Z reguły opisuję, jak fajnie się wychowuje dzieci i że przy odrobinie wysiłku może to nawet nie być aż takie trudne. W zasadzie lubię być matką, podoba mi się to, że każdego miesiąca uczę się czegoś nowego dla moich dzieci, uwielbiam obserwować efekty tego samokształcenia, bawią mnie wybryki chłopców i w 9 na 10 przypadków, gdy coś zmalują, prędzej zobaczę w tym coś zabawnego, co można dowcipnie opisać niż wielką krzywdę lub zbrodnię. Niemniej są takie momenty, że mam ochotę wyskoczyć przez okno i nie wracać do domu przez trzy dni, a bywa i tak, że perspektywa spędzenia całego dnia z dzieckiem doprowadza mnie do ciarek na plecach. No i jest takie siedem rzeczy, których nie znoszę w macierzyństwie i które czasem wyprowadzają mnie z równowagi.
1. Poranne wstawanie. Czasem opisuję nasze cudowne poranki i wy myślicie, że tak jest codziennie. Nie. Ja opisuję wyjątkowe poranki, których wspominanie daje mi siłę, bo jestem jedną z tych wariatek, które wymyśliły sobie wolny zawód z nadzieją, że nie będą musiały wstawać rano do fabryki podbić kartę, ale zapomniały, że dzieci przecież muszą chodzić do zerówki. I nawet budzenie dzieci nie jest wcale takie złe [a niech mają, za budzenie mnie, gdy były małe!], ale sam fakt, że ja muszę wstać o zbrodniczej porze jest dla mnie koszmarem. Gdy mi się uda wstać przed dziećmi i wypić kawę – to jeszcze, przeżyję. Ale gdy wstaję co do minuty i w bezkofeinowej śpiączce muszę ogarnąć starszaka do szkoły, to już na wstępie bywam wściekła i rozdrażniona. A jeszcze musimy być naprawdę bardzo punktualni, bo busik podjeżdża o jednej porze i nie może czekać… Tu pada pytanie, czemu się nie wyśpisz i nie zawieziesz dziecka sama, skoro masz prawko? A odpowiedź na to związana jest z punktem drugim:
2. Wyjazd z dwójką dzieci naraz. Ciężkie przeżycie. Nawet nie sama jazda, ale ogarnięcie nadruchliwca, który zamiast skupić się na tym, żeby się ubierać – skacze, gdy ja skupiam się, żeby pomóc trzylatkowi, który ma dobre chęci, ale ubrać się jeszcze sam nie umie, jest czasami poza moimi możliwościami. To jest to, co mówiłam w podcaście: nie walczę o to, żeby dzieci miały czapki, bo jakbym jeszcze miała walczyć o te czapki, to bym osiwiała. Pierwszy skacze i wymyśla, drugiego ubieram, pierwszy jest dalej nieubrany, zapinam więc drugiego i podchodzę do pierwszego, żeby mu pomóc, a w tym czasie drugi się rozbiera, bo rozbierać się umie i mu gorąco. Stanowczo więc nakazuję pierwszemu się ubrać, drugiego ubieram i wyprowadzam na dwór i zerkając na niego z okna pośpieszam pierwszego, a kiedy podaję elementy ubrania przy jednoczesnym spokojnym przypominaniu, że skok, jeśli musi, i rękawiczka, skok, jeśli musi, i druga rękawiczka, to drugi już pływa w kałuży lub innym błocie, więc wyprowadzam pierwszego i zapinam w fotelik i idę do drugiego, żeby go ogarnąć, a potem wsadzić, ale kiedy wsadzam, to drugi chce na miejscu pierwszego, pierwszy nie chce się zamienić…. o dżizas… czasami, kiedy jadę gdzieś z dwójką mam ochotę dać sobie medal już za bramą, że udało nam się w ogóle wyjechać. Czasem chcę być cwana i starszaka wysyłam pierwszego do ubrania. Pierwszy wychodzi, ale drugi wtedy strajkuje, bo on chciał pierwszy i nie zdążył wyjść z Homykiem, mam więc jedno dziecko na dworze, a drugie walające się po ziemi. Nie, nie, nie, nie, nie znoszę wyjeżdżać z dwójką dzieci naraz. Serdecznie dziękuję!
3. Wrzaski. I ze statusów, i z wpisów wiecie, że cierpliwość jakąś tam mam. Nie powiem. Ale kiedy słyszę wrzaski i to wrzaski związane z kłótnią albo jakimiś przepychankami, mam mord w oczach. Autentycznie, doprowadzają mnie te krzyki do pasji i często jest tak, że wpadam do pokoju chłopców wściekła, bo mam wrażenie, że dopuszczają się jakichś tortur na sobie, a oni się na mnie obrażają, że im zabawę przerywam, bo się fajnie bawią. Szczerze powiem, że wolę jak się kłócą wrzeszcząc, bo mam to opanowane, ale te wrzaski podczas zabawy zazwyczaj po prostu sprawiają, że staram się z nich jakoś wyłączyć, żeby się nie wściec.
4. Problemy pierwszego świata akurat gdy sikam, jem, piszę, lub ratuję przypalony obiad. Znasz to? Nie? Nie wierzę. Zawsze jestem dla moich dzieci i nawet jeśli nie mogę pomóc im w danym momencie, to pamiętam o tym, żeby zrobić to za chwilę, ale autentycznie załamuję ręce, kiedy z łazienki przywołuje mnie głos „Maaaaamooooo” powtarzany po piętnaście razy i ja lecę, obsikując sobie spodnie, bo pewnie sobie któreś głowę albo rękę oderwało, ale nie… po prostu ciężko znaleźć zabawkę, która zamiast na środkowej półce leży trochę niżej. To jest problem. Serio. Nie do odgadnięcia, gdzie ta zabawka jest!! Albo ta pilna potrzeba picia. Zazwyczaj ogarniają to sami, ale czasem czyste szklanki się kończą i trzeba sięgnąć po kolejne wyżej i oni już nie umieją, więc umierają z pragnienia akurat wtedy, kiedy ja mam na końcu języka coś ważnego do napisania albo znalazłam właśnie chwilę na posiedzenie w kiblu. I jeśli nie wstanę mogę sobie rękę uciąć, że podstawią stołki, krzesła i będą sami próbowali sięgnąć, przy okazji brudząc mi podłogę w kuchni krwią z ewentualnego upadku.
5. Składanie ubrań. O tym też chyba głośno trąbię. O dziwo, kiedy uwielbiałam mieć porządek w szafie, teraz, kiedy widzę stos ubrań do poukładania i to nie moich, dostaję gorączki. Bo część trzeba odłożyć, bo za mała, część trzeba doprać, bo się nie doprała, część skarpet nie pasuje, ta koszulka do cerowania, bo mała dziurka i robi się taka sterta, której nie mam z kolei czasu ogarnąć, bo patrz punkt 4 i to tak leży i robi burdel i mi to wtedy przeszkadza i jestem zła. Uwielbiam za to robić pranie. Ale ozłocę za maszynę do składania ubrań.
6. Oceny i durne porównywanie. A dlaczego tak, a dlaczego srak, a dlaczego czapeczka, dlaczego nie, a czemu dziecko bez kasku, a czemu pozwalasz na to, a ja nie pozwalam, a ja to bym na to nie pozwoliła, czemu to robisz, czemu dajesz takie płatki, takich nie można, jarmuż, kurde, a nie płatki, a twoje dziecko płacze, a moje nie, a moje dziecko to już dawno spało, godzinę po urodzeniu już przesypiało noce i samo zmieniało pieluchę, a ja mam porządek w domu, ty nie potrafisz swojego burdelu ogarnąć? A czemu, a po co, a czy ty myślisz, a czy coś tam sroś tam. Pisałam o tym w tekście o życiu z serialu. Tekst polecam. Oceniania nie.
7. Wybory. Z im większą liczbą osób rozmawiam, tym bardziej jestem zdumiona, jak wiele z nich przyznaje mi rację. To był główny punkt tekstu „Przestań mi gadać, że kiedyś było lepiej”. No bo dobra, kiedyś trzeba było prać pieluchy i nic w sklepach nie było. Ale teraz, żeby mieć pieluchy, trzeba je wybrać, a na półkach tysiące produktów. Bambusowe, zwykłe, pampersy czy trochę tańsze, eko sreko czy może te lidlowe, tamte uczulają, kolejne mają dziwny rozmiar, a może pantsy i tu też kilkadziesiąt opcji. Krem? A jaki? Z jakim składem? Chusteczki nawilżane? Połowa ze składem jak ze stacji benzynowej, cud znaleźć naprawdę nawilżane wodą. O jedzeniu nie wspomnę. Jeśli chcesz kupić dziecku coś bez syropu glukozowo-fruktozowego, szykuj się na przynajmniej godzinne poszukiwania. Masakra.
8. Opieka lekarska. W 90 procentach prywatna, bo publiczna służba zdrowia jest doraźna i niewiele pomoże przy poważniejszym schorzeniu. Umówienie się z NFZ do alergologa, ortopedy, okulisty czy laryngologa? Prędzej dziecku trzeci migdał nosem wyjdzie niż to się stanie. A każda choroba to prosty sposób leczenia – antybiotyk. Lekarzy, którzy uczciwie powiedzą, że antybiotyk nie jest potrzebny do tego konkretnego bólu gardła, ze świecą szukać.
I to nie jest aż tak, że co pół godziny tracę panowanie nad sobą, ale takie głupie sprawy mnie totalnie wyczerpują i osłabiają. Takie moje słabe punkty i nawet kiedy myślę o nich, zaczynam być nerwowa. Jak to pokonać? Mieć świadomość i się na nie psychicznie i fizycznie przygotowywać. To dlatego budzik trąbi mi od szóstej, a nie szóstej trzydzieści. Bo jak wstanę wcześniej i zdążę wypić kawę, to idzie mi jak z płatka. A jak wyślę dziecko busikiem szkolnym do zerówki, to nie muszę jechać z dwójką. To dlatego perfidnie wykorzystuję Chłopa i kiedy jest z chłopakami, podrzucam mu kosze z wypranym praniem, bo on szybciej składa i lepiej mu to idzie niż mi. To dlatego uwielbiam mieszkać w moim lesie, bo kiedy wyjdę przed dom, to wrzasków dzieci nie słyszę, a w ogóle w wakacje, to one jakoś cichną albo rozchodzą się po lesie i nie są męczące. Na punkt 4 nie mam sposoby. Myślę, że on zniknie, kiedy chłopcy podrosną. Starszak już wiele swoich problemików potrafi rozwiązać bez mojej pomocy [dlatego też powstał tekst „Później będzie łatwiej„].
No dobra, to teraz ty mi powiedz, co takiego wkurza najbardziej we współczesnym macierzyństwie lub w ogóle macierzyństwie. Najgorsze rzeczy i od razu pomyśl, co zrobić, żeby je wyeliminować.
Natomiast jeśli interesują cię wpisy ode mnie, zainstaluj sobie, proszę, aplikację na telefon, gdzie będziesz mogła w każdej chwili spojrzeć, czy nie pojawiają się jakieś nowe wpisy: Tu wersja na Android, a tu na IOS. Możesz też udostępnić wpis i skomentować go na facebooku [jeśli chcesz widzieć, co tam piszę], zawsze też jestem na instagramie, więc tam możesz zerkać, co gadam na żywo ? dziękuję! A dla wiejskich [choć nie tylko] matek została też stworzona grupa, na którą serdecznie cię zapraszam [tutaj].
Wkurza mnie wolanie ,,maaaamoooooo” doslownie co kilka minut. Syn jest mega absorbujacy, ale nie oddam go, wiec musze z tym zyc. Jeszcze kilkanascie lat i sie wyprowadzi.
Poranne wstawanie jest dla mnie najgorsze chyba… A jeśli chodzi o wakacje w czwórkę. Cóż, w zeszłe wakacje pojechaliśmy nad ocean na tydzień z nadzieją, że odpoczniemy chociaż trochę, ale mając dwójkę dzieci z wakacji wróciliśmy bardziej zmęczeni niż byliśmy przed wyjazdem :D.
Tak czy siak, macierzyństwo uwielbiam
mnie doprowadza do szału porównywanie do innych dzieci. eko sreko. i obiady, a w zasadzie gardzenie nimi przez moje dziecko. jadła pięknie, do czasu jakiejś tam choroby z gorączką i syropkami. jakby szlag trafił 😛 i teraz sie pałujemy.
Mnie najbardziej wkurzaly albo raczej srtesowaly choroby. Ja do pracy, mąż do pracy a z dzieckiem kto? 'Zwykli’ lekarze zamiast szukać przyczyny leczyli doraźnie. Czym to się kończyło? 8 antybiotyków w ciągu roku !!!! Poszlam z córką do lekarza medycyny naturalnej, zmieniłam dietę (choć nie była jakaś bardzo zla) wystarczyły naprawdę deobne modyfikacje. I co ?Moje dziecko od trzech miesiecy jest zdrowe !!! Od 23 listopada nie opuściło ani jednego dnia w przedszkolu ?
Tak, wrzask zdecydowanie, nie znoszę tego typu hałasu :D. I niezdecydowanie. „Mamo, apa (jedzenie). – Ok, na co masz ochotę kanapkę z serem (nie)/szynką(nie)/masłem orzechowym(nie)/pomidorem(nie), płatki(nie), owsiankę(nie), jogurt(nie), jabłko(nie), żelka(nie), czekoladę(nie), wafelka(nie)? – Eeee, apa.” Synu, nie jestem jasnowidzem, nie mam pojęcia, na co Ty masz ochotę w tej chwili.
Póki co od 9 miesięcy staramy się z mężem o 1 dziecko, jjestem już po jednym poronieniu niestety, jednak patrząc na Twój wpis czuje, że będę miała tak samo 🙂
_____________
♥ Blog dla kobiet daria-porcelain.pl ♥
Wkurzająco – męcząco – trudne jest dla mnie stałe balansowanie pomiędzy granicami moimi i dzieci. Wieczne roszczenia i moje dylematy, na przykład ten sprzed chwili. Mąż usypia młodszego, starszak dziś po raz pierwszy od trzech miesięcy był w przedszkolu, po całym dniu tak zmęczony że ledwo stoi. Nalałam wody do wanny i płacz, że on nie chce się tu kąpać, on chce pod prysznic. Ustąpić czy nie? Jeśli ustąpię, to jutro znów będą dyskusje zamiast szybkiej akcji „kąpiel”, jeśli nie – wrzask i płacz jakbym krzywdę zrobiła. O, albo ja chcę jeść przy stole, a nadruchliwy trzylatek biega z kanapką. Bo mąż woli jeść na kanapie, a babcia pozwala jeść gdziekolwiek, byle wnuk nie umarł z głodu…
Tak, takie codzienne „zarządzanie” granicami najbardziej mnie frustruje.
Przy pytaniu ustąpić spróbuj zrobić w ten sposób: „Synku nie mówiłeś, że chce dziś wykąpać się pod prysznicem a już przygotowaliśmy kąpiel w wannie. Jeśli będziesz jutro chciał to wykąpiesz się pod prysznicem. Następnym razem powiedz po prostu wcześniej”
O dziwo u mnie się to w miarę sprawdza. Korzystam z tej metody często kiedy dziecko robi awanturę, że chce coś inaczej. Natomiast do tego warto też pytać co chce – niech sam uczy się podejmować decyzję. Będzie to bardzo cenne bo i rodzicowi lżej kiedy dziecko mówi co chce i dziecko buduje swoją indywidualność, wartość zarazem.
Mam to na podstawie zachowań mojego 4-latka.
Ja się staram „myśleć pozytywnie”. Kiedyś nienawidził prasowania wolałam wyjść w wymiętej bluzę niż pasować. Teraz pasuję na bieżąco nigdy „do szafy” a sama czynność jest dla mnie neutralna.
Tak jak autorka nie znoszę krzyków (choć przyznam się że sama pod wpływem emocji podnoszę głos).
Nie lubię marudzę I am mojego męża i dochód nastoletniej córki.
Ale po prostu staram się skupiać na tym co lubię. Na wspólnych posiłkach, rozmowach o niczym i wyjścia how „na lody”.
Z wiekiem zaczyna mi brakować cierpliwości. Do tego córka jest żywsza i bardziej wymagająca od swojego starszego brata i wielokrotnie doprowadza mnie to do szału.
1. Jej piski/krzyki to jakby ktoś mi wbijał w mózg gwoździe.
2. Cycoholiczka najchętniej wisiałaby na mnie pół dnia i najlepiej w spokoju z daleka od odciągających ją ludzi /rzeczy, bo inaczej się nie najada i jest straaasznie marudna i wtedy patrz punkt 1.
3. Brak czasu, ciągle w tym domu jest coś do zrobienia, wszyscy bylibyśmy szczęśliwsi, gdybym miała gospoche xd
4. Nienawidzę gotować. Nigdy tej czynności nie lubiłam, a przy dzieciach trzeba się spiąć by to jedzonko było, by nie było to śmieciowe jedzenie, i patrz pkt 3.
A mnie najbardziej wkurza odbieranie mojego dwulatka ze żłobka – ma naprawdę super Panią, która dzieci wprost uwielbiają i poprostu z tego żłobka nie chce wracać do domu i trzeba go wijacego i krzyczacego do samochodu pakować na siłę.. lub też poczekać aż wszystkie dzieci zostaną odebrane i potem Pani go odprowadza do samochodu i jest spoko.. więc albo 30 minut czekania albo ryk.. z jednej strony jestem zadowolona że ma tak świetna wychowanke a z drugiej wkurzam się bo powrót do domu jest zawsze trudny :/ ale jednak zdecydowanie bardziej wolę aby krzyczał przy odbieraniu niż przy odprowadzaniu 🙂 przynajmniej wiem że mu tam dobrze 🙂
Ja mam malutką córeczkę i jeszcze wiele z opisanych przez Ciebie przygód stoją przede mną 😀 Póki co najbardziej męczy mnie brak snu… Albo raczej brak możliwości przespania kilku godzin ciurkiem… 🙂
Najbardziej doskwiera mi brak snu, albo raczej jakość tego przerywanego pincet razy snu.
Agresja dwulatka na półroczne niemowlę. Niby wiem, rozumiem jaka to dla niego trudność, że się pojawiła młodsza siostra, ale czy naprawdę, naprawdę musi ją szczypać/drapać/wkładać palce do oczu/walić po głowie/brzuchu/kopać/trykać głową/okładać pięściami jak tylko na sekundę się oddalę? I jeszcze kompletny brak umiejętności logicznego myślenia. Mogę sto razy tłumaczyć, że jak się nie ubierzemy, to nie wyjdziemy na dwór, a on i tak ucieknie z jedną nogą w rajstopach albo bez pieluchy. Ewentualnie już w kurtce wywali wszystkie zabawki na środek pokoju, bo coś mu się właśnie przypomniało. A we mnie się gotuje, bo wiem, że jak natychmiast nie wyjdziemy, to młodsza będzie głodna/zrobi kupę/zacznie przeraźliwie płakać z niewyspania, albo nie zdążę zrobić zakupów, albo on sam zanim wrócimy zacznie marudzić ze zmęczenia.
Od kiedy jestem matką dużo więcej rzeczy mi przeszkadza. Jak byłam nastolatką to gdzieś miałam, ze kilka koszulek leży poupychanych pod łóżkiem.
Teraz jest strasznie. Łażę po tym domu i zamiast jak człowiek posprzątać po kolei to mi się robi jakiś chory łańcuszek: zmywam naczynia, w naczyniach zabawka, odnoszę zabawkę do pokoiku (a dopiero połowa naczyń ogarnięta), po drodze zauważam rozsypane coś, co ewidentnie powinno się znaleźć w odkurzaczu, rzucam tę zabawkę do jakiegoś dziecięcego pudła i lecę po odkurzacz. Odkurzając znajduję jakieś brudne skarpetki poupychane za meblem więc lecę z tym do pralni – oczywiście od razu wstawiam pranie, bo po co moja wizyta przy pralce miałaby się zmarnować. Wracam do odkurzania, milion razy podnoszę z podłogi to co nie powinno być wciągnięte, nazbierałam do ręki tyle papierków i suchych chusteczek nawilżanych (które akurat były potrzebne do wyłożenia wózka dla lalek), że muszę przerwać odkurzanie i udać się do kosza na śmieci. Kosz na śmieci stoi oczywiście pod zlewem jak na prawilny dom przystało, a w zlewie co? Moje nieumyte naczynia. Koło się zamyka. A jeszcze tyle sprzątania dookoła.
I jeszcze to: latam po tej chałupie jak kot z pęcherzem pilnując przy okazji czy moja półtoraroczna córka nie próbuje napić się z wiadra do mycia podłóg, szoruję, zanoszę, zbieram, rozwieszam… Siadam! To znaczy: prawie siadam, bo mój tyłek ledwo dotknie kanapy i od razu słyszę: mamooooooo! PićKupaSikuJeśćOnamniebijeKiedybędziebajkaPićJestemgłodnaChcesłodyczka…
❤❤❤❤❤❤❤
Rany, opisałaś moje życie 😀
NAJGORSZY BYŁ BRAK SNU
Podpisuję się pod wszystkimi punktami rękami, nogami, nosem, okiem i łokciem. Córka ma nieco ponad dwa lata i najbardziej denerwuje mnie to, że nie zawsze ją rozumiem, nie wiem co do mnie mówi, czy to rzeczywiście do mnie, czy ten ryk na pół osiedla jest z powodu smutku, żalu, złosci, czy z czego. Czuje wtedy bezsilność i złość – na siebie, na nią, coś strasznego :/ I szczerze to nie wiem, jak sobie z tym radzić. Kawa i Melisa, moje najlepsze przyjaciółki 🙂
Jęczenie.. zwane bułowaniem. Aż mi włosy dęba stają. Takie marudzenie miauczącym głosem
U nas najczęściej takie marudzenie jest bo jest. Najgorzej jak zaczyna stękać, ale w sumie nie wie co chce… Jak slyszę Mamomamomamo (ja: no cooooo???) chciałabym… yyyy…. Eeee… Yyyy….
No krew mnie zalewa ?
O jeżu kolczasty, mam to samo… stękanie jest najgorsze! I brak snu. Moje starsze dziecko jest na etapie jęczenia a młodsze na etapie nocnych budzeń.
O tak, tak… Czterolatka zmęczona życiem… Maaamooo, a co ja chcę? No, kurde…
O to to. Czasem ma taki dzień, że co pięć minut zawodzenie, jęki, bo ja nie umiem, bo mi nie wychodzi, bo nie wiem co, świat nie taki. Zły dzień akurat w pełni rozumiem, ale to miauczenie-marudzenie-zawodzenie podnosi mi ciśnienie jak nic. Ma prawie 5 lat, zastanawiam się, czy to taki wiek, czy charakter…
Druga rzecz to kłótnie rodzeństwa (przechodzące w bójki, bo młodszy syn niestety uznaje rozwiązania siłowe – córka nigdy nikogo nie biła), b on mi zabrał, bo ona mi nie pozwala, bo ja chcę to samo dokładnie, co to drugie,w tym samym momencie i wrzask unisono.