeczkę,wpatrzoną w bajkę. Od razu poczułam się lepiej.
Moja mała jest bardzo absorbujaca i czasto trace do niej cierpliwosc. dziekuje za ten tekst, bardzo.
O Boże chyba rzeczywiście na co dzień nie doceniam tego co mam<br />mam…
Bardzo wstrząsnął mną ten tekst, dzisiejszego wieczoru już nic nie będzie takie samo. Ale dobrze mi tak, bo czasami nie mam siły, czasami się złoszczę, czasami mam dość, a powinnam doceniać każdą sekundę, którą dzielę z moją córeczką.
Czasem taki obuch w łeb jest potrzebny. Żeby uświadomić sobie, jak bardzo czasem nie doceniamy tego, co mamy na codzień. Dziękuję Ci za ten tekst tak pięknie napisany i dziękuję Czytelczniczce za to, że podzieliła się z nami swoją historią.
Nie chce nawet myśleć o takim dniu
To straszne! Nawet nie mogę o tym myśleć. Łzy napłynęły do oczu i odpycham tę myśl i ten widok jak najdalej…
Idę przytulić dzieci…
No tak… chwyciłaś mnie za serce. Mocno. Bardzo często powtarzam sobie i dzieciom że każdy dzień trzeba przeżyć jakby był tym ostatnim, bo pokłócić się zawsze zdąży ale przeprosić, powiedzieć komuś że się go kocha, może po prostu być za późno…<br />Dziękuję za ten tekst.
a co z takimi, którzy nas nie chcą, a my ich potrzebujemy, a dodatkowo to mój brat???
Chyba trzeba przeczekać, dać czasowi czas…<br />
Przecież zawsze możesz powiedzieć że kochasz… szczególnie bratu, to nic nie kosztuje. To nie chodzi o to jak zareaguje druga osoba, ważne żeby być w zgodzie z samym sobą, myślę. Co z takimi co nas nie chcą… chyba nic. Jeśli sami robimy ile w naszej mocy żeby było dobrze a ta druga osoba nie chce, to nie mamy sobie nic do zarzucenia, pewnych rzeczy się nie przeskoczy.