A co jeśli nagle zastrajkuję? Co jeśli powiem, że nie wiem, nie umiem, nie potrafię, nie chce mi się, kurde, tego wszystkiego ciągnąć, bo staję na rzęsach, a nic, kompletnie nic z tego nie mam? I co mi z tego, że umiem przykręcić śrubkę, wbić gwóźdź i praktycznie wszystko zrobię, co przeciętnie rozgarnięty mężczyzna zrobić potrafi, jeśli kompletnie nie o to w tym chodzi?
Wiecie, w teorii jestem feministką, ale przeraża mnie kierunek, w jakim ten prąd w niektórych przypadkach zmierza. Wszystko sama, niezależna od mężczyzny, od terrorysty domowego, któremu podać, przynieść, pozamiatać. Unoszę się honorem, bo jak to tak – ja nie potrafię? Ja nie umiem? Wbija nam się do głów niezależność, a potem w szpalerze drepczą kolejne tabuny kobiet na randki w ciemno, bo stały się tak niezależne, że naprawdę nie potrzebują nikogo – nawet tego faceta.
Bo niby do czego nam on? Po co? Na co? Jesteśmy takie cudowne i wspaniałe, gotujemy, pierzemy, planujemy, jednym palcem ogarniamy domowy budżet, jednocześnie masując się pilingiem cukrowym i załatwiając sprawy w pracy. Na każdym kroku udowadniamy, jakie jesteśmy świetnie zorganizowane i jak to my trzymamy dom w ryzach i tylko wieczorem płaczemy do poduszki, że nikt, ale to nikt nam nie pomaga.
Ze swoimi przemyśleniami podzieliła się ze mną ostatnio jedna z czytelniczek, która podbiła moje serce takimi przemyśleniami:
A może przestać być za bardzo…?
– Za bardzo zaradna
– Za bardzo zarabiająca
– Za bardzo zdrowa
– Za bardzo zmotoryzowana
– Za bardzo planująca
– Za bardzo kontrolująca
– Za bardzo zmotywowana
– Za bardzo sprawna
– Za bardzo poradna
– Za bardzo radząca sobie
Ja wiem, że prawdziwa kobieta potrafi zrobić wszystko, ale prawdziwy mężczyzna jej na to nie pozwoli. Tylko ile można czekać, aż on nam nie pozwoli? I czy jak dalej pozwala, bo w sumie nie zauważa, że powinien zabronić, to znaczy, że nie jest prawdziwym mężczyzną?
Skoro jesteśmy takie superekstra zaradne, ogarnięte i samowystarczalne. Ciągle silne, zdrowe i zorganizowane, to w czym on ma nam pomagać? W czym wyręczać? I czego się dopatrywać? Każdy człowiek jest zajęty przede wszystkim swoimi sprawami i uwielbia ludzi, którzy nie zawracają ciągle tyłka. Schody zaczynają się w momencie, gdy przestajemy wymagać od Misiaczka i na każdym kroku udowadniamy mu, że świetnie radzimy sobie same:
– Płacimy za siebie wszędzie
– Obrabiamy się same w chorobie
– Same jeździmy po warsztatach
– Same organizujemy wszystko
– Same kombinujemy kasę na prezent, wyjazd, wydatki, itp.
Wpadamy w pułapkę udowadniania mu, że jesteśmy zaradne, że w momencie, jak coś nam nie wychodzi, boimy się przyznać, że dobrze by było, aby nam pomógł. Kiedy się przemożemy dostajemy obuchem po głowie, bo Misiaczek, albo nie jest zainteresowany, albo jest wściekły, że coś od niego chcemy.
Zwykle myślimy wtedy, że zawiodłyśmy. Owszem, zawiodłyśmy na nieoddzieleniu bycia matką i partnerką.
Misiaczek reaguje jak typowy, rozpieszczony nastolatek, od którego nagle się coś chce. Jak ktoś śmie coś od niego chcieć, skoro do tej pory nikt nic nie chciał? Jak to się stało, że Ty – maszyna do wszystkiego, nagle nie działasz, i on musi robić cokolwiek?! Jest wściekły! Bo coś, do czego jest przyzwyczajony, że działa zawsze, nagle się psuje! Więc trzeba wymienić.
Jak wyjść z trybu „perfekcyjna pani domu – model matko-żona”?
Przestać być za bardzo.
– Jesteś przeziębiona/chora? TO LEŻ, pij herbatkę i dochodź do siebie co jakiś czas prosząc o chusteczki, syrop, czy dolewkę miodu.
– Jesteś w ciąży? To przestań zachowywać się jakbyś nie była, tylko dlatego, że dobrze się czujesz. Nosisz jego dziecko, do cholery!
– Spadły Ci dochody i musisz zaciskać pasa? To mu jasno o tym powiedz, że pod choinkę w tym roku możesz mu kupić książkę do 50 zł, bo na ten zegarek za 750 zł zwyczajnie Cię nie stać. Nie kombinuj jak wygrzebać z zaskórniaków 750 zł na zegarek dla niego!
– Podjeżdżasz na stację benzynową, a jesteś kierowcą? Po co się wyrywasz do tankowania? To, że on nie prowadzi, to chyba wie jak wygląda dystrybutor, jak się tankuje i jak uiszcza się opłatę w kasie?
– Zwykle byłaś pełna optymizmu i radości, ale masz gorszy okres? Powiedz mu to wprost, że smutno, że zimno, że dno i wodorosty. Nie sil się na optymizm dla Misiaczka jeśli go nie czujesz!
– Znudziło Ci się ciągłe planowanie weekendów? Powiedz mu, że chciałabyś pojechać nad morze i prosisz go, żeby wszystko zorganizował. Nie umie posługiwać się komputerem i googlami?
Zapamiętajcie raz na zawsze – to ich matka ogarniała zawsze wszystko, to ich matka była zawsze zwarta i gotowa, to ich matka była zawsze zdrowa i samowystarczalna, to ich matka nie potrzebowała pomocy, bo oni mieli się rozwijać i rozpościerać skrzydła. Więc kim Ty jesteś w ich oczach, jeśli ugotujesz, upierzesz, ogarniesz, wszystko załatwisz i zawsze sobie poradzisz? Młodszą wersją mamusi.
[…]
Dziwiłaś się zawsze, dlaczego Twój Misiaczek tak biega pomagać tej Grażynie spod 5, a jak sama prosisz go o to samo, to jest awantura i pretensja? A przecież ta Grażyna ani ładna ani mądra. Ale Grażyna, moja Droga, nie jest samowystarczalnym robotem, któremu nagle się pomocy zachciało. A może tak paść na kanapę i umierać przy gorączce trzy dni. Nie ładować tych zakupów z auta, tylko uprzejmie pozwolić, żeby on się tym zajął. A może faktycznie on się zajmie tymi dziećmi, może nie tak, jak ty, ale jakoś się zajmie, żebyś ty mogła przez chwilę nie myśleć o niczym. A może zamiast udawać uśmiech, wystarczy powiedzieć, że nie, nie masz ochoty, ani na seks, ani na nic innego, bo do jasnej cholery, przez cały dzień nie zrobił nawet jednego kroku, żeby tę twoją żądzę do niego zbudować? A może by tak pozwolić mu się postarać?
Tekst autorki fp „Babę zesłał Bóg”,
opublikowany za jej zgodą.
Wydaje mi się, że pewne obszary naszego wyzwolenia spod mężczyzn kieratu zatoczyły zbyt szerokie koło. Za wszelką cenę staramy się udowodnić każdemu, jakie jesteśmy wspaniałe, zapominając o tym, że sama walka o te dowody jest już czasami wręcz uwłaczająca. Myślę też o dzieciach i o tym, w jaki sposób ten schemat „wszystkorobiącej i wiedzącej matki” wpłynie na ich późniejsze życie – czy dziewczynki również będą ogarniać wszystko jak ich matki i czy chłopcy będą tymi, o których wciąż trzeba zabiegać i się starać.
Starajmy się tak, jak starają się nasi partnerzy. Walczmy, tak jak oni. Dbajmy o nich w takim samym wymiarze, w jakim oni dbają o nas. I mówmy o swoich potrzebach, bo bez wskazówek nie ruszymy się na wieki z miejsca. A kiedy nie mamy sił – po prostu zwalmy się na tą kanapę i dajmy się komuś nami zająć. A kiedy jakikolwiek mąż, partner czy inny mężczyzna, zdziwi się, że nic nie robimy, że nie dajemy rady, że leń nas ogarnął, podnieśmy głowę i odpowiedzmy, patrząc się mu prosto w oczy, że tak, że nie dajemy rady, że leń nas ogarnął, podnieśmy głowę i odpowiedzmy, uśmiechając się uroczo: zrób mi proszę, herbatę z cytryną, kochanie.
Uwielbiam kobiecość. Uważam się za feministkę, ale nie chcę zabić w sobie kobiety. Jestem feministką, jest równa mojemu mężowi w naszym związku. Ale chętnie robię mu kolacje. Dbam, aby fajnie wyglądał. On robi śniadania i pilnuje stanu technicznego mojego auta. Fajny wpis!
Na stronie pokolenie Ikea kiedyś czytałam tekst o męskim punkcie widzenia na sprawę: kobieto weź sie za to sama i nie myśl, ze ktoś Cie wyręczy – tak bym go podsumowała. W moim przekonaniu nie mozna być za bardzo we wszystkim. Sama, duzo pracuje, to moja pasja, poza tym cenie sobie niezależność finansowa, (pamiętajcie, ze bieda jest kobieta po 50-tce) czasem w tych obszarach konkuruje z mężem. Tak jak on nie gotuje (knajpy), nie sprzątam (wole za to zapłacić). Może te małżeństwa, gdzie zona prasuje koszule mężowi bedą trwalsze, tylko Ja takiego małżeństwa nie chce mieć.
Oboje umiemy prawie wszystko (no dobra, ja nie mam prawa jazdy, on nie ogarnia finansów) i oboje jesteśmy tak samo leniwi. Idealna równowaga 🙂
Ha… to ja mam jedno pytanie: co, jeśli mój partner za każdym razem gdy „udaję” że nagle nie umiem czegoś załatwić i on przejmuje stery, to za każdym razem spieprzy. Jesteśmy razem 7 lat… i jeszcze się nie zdarzyło by zrobił coś ok.
Wymiana muszli klozetowej. Wymierzył, obejrzał, pojechaliśmy, przywieźliśmy, muszla zła.. bo coś tam, jazda 30 km by wymienić na dobrą. Jazda umilona wrogim milczeniem ( moim).
Wymiana cieknących rurek pod zlewem. wymierzył, obejrzał, pojechał. W sumie tego dnia jeździł do sklepu około 6 razy, bo za każdym razem nie pasowały: długość, przekrój, złącze i nie wiem co jeszcze. Atmosfera w domu zabójcza ( wrzeszczeć mi się chciało).
Gotowanie obiadów. Jak próbuję mu przepis dać, on focha strzela, że przecież WIE. Obiad nie do zjedzenia, czasem aż do wyrzucenia, bo nie ogarnia podstaw.
Najgorsze dla mnie: dziecko. On mnie namawiał, ja się nie paliłam, ale.. po roku negocjacji zaufałam, że zajmie się nami, będzie partnerem w opiece, zapewni bezpieczeństwo. I co? Ja 2 lata po porodzie nie mogłam wyjść z depresji, on stracił pracę, dochody, zadłużyliśmy się i na dziś jesteśmy w długach po uszy, czasem nie starcza na jedzenie. Czuję ogromny zawód, bo zaufałam. Trzeba było siebie słuchać, nie ma dziecka bo ja nie umiem zagwarantować że będzie ok. Ale zawierzyłam partnerowi i jest jak jest. Obecnie ma już pracę ale dziecku poświęca takie minimum czasu, że młody ma podświadome objawy braku rodziców np opowiada zmyślone historie jak to topi się w błocie, woła ratunku do nas a my daleko i nie przychodzimy 🙁
Ubieranie dziecka do przedszkola jest na jego głowie.. za każdym razem syn jest ubrany źle. Za małe rzeczy, poplamione, podarte, niedopasowane do pogody. Musze ja szykować ubrania dzień wcześniej.
Mogę tak wymieniać mnóstwo przypadków, gdy chciałam być niezaradna i poczuć się bezpiecznie z facetem który zajmie się wszystkim, a zwłaszcza rzeczami które nieoficjalnie są męskimi.
Przewodzę więc temu domowi, ogarniam pieniądze ( bo on gubi, traci nie umie), dźwigam za wszystko odpowiedzialność.
A przy okazji od lat nie wychodzę z gabinetów terapeutycznych, walczę z przewlekła depresją, sypiam 3 godziny na dobę… i mam czasem dość. Tak naprawdę dość.
Amen. 😉
Masz rację.
Mój Ślubny ma właśnie taką mamę – zaradną do przesady, wszystko za wszystkich by ogarniała, ma to nawet teraz, przez co szlag mnie trafia, gdy czasem próbuje za nas załatwić jakieś sprawy, moich rzeczy przypilnować albo wręcz mnie wyręczyć (bez mojej zgody czy wiedzy czasem – po prostu, by mi „lżej” było). I wściekam się, bo Ślubny to wykorzystuje, lubi, a ja go większej niezależności chcę nauczyć… Więc gdy dzwoni, żebym mu sprawdziła połączenia autobusowe, co by wrócił od kolegów, bo jemu się nie chciało w domu i teraz nie wie, jak jechać, zwracam mu uwagę, że następnym razem może by jednak sprawdzał? Przygotowywał się? A nie na hip-hip-hurra jechał beztrosko jak nastolatek? To bywało, że się ze mną rozłączał, zdenerwowany, i dzwonił do mamusi, bo mamusia już od razu wszystko rzucała i biegła sprawdzić syneczkowi te połączenia. A że ja akurat dziecko obrabiałam, co innego robiłam i średnio miałam ochotę sprawdzać kolejne przystanki i możliwe połączenia (czasem z przesiadką), to nic…
A z drugiej strony… Przez to właśnie, że chcę udowodnić teściowej, że sama się ogarniam i ogarniam sprawy domowe, że może się (mówiąc delikatnie) odsunąć od robienia tego za mnie dla „mojego dobra”, może sama się stałam taka? Tzn. jak facet nie chce czegoś tam mi zrobić, to sama się za to zabieram… Pokazuję, że mogę, że daję radę… Kilka razy się tak nacięłam – on prosił o pomoc, więc mu pomagałam (chociaż przerywałam swoje), a gdy ja prosiłam to słyszałam, że przecież to nic takiego, że sama sobie świetnie poradzę. Powiedziane z uśmiechem, może na odwal się. No i masz.
Współczuję.
Jesteśmy takie zaradne, bo rzeczywistość to na nas wymusza. Ale często w tym czasie mąż po prostu pracuje. Oczywiście, jest mu dobrze, że wszystko zrobione, że żona taka ogarnięta. I jeśli żona nie wymusza na nim różnych aktywności, pomocy, konkretów, to on nie wpadnie na to, by się jej wtrącać w jej dobry rytm. Ale też i żona, która zabiera się za typowo męskie zajęcia po prostu zwalnia mężczyznę z wywiązywania się z nich. No wyobraźmy sobie, że mąż zaczyna za nas prać, gotować i planować. Same byśmy przestały się interesować tymi czynnościami… 🙂
a ja nie znam żadnego z tych problemów. nie jestem i nigdy nie byłam feministką, nie chciałam i nie chcę niezależności i nigdy do niej nie dążyłam. chciałam dwuosobowej wspólnoty, w której obydwoje jesteśmy dla siebie i sobie służymy, jednocześnie wiedząc, że jesteśmy od siebie zależni i chcemy tego do końca życia. nie jestem ideałem, nie uważam, że jestem samowystarczalna i nigdy się na taką nie kreowałam, chociaż dużo umiem zrobić. ale mój mąż mnóstwo rzeczy potrafi zrobić lepiej. finanse mamy wspólne, tankuje zawsze on, wbija gwoździe, wynosi śmieci, dzieckiem zajmuje się często lepiej niż ja, zarabia na nas, planuje wycieczki, a ja gotuję, zmywam, piorę, prasuję i siedzę z dzieckiem. póki co bardzo nam ten układ odpowiada. a herbatę robimy sobie na zmianę 😉 dlatego chyba zgadzam się z artykułem, że warto pokazywać, że nie jest się samowystarczalnym, bo chyba każdy mężczyzna po prostu potrzebuje czuć się potrzebny, a kiedy kobieta robi wszystko sama, to on jako mężczyzna czuje się bezużyteczny, więc po co ma się starać, skoro wszystko zrobi źle?
Tak to niestety jest, a oni (czyt. mężczyźni) to wykorzystują niemiłosiernie. Mój małżonek do pewnych rzeczy się tak przyzwyczaił, że naprawdę robi zdziwioną minę, jak każę mu (ok, proszę go) przynieść drewno do kominka – skoro jest w domu… Przyznam, że to takie nasze niemądre pokolenie kobiet. Mój przekochany teść jest wręcz oburzony, jak np. opowiadam, że muszę jechać wymienić opony 😉