Jakiś czas temu pisałam, że młodszy syn, w odróżnieniu od starszego, pociągu do książek nie ma. Kosmyk książeczki kocha od wczesnego dzieciństwa – od pierwszych czarno-białych, przez kolejne, systematycznie dokupowane pozycje. „Mamo? Poczytasz?” – pada częściej od „Pobawisz?”. A dziadek do dziś nie może się nadziwić, jak szybko jego wnuk ubrał się i przyszykował do domu, mimo że uwielbia przebywać u dziadków na wizycie, tylko dlatego, że zadzwoniłam z bardzo istotną informacją: „Kurier przywiózł nowe książeczki!”.
Młodszy za to od początku zainteresowania literaturą nie okazywał. Prędzej sam by zjadł „Głodną gąsienicę”, niż doczekał informacji, czemu ma ona taki apetyt. Kilka książeczek naddarł jeszcze przed przejrzeniem, na co starszy zareagował praktycznie załamaniem nerwowym i musiałam na szybko łatać zniszczenia 🙂
Ale… przecież nie może być, że w domu, w którym książeczki są aż takie ważne, będzie dorastało dziecko kompletnie nimi nie zainteresowane. Mam więc kilka sposobów, żeby zainteresować nimi najmłodszego. I one działają. Coraz więcej czasu spędzamy na podłodze, przy biurku czy zakopani w pościeli, przeglądając książeczki i pożerając słowa. Wiem, że sporo rodziców ma problem z zainteresowaniem swoich maluchów czymś co nie gra, nie piszczy i nie śpiewa, więc służę pomocą – oto 11 sposobów, żeby stworzyć książkowego potwora.
1. Nie chowaj się z książką
Pisałam o tym już tutaj. I wciąż potwierdzam. A za mną liczne badania [tu jedno z nich], które jasno mówią, że stan domowej biblioteczki oraz sam fakt czytania książek przez rodziców ma ogromny wpływ na to, czy dzieci będą w przyszłości pożeraczami książek. Badania pokazują też, że rodzic, którego widać z książką, który czyta dzieciom, który w to czytanie się angażuje, ma potem większy wpływ na przyszłe wybory książkowe dziecka. Kuszące?
2. Czytaj jak człowiek!
Nie jak maszynka, bez intonacji, bez przerw, bez pauz jak pociąg po szynach. No sorry, po to, między innymi, były akademie w szkole [też ich nie lubiłam], żebyśmy to sobie wyćwiczyli. Ja wiem, że to okropne, sama nie lubię czytać na głos i do tego nie cierpię dźwięku, jaki wydaje moja paszcza, ale jeśli widzę uśmiech młodszego, kiedy ryczy z radości, gdy udaję biedroneczkę albo gdy czytam starszemu skarpetki, to sił mi przybywa. Bo młodszy nie miał takiego naturalnego pędu do książek, jaki ma starszy. Młodszego trzeba do książek zachęcić. I to jest wyzwanie!
A więc ryczę jak lew, szepczę jak malutka myszka, naśladuję tupot nóg, furkoczę jak wiatr i gwiżdżę jak ptaki. Ściszam głos, podnoszę, robię z nim cuda, żeby przez chwilę, chociażby malutką, dzieciaki poczuły, że to się dzieje naprawdę. Moje wariacje głosowe przyciągają młodszego i siedzi taki wpatrzony i zasłuchany, świat trochę przestaje wtedy dla niego istnieć…
3. Książka to nie eksponat muzealny
Jakiś czas temu napisała do mnie czytelniczka z masą problemów, a jednym z nich było to, że córka nie odkłada książek na miejsce. Zainteresowałam się, czy może półki są za wysoko. Ale nie, nie! Na półki odkłada, tylko nie na to miejsce, w którym książka była! I kartki zagina do tego i czytelniczka nie ma już do tej córki sił normalnie.
Ekhm… Książki to nie eksponaty muzealne – to narzędzie do wyobraźni. A z wyobraźnią wiecie jak jest. Czasem podsunie pomysł, żeby szarpnąć, czasem, żeby wymalować okładkę [„Zęboszczotki” na którymś zdjęciu], czasem, żeby zagiąć rogi. Nic tak nie demotywuje do używania książek jak wszelkie warczenie, żeby nie ruszać, bo zniszczysz. Nic tak nie zniechęca do wzięcia książki do ręki, jak strach, że odłoży się ją w złe miejsce. Jak się czyta, to się książkę zużywa. Jak się straszy zniszczeniem, to książki stają się niebezpieczne i niechciane – proste.
Dodatkowo – książki powinny kojarzyć się z fajną zabawą. Nie bez powodu więc zaplanowałam nasze półki obok zagospodarowanej wnęki, mimo że wygodniej by było umieścić regalik przy biurku [prostsza ściana]. Chciałam, żeby książki były przy zabawkach, kojarzyły się z zabawkami, chciałam, żeby łatwo było po nie sięgnąć. A jeśli mam takie, których zniszczenie bolałoby mnie osobiście – ułożyłam je wyżej, tak żeby trudniej się było do nich dostać. I tyle.
4. Czas na książki
Jest taka pora dnia, między 17 a 18, podczas której Adasio bierze swój kocyk, kładzie się na dolnym łóżku i klepie zachęcająco poduszeczkę, żebym położyła się obok. To taka jego chwila wyciszenia. Wtedy wiem, że mogę zgarnąć z półki książkę i trochę mu poczytać. Jasne, z niespełna dwulatkiem wygląda to mniej więcej tak:
– To?
– To tata.
– To?
– To też tata.
– To?
– To wciąż ten sam tata.
– Cio?
– Stoi.
– To? Cio?
– Tata stoi.
– To? Cio?
– Tata. Stoi.
– Ta?
– Tak. Stoi. Tata. Wciąż stoi. Nie ruszył się jeszcze.
Ale samo zainteresowanie obrazkami już mnie bardzo cieszy i poświęcam chwilę, żeby się tak pobawić. Z kolei u starszego chwilą na książki jest… każda chwila. Z naciskiem na wieczorne czytanie, a nawet czytanie podczas kąpieli czy jedzenia. Coraz częściej łapię go na tym, że sam przegląda książki, układa je po swojemu, studiuje i zaczyna powoli samodzielnie kopiować literki, których nauczył się w przedszkolu.
5. Książka to nie tylko tekst i obrazki
W ostatnich latach rynek książki dziecięcej tak się rozwinął, że ciężko mi uwierzyć, że dla jakiegoś dziecka książki są nudne. W całej serii „Nasza biblioteczka” pokazuję zresztą najwspanialsze wydania i co miesiąc do księgarń wchodzi kolejna ciekawa pozycja. Weźmy chociażby taką książkę „Co kryje morze”. Rewelacyjnie wydana książka-nieksiążka, bo cały trik z nią polega na tym, że jej się nie czyta, a ogląda. Przesuwając kolorowe szkiełka, odkrywasz tajemnice morza i z ręką na sercu – każde szkiełko pokazuje inną ciekawostkę. Starszak spędził nad nią bite 45 minut i sam zdecydował, że będzie na niego czekała na półce „najczęściej czytane”.
Dasio z kolei uwielbia wszelkie książeczki z niespodziankami. „Konik morski” – historia o tacie, który uwalnia mamę z trudów ciąży i sam za nią rodzi dzieci – też ma świetne szkiełka z rysunkami, dzięki którym samemu można zdecydować, które stworzenie morskie ma być ukryte za skałą, czy za wodorostami. „Biedronka” to z kolei hit [zaraz po książeczkach Tulleta], z harmonijką kartek. O ile Dasia rozbrajają różne rozmiary stron, tak Kosmyk zainteresował się godzinami – dla każdego coś dobrego 🙂
Naprawdę – jeśli twoje dziecko nie interesuje się książkami, to znaczy, że nie trafiło jeszcze na takie, które są warte jego zainteresowania 🙂
6. Daj możliwość wyboru!
Nie ma skuteczniejszego sposobu zamordowania w dziecku chęci do czytania, niż mówić mu, co ma czytać
Pernille Ripp
Często dostaję pytania, w jaki sposób zachęcam dzieci do czytania wybranych przeze mnie książek. Zazwyczaj odpowiadam – w żaden. Dzieci, które są zmuszane do czytania określonych rzeczy, szybciej się zniechęcają do czytania w ogóle. Przykład? Ty z liceum i kanon lektur szkolnych. Choć zdaję sobie sprawę, że są wyjątki [jak ja], które czytają absolutnie wszystko [przymykam oczy na mój osobisty protest przeciwko „Sierotce Marysi”], to jednak przykład koleżanek i kolegów jest dla mnie wiążący – większość z nich zniechęciła się do czytania właśnie przez zmuszanie.
Pozwól dziecku zdecydować, co chce czytać, jak chce czytać i ile razy chce czytać. Kiedy coś jest obowiązkiem, przestaje być przyjemnością. Jasne – fajnie by było powiedzieć dziecku, jakie książki może i powinno czytać, jednak przez takie zagrywki nie pomożemy dziecku w istocie rzeczy – w znalezieniu jego czytelniczej tożsamości, w dowiedzeniu się kim są, czego szukają, co im sprawia przyjemność, a co daje potrzebną im korzyść. Poszłabym nawet za stwierdzeniem, że zmuszanie do czytania nie przynosi dla dziecka żadnej korzyści, oprócz zadowolenia tego, co zmusił. I tyle.
Moim sposobem, oprócz totalnego luzu w tym, jak książki leżą na półkach, jest zaproszenie synka do wyboru w księgarni pozycji, jakie mu się podobają. Pokazuję mu okładki, opisuję, o czym są i syn wybiera sam, a potem czeka z wypiekami na policzkach. Nie kwestionuję też pozycji do czytania – nawet jeśli to wciąż i wciąż ta sama książka [jeszcze napiszę o tym, co daje czytanie tej samej książki non stop :D]. Rewelacją są szybkie wizyty w księgarni, gdzie synek może sam sobie wybrać jakąś pozycję, nawet jeśli zupełnie nowe ma w domu [wyjątek, bo z racji odległości naprawdę rzadko bywamy w księgarni stacjonarnej, zazwyczaj kupujemy w sieci, zaraz powiem wam, gdzie między innymi].
7. Nie krytykuj
To teoretycznie podchodzi pod punkt szósty, ale jest na tyle dla mnie ważne, że wyłuszczam. Nie ukrywajmy, mamy tendencję do krytyki i pewnie każdemu zdarzyło się wykrzyknąć z oburzeniem „O matko, co ty czytasz!”. Tymczasem warto zamknąć buzię i cieszyć się, że słowo pisane w jakiejś formie funkcjonuje w domu. Znielubiane przeze mnie książki z serii „Angry Birds”, które czyta się okropnie, ciężko i jestem po takim czytaniu zmęczona i wypompowana, funkcjonują u nas na półkach i mimo że nie lubię w nie wnikać, tak nie złorzeczę, kiedy syn je przegląda lub prosi babcię o poczytanie historii ptaków i ich potyczkach ze świniami.
8. Czytaj głośno
W sensie na głos. Ogromne badanie Kids and Family Reading ujawniło smutną rzecz: ponad połowa pięciolatków słucha głośnego czytania, ale już tylko niecałe 40 procent sześcio i ośmiolatków dostępuje tego zaszczytu. W grupie 9-11 głośnego czytania słucha niecałe 20 procent. Te dane mogą się wkrótce zmienić, bo rynek audiobooków się stale powiększa, ale powiem wam jedną ciekawostkę: nie umiem korzystać z audiobooków, bo… jak nauczyłam się składać litery, to już mało kto zaprzątał sobie głowę czytaniem mi na głos . Ciekawe, prawda? Czy to może mieć ze sobą związek? Z pewnością.
Ale już pomijając naukę słuchania, głośne czytanie pomaga wykształcić odpowiednią intonację, zbliża ze sobą czytającego ze słuchającym, jest nauką wymowy słów i zdań i niezwykle stymuluje rozwój mózgu. O rozwoju osoby czytającej już nie wspominam, ale powiem jeszcze, że kiedy czytam głośno Kosmykowi, obok nas zaraz zaczyna się kręcić zaciekawiona blond główka Adasia 🙂
9. Znajdź mu podobnych
Jedną z moich ulubionych opowieści z przedszkola Kosmyka jest znalezienie przez niego nowej koleżanki. Przez prawie dwa lata chodzenia do placówki, Kosmyk trzymał się swojej mocnej grupie i nawet to, że część ekipy została w maluchach, a część poszła do starszaków, nie zepsuło ich relacji. Więc bombą była dla mnie wiadomość, że syn ma nową-starą koleżankę. Zapytałam od razu, czemu mu się spodobała akurat ta dziewczynka i akurat teraz…
– Bo, mamo, ona lubi czytać. Tak jak ja! I ma podobne książki w domu!
To fakt – lubimy się otaczać ludźmi, którzy lubią to samo, co my. Jest o czym gadać, a wspólna pasja jeszcze zacieśnia więzy. Jeśli jednak nie wiesz, gdzie znaleźć drugiego takiego samego zagorzałego czytelnika, zawsze możesz skorzystać z miejsca, które skupia takich samych wariatów. Ten wpis na przykład napisałam w koleżeńskiej współpracy ze znaną wielu autorką bloga Klocek i Kredka. Już dawno miałam odwiedzić jej kulturalny butik w Warszawie, gdzie nie tylko można kupić książki, ale też posłuchać głośnego czytania przez znane osoby]. Nie złożyło się. Ale złoży! I serdecznie polecam, bo miejsce z relacji znajomych jest równie ciepłe, co i Kredka. A bilety na spotkania z autorami rozchodzą się jak świeże bułeczki.
10. Korzystaj z okazji
Pamiętam jak kiedyś czekałam na dentystę, a tuż przede mną siedziała mama z dwójką dzieci [4-5 lat]. Dzieciaki zaczynały już szaleć z nudów i nawet sobie pomyślałam, że zaraz będzie tu niezły sajgon, bo przed mamą były jeszcze z 4 osoby, gdy ta naraz wyciągnęła z torby książkę i wolno, wyraźnie zaczęła czytać dzieciakom jakieś historie. Rodzeństwo usiadło obok niej i słuchało, a wraz z nią – cała poczekalnia. To była jedna z książek „Poczytaj mi, mamo” i do dziś, kiedy mam jechać gdzieś z Kosmykiem, gdzie prawdopodobnie będziemy musieli czekać, zawsze mam książkę pod ręką.
Bo to wspaniały sposób, kiedy naprawdę nie wiadomo, co robić – usiąść i po prostu czytać. Świetnie zastępuje wszędobylską komórkę, a do tego książka nigdy się nie rozładuje. Zamiast więc inwestować w powerbanki, lepiej po prostu zabrać ze sobą ulubioną historię. Ja zresztą zawsze w tramwajach i autobusach odhaczałam kolejne lektury. Wszak student polonistyki czyta nawet z zamkniętymi oczami i śpiąc 🙂
11. Znajdź dobre źródło
Dobrą księgarnię, dobry spis książek z recenzjami, dobrą bibliotekę, gdzie będziesz wiedziała, że zawsze znajdzie się coś ciekawego i pięknego, co będziesz mogła zaproponować dziecku. Ten punkt trochę na uspokojenie tych, co poczuli się zaniepokojeni szóstą poradą i moim „róbta, dzieciaki, co chceta” :). Jasne, zmuszać nie można, krytykować również, ale można coś zawsze podsunąć. Dla wielu morzem inspiracji jest mój blog, dla mnie – blogi koleżanek i sprawdzone sklepy. Wiem, że kiedy tam wejdę i powiem dziecku – wybieraj! – cokolwiek on wybierze, będzie to wartościowa lektura.
A tym, co wpadła w oko „Cholera i inne choroby” – anegdotka. Na zakupach syn nie mógł się doczekać powrotu do domu i poczytania książeczki, której dokończenia się zobowiązałam po powrocie. Jęczał i stękał, jak długo jeszcze, jak długo, aż wreszcie wykrzyknął przy kasie:
– Zaraz będzie „Cholera”! Zaraz będzie „Cholera”! Zaraz będzie „Cholera”!
Na co pani kasjerka, która zna Kosmyka, zapytała:
– Kosmyku! Jakie słownictwo! A czy ty wiesz, co to słowo w ogóle znaczy?
– Tak! Wiem! – odpowiedział synek – To choroba, którą się dostaje od brudnej wody. Nie wiedziała pani? To takie proste, w książce o tym piszą!
„Cholerę…” i wszystkie książeczki widoczne na zdjęciach kupicie w butiku Klocka i Kredki stacjonarnie [Warszawa, Kabaty, ul. Pod Lipą 4 lok 202] lub online:
„W abecadłowie, czyli bunt literek„, „Cholera i inne choroby„, „Biedronka„, „Konik morski„, „Niesamowite przygody 10 skarpetek„, „Miłość” [ta książka jest przecudna, przeeee-cudna, polecam dla tatusiów i wszystkich, którzy mają problem z okazywaniem uczuć], „Co kryje morze„.
I koniecznie podzielcie się swoimi sposobami na zachęcanie dziecka do czytania!
Bardzo ciekawy artykuł, dzięki wielkie?
Aktualnie zachwycamy się książką „Miłość”, Michaś ją uwielbia, to nasza pozycja must have każdego wieczornego czytania?❤
Moja mała nie radziła sobie z czytaniem, a ja nie jestem z natury cierpliwa, więc postanowiłam jej dodatkowo nie stresować swoim gderaniem i zapisałam ją na kurs do szkoły szybkiego czytania edu w Warszawie. Nie dość, że zaprzyjaźniła się z nowymi dziećmi, to jeszcze polubiła czytanie. Teraz po południu obie wybieramy się do biblioteki po zapas lektur na najbliższy tydzień.
Mam taką samą sytuację, tylko między dziećmi jest większa różnica wieku. Moja Agnieszka za książki dałaby się pokroić. Jest w drugiej klasie podstawówki i usłyszała, że jej kuzynka była na kursie szybkiego czytania. Więc ona też chce, zapisałam ją do akademii edu. Za to młodszy syn jest strasznie skręcony wszędzie go pełno. Im głośniejsza zabawka, tym lepiej się bawi. Jeśli w domu jest cicho, to na pewno, robi coś czego mu nie wolno. Wydawało mi się, że wychowuję dzieci tak samo, a one zupełnie inaczej się zachowują. Moja mama, mówi, że dziewczynki są zawsze spokojniejsze.
Zgadzam się w 100%
Najwazniejsze to samemu dać dobry przykład. Potem trzeba wybrać ciekawą książkę, a takich teraz mnóstwo (ja często korzystam z twoich podpowiedzi, ściągam też z Matkawariatka )
W starych dobrych czasach próbowałam sklecić coś podobnego do twojego wpisu: https://lofflajff.blogspot.com/2016/05/jak-wychowac-mola-ksiazkowego.html
Dziękuję za ten wpis i wszelkie inne książkowe inspiracje, a w szczególności za fragment o czytaniu z odpowiednią intonacją i pozostawienie wyboru tytułów i sposobu użycia książek dziecku. Teść do tej pory przeżywa, że zwróciłam mu uwagę na brak odpowiedniej intonacji do treści czytanego tekstu (miks fatalny zbyt donośnego głosu i braku talentu, dykcji oraz ignorancji w tym zakresie), ale w innym pokoju z dzieckiem na piersi nerwica mnie brała. Gratis zdziwienie, że starszak nie zasypia (bo za głośno), ani nie w zachwycie (bo, nie ma czym)…
Wiem, ze jestem nieuleczalną ofiarą „Dzieci z Bullerbyn” Kwiatkowskiej więc dziecku puszczam audiobooki tylko z lektorami, których zaakceptuję ja.
Efekt: mamo, Lokomotywę! (Fronczewskiego oczywiście).
dla Olgi…po niemiecku,ale to nieistotne
http://www.buecher.de/shop/pappbilderbuecher/mein-erstes-buch-zum-anbeissen/senner-katja-schwarz-regina/products_products/detail/prod_id/31843345/
Cudowne! Widzę niszę na rynku 😀
Punkt 5. podoba mi się najbardziej. Pięknie napisane!
Uwielbiam czytać I moja córeczka też. Czytałam jej wiersze Brzechwy od kiedy skończyła dwa miesiące. Ja uwielbiam powieści, najlepiej kilkutomowe. Im dłuższe tym lepiej. No i ona chyba ma to po mnie. Za dwa miesiące skończy trzy lata a jesteśmy na etapie „Dzieci z Bullerbyn”. Nie jestem totalnie zwariowana, nie podtykałam jej takich książek. Sama przyniosła od sześcioletniego kuzyna i każe sobie czytać codziennie. Wolałabym czytać coś bardziej dostosowanego do jej wieku. Czy może ktoś polecić książkę z duża ilością tekstu, z małą ilością obrazków, ale dostosowaną bardziej do trzylatka?
U nas pojawił się problem, bo gusta są różne, co bardzo często wieczorami prowadzi do sprzeczek co czytamy i czyja kolej wyboru. Ale audiobooki okazały się wybawieniem przy odrabianiu lekcji. Leci sobie z płyty „Pan Wołodyjowski” z głosem Janusza Gajosa i starszak świetnie się przy tym wycisza.
„Pan Wołodyjowski” <3 Jeśłi lubicie trylogię, to pewnie usłyszeliście imię starszego syna 😀 [bracia Kiemlicze] 🙂
Córka uwielbiała książeczki jako dziecko, przeszło jej później i jako dorosła czyta tylko od czasu do czasu. Syn również, pierwszą książkę dla maluchów „Na straganie” zeżarł jako ośmiomiesięczny bobas i zostało mu to do dzisiaj, z tym że teraz pożera książki w inny sposób. U mnie przed zasypianiem był zawsze rytuał. Dzieciaki wybierały czego chciały słuchać a my czytaliśmy. Nawet jak to był „Władca Pierścieni” 🙂 Niektóre historie znali na pamięć, więc żeby urozmaicić, zmienialiśmy wyrazy czy całe zdania, co wzbudzało ataki śmiechu i nakaz czytania poprawnie, tak jak jest napisane. Czytaliśmy im do czasu, aż młodszy syn nauczył się czytać i wolał sam zatapiać się w lekturze. Miał wtedy jakieś sześć lat.
Punkt 11 – Znajdź dobre źródło – bardzo często Twój blog jest dla mnie tym źródłem, dzięki za wszystkie wpisy książkowe 🙂
Dziękuję 🙂
Obiema rękami podpisuję się pod tymi radami! Ja sama jestem molem książkowym. Od zawsze i na zawsze. A jednym z moich największych sukcesów macierzyńskich jest zaszczepienie mojej miłości do książek w córce.
Serce mi rośnie, gdy moja 2-latka biegnie otwiera rano oczy i woła „Mamusia citaj”! Bo już taki mamy poranny rytuał, że na dzień dobry w łóżku musi być książka.
Wspaniały rytuał 🙂 Ja rano jestem nieprzytomna, więc chyba odstraszyłam dzieciaki miną od rannego czytania 😀
Chętnie bym skorzystała z porad, gdyby czytanie jakiejkolwiek książki nie kończyło się wyrywaniem jej, przewracaniem kartek i konsumpcją na koniec (dziecko dwuletnie, niereformowalne)
Będzie reformowalne 🙂
Nic dodać, nic ująć. Ten artykuł powinien być drukowany i dodawany do szpitalnej wyprawki wszystkim rodzicom tuż po porodzie 🙂
Moja największa duma rodzicielska? Zaczytana NA AMEN lokomotywa Tuwima – taka mała, kartonowa, rozkładana jak harmonijka. Syn nie rozstawał się z nią przez długi czas – czytaliśmy ją, on z nią jadł, spał, chodził na spacery. W końcu nie wytrzymała (ostatecznie to tylko papier), była w strzępach i musieliśmy kupić nową. A teraz ten sam Syn zaczyna już czytać sam. Wchodzimy na nowy poziom 🙂
A przy okazji – właśnie siedzę w komiksach dla dzieci, bo chcę o nich trochę napisać. Jakie tu się cuda dzieją! Zatrzymałam się wiele lat temu na „Kaczorach Donaldach”, a w międzyczasie tyle się zmieniło!
Tak! Komiksy dla dzieci się bardzo rozwinęły, muszę i ja trochę się na nowo rozeznać 🙂
Synel 14mcy ma książki w swoim regale,czytam mu na głos,czasem sam wybierze ale głównie gryzie drze zjada okładki..rzuca po całym pokoju..ale jeszcze troszkę,prawda? 🙂
Asiu, czytam Cię od dawna, ale odzywam się dopiero drugi albo trzeci raz, bo jak o książkach to ja muszę – uwielbiam czytać od zawsze i córka w naturalny sposób przejęła to ode mnie. Dlatego uważam, że właśnie przykład idzie z góry. Asia (tak, Twoja imienniczka) ma niecałe trzy lata i od roku czytamy non stop ulicę Czereśniową, ostatnio pojawiły się również moje ukochane Dzieci z Bullerbyn, natomiast od 2 miesięcy czytamy Pchłę Szachrajkę i szczerze przyznam, że już nie mogę, znam pół książki na pamięć, ale skoro córa sama wybiera to nie protestuję.
Miałam taki etap, jak Pierworodny miał rok albo półtora, że schowałam kilka książek na miesiąc. Czytanie po 115 razy dziennie „Pinokia” i „Franklina” mnie przerosło 😀
Jeszcze do chowania nie doszłam. Wyszłam z założenia, że jeśli daję radę z Czereśniową i Miasteczkiem Mamoko, to i Pchłę Szachrajkę przeczekam. Tym bardziej, że ona długa jest i wystarcza na 2-3 czytania po kawałku. Gorzej było jak córa się przeziębiła i przez kilka dni katowała mnie „Żabą” Brzechwy (tak tematycznie jej chyba podeszło), bo czytanie (a raczej recytowanie z pamięci) w kółko przez godzinę tego samego prawie mnie zabiło.
I cwaniaki małe potrafią wyłapać, jeśli coś się przekręci 😉 Przerabiałam to z chrześnicą przy „Kaczce dziwaczce” oraz „Brzydkim kaczątku” (nie wiem skąd to kacze upodobanie) – żeby nie zwariować zaczynałam pomijać niektóre fragmenty, ale na niewiele się to zdało, bo mała od razu wyłapywała braki (niecałe 2,5 roku wtedy miała). Cierpliwości życzę!
No ja odpracowuję – bo jak byłam mała to katowałam mamę Dziećmi z Bullerbyn, które uwielbiam do dzisiaj i mogę czytać non stop. I właśnie podobno jak mama zaczynała omijać fragmenty to ją poprawiałam i kazałam się wracać – także tego, mam za swoje:)
Będzie coś o czytaniu non stop tej samej książki – na pocieszenie 🙂
Czekam w takim razie z utęsknieniem.
Na razie czytam przy dziecku i czytam dziecku. I nie złoszczę się, jak zamiast oglądać książeczki, woli obgryzać im rogi. Chociaż tak sobie myślę… Że też nikt nie wymyślił jeszcze okrągłych książek dla niemowlaków! 😀