Dwie Doliny Muszyna-Wierchomla
Jak to możliwe nie być ani razu na wakacjach od tylu lat? Rozumiem, że nie wszyscy potrafią sobie coś takiego ułożyć w głowie, więc odpowiadam moim ulubionym stwierdzeniem – normalnie. Najpierw przeprowadzka, potem remont domu, potem porządkowanie po remoncie i próby zaaklimatyzowania się w nowej rzeczywistości, potem ciąża, potem znów remont i głęboka panika, że sama z dwójką dzieci zwyczajnie nie daję rady pracować, a gdzie jeszcze wyjazd miałabym wcisnąć…
Dwie Doliny Muszyna Wierchomla
Też trzeba wspomnieć, że są dzieci, które podróżują od małego i można z nimi robić wszystko, a są też takie dzieci, z którymi podróż jest… hm… trochę bardziej niż ekscytująca. Czy mam przypomnieć kąpiel mojego młodszego syna w morzu? No właśnie. Jedno z mniejszych zaskoczeń. Nawet krótkie wyjazdy, na jakie się wybieraliśmy, przysparzały mi emocji na kilka miesięcy do przodu, a wracałam z takich weekendów niemalże jak z wojny, dumna, że wszyscy przeżyliśmy.
Zastanawiałam się więc i drżałam, jak ten nasz pierwszy rodzinny wyjazd na więcej niż trzy dni będzie wyglądał. Słowem, czy nie dostaniemy przysłowiowego pierdolca albo czy z nami ktoś do nie dostanie. Zachowawczo w ostatniej chwili zadzwoniłam do Chłopa, żeby mnie wspomógł [dzięki, Chłopie], bo na samą myśl o samotnej jeździe przez 10 godzin z dwójką dzieci miałam ciarki na plecach. Niepotrzebnie. Chłopcy jęczeli tylko przez 1,5 godziny, a resztę drogi albo spali, albo malowali, albo bawili się zabawki z maca i dopiero na samym końcu dostali po telefonie, które po chwili odłożyli, bo za oknem widać było masę świateł Nowego Sącza, a potem okolicznych wiosek i miasteczek i wyglądało to tak fenomenalnie, że dech nam zapierało. Do Wierchomli dojechaliśmy koło 20, z bagażami poradził sobie wózek hotelowy, a zaraz po nas przyjechali nasi znajomi z dziećmi, więc chłopcy szaleli prawie do północy, marudząc tylko trochę, że sala zabaw jest już nieczynna i niestety, ale na basen pójdziemy dopiero jutro.
Nasz tydzień w górach spędziliśmy w ***Hotel Wierchomla Ski & Spa Resort, który jest częścią kompleksu Dwie Doliny Muszyna-Wierchomla. Oprócz prężnie działającej stacji narciarskiej do kompleksu wlicza się hotel, ogromny darmowy parking i wszystko to włączając gastronomię, szkołę narciarską i nawet dojazdy z położnego w pobliżu hotelu działa bardzo prężnie, wzajemnie się uzupełniając i tworząc rewelacyjne turystycznie miejsce. Ach, gdybym przyjechała tu z 10 lat wcześniej, ta góra byłaby moja. Ale przyjechałam z dziećmi. O właśnie, gdzie moje dzieci? A, tam niżej.
Reakcja chłopców na góry:– Mamo, tu jest prawie tak pięknie jak w domu!
Dwie Doliny Muszyna-Wierchomla – na czym nam zależało i co udało się zrealizować
Planując wyjazd w góry, nie spodziewałam się, że uda mi się pojeździć na nartach [nawet lepiej, dopóki nie zaciągnęłam ze sobą Chłopa, nawet nie sądziłam, że będzie to możliwe]. Chciałam przede wszystkim spędzić spokojny tydzień, pokazując chłopcom góry i korzystając z uroków hotelu. Starszak, który nade wszystko hotele uwielbia, liczył na fajną salę zabaw, młodszy, który uwielbia wodę, liczył na „belki”, czyli na bąbelki w jacuzzi. Wiecie, jak to jest z wyjazdami, zawsze ma się dużo planów i przeważnie niewiele z nich wychodzi. Ale hotel Wierchomla chyba nam sprzyjał, bo udało się więcej niż mogliśmy sobie wymyślić. Była i jazda na nartach, i bąbelki, i spacery, udało się nawet zjeść dwa razy w restauracji poza hotelem, udało się z chłopcami wjechać na szczyt wyciągiem krzesełkowym i popatrzeć na zapierające dech w piersi widoki, udało się być na kilku lekcjach pływania, ja zaliczyłam SPA i nawet daliśmy radę wybrać się za granicę. Śnieg dopisał, na stokach przede wszystkim, ale kiedy słońce zaświeciło, mogłam podziwiać po raz pierwszy w życiu góry całkowicie bez śniegu [moim marzeniem było kiedyś zobaczyć góry na wiosnę, prawie mi się w styczniu udało 😀
Przez cały pobyt dostawałam pytania, jak mi się podoba w hotelu, jakie są moje wrażenia. Zacząć od plusów czy minusów? A niech będzie łyżka dziegciu:
MINUSY:
- brakowało mi takiego posiłku w ciągu dnia, czegoś na zasadzie lunchu w godzinach od 13 do 15. Nie byłoby to większym problemem, gdybyśmy wszyscy jeździli na nartach, bo pewnie zjedlibyśmy coś przy stoku, ale właśnie – był Adasio, a jego nie miałabym odwagi puścić samego z górki, bo on nawet sam siebie nie słucha. Trzeba więc było kombinować – ktoś jechał autem ze starszakiem na stok, a drugi ktoś pilnował Adaśka i jechać nie mógł. Na szczęście w hotelu była restauracja i można sobie było zupkę czy przekąskę dokupić.
- brakowało mi maluteńkiej lodóweczki w pokoju, co rozwiązał na szczęście balkon.
- żałowałam, że basen nie był czynny od ósmej rano, tylko od 11 [od 10 lekcje pływania]. Jak wiecie z instastories, uwielbiam pływać, a dzieciaki są rano najgrzeczniejsze i najspokojniejsze, więc spokojnie mogłabym się wyrwać na samotne pływanie relaks jeszcze przed śniadaniem, poza tym to by była rewelacyjna rozgrzewka przed nartami.
PLUSY:
- basen był czynny od 11, ale od 10 można było wysłać dziecko na lekcje pływania. Pierwsza lekcja za darmo, za kolejne trzeba było dopłacić parę groszy. I to tak naprawdę była kałuża, nie basen [zerknijcie na głębokość na zdjęciach]. Idealny dla dzieci, które zaczynają dopiero pływać lub chcą się po prostu taplać w wodzie i chlapać. A do dyspozycji były okularki, makarony i inne gadżety, więc zabawa dla maluchów murowana.
- wiadomo, od której był czynny basen, ale bąbelki, czyli jacuzzi, były czynne od 10. I można było wrzucić tam dzieci! I były godziny, w których dzieci mogą być w jacuzzi, a w których być ich nie powinno, żeby nie przeszkadzały dorosłym.
- Godziny śniadań i obiadokolacji były bardzo elastyczne. To hotel dla dzieci, więc wiadomo, jak jest z dziećmi. Jedno zje, drugie będzie chciało zjeść na chwilę. Nikt nie kręcił nosem, że wchodziłam z jednym o ósmej, potem przychodziłam z drugim, a na końcu przychodziłam sama, żeby zjeść spokojnie bez dzieci.
- w ogóle byłam pod wrażeniem tego, jaki stosunek do dzieci ma obsługa hotelowa. Tak serio, serio pod wrażeniem. Żadnych uwag, że biegają, że przeszkadzają, że krzyczą. Wszyscy byli tak przyjaźnie nastawieni i pałali wręcz wyrozumiałością na wybryki [nie tylko moich] dzieci, że kilka razy zdarzyło mi się oniemieć z wrażenia. Na początku podczas posiłków, stopowałam Adasia, żeby nie biegał wokół stołów, nie nalewał sobie soków, bo przeszkadza paniom, rozlewa itp., ale sama dostałam ochrzan, bo to, proszę pani, dziecko, niech sobie nalewa, my wytrzemy. I wśród gości, również dzieciatych, nie zdarzyło mi się spotkać z jakimś wielkim oburzeniem czy zdumionym komentarzem. Totalna wyrozumiałość. Raz moje odwali manianę, raz twoje, innym razem jego, luz. Bardzo, ale to bardzo mi się to podobało. Najwięcej stresu przecież mamy z tego powodu, że boimy się oceny obcych, a w Wierchomli nie poczułam się ani razu oceniona i to było świetne.
- Jedzenie. Chłopcy oszaleli na punkcie świeżo wyciskanych soków, które samemu można było sobie przygotowywać i dowiedziałam się, że marchewkowy to ulubiony sok starszaka [zdziwienie :D]. Fajne też były świeżo robione gofry i cała masa owoców do dyspozycji, a moje serce zdobyła owsianka. Nigdy w domu mi się nie chce robić owsianki, bo zawsze przypalam. Cudowna też była prawdziwa góralska obiadokolacja – niebo w gębie. Mam tylko sugestię, żeby robili taką co drugi dzień. Była przepyszna!
- Busiki na stok ♥ Prosto spod drzwi hotelu. Gdybym miała większe dzieci albo gdybym była na wyjeździe z moimi rodzicami [my jeździmy od rana do nocy :D], całowałam silniki tych busików.
- Razem z pokojem można wykupić od razu karnety na stok. I ma się to w pakiecie i nie trzeba sobie głowy zawracać. Przyjeżdżasz do hotelu i możesz od razu wykupić karnet i ruszać jeździć.
- Sala zabaw z naprawdę rewelacyjnymi opiekunkami, które siedziały tam od 9 do 20 i wymyślały dzieciom tyle zabaw i tak pięknie im towarzyszyły, że starszak często był w potrzasku, czy chce jeździć, czy woli zostać w hotelu. Szczególnie, kiedy były dodatkowe zajęcia artystyczne czy integrujące.
- Mini Zoo, plac zabaw i ogromny park linowy, za którym starszak wodził oczami za każdym razem, gdy szliśmy na jedzenie [widać go pięknie z okna]. Żałowaliśmy strasznie, że zimą park jest nieczynny, co tylko zaostrzyło nasze apetyty, żeby przyjechać tam latem.
- spokój. Nasz ukochany święty spokój. Bo wiesz, ja wszystkie swoje ferie zimowe spędzałam raczej bliżej Zakopanego. Zawsze w gwarze, zawsze z tłumami ludzi. A tu zaskoczył mnie spokój. Wiadomo, że przy sali zabaw było głośniej :D, ale sama stacja narciarska z kilkoma tylko stoiskami „pamiątek”… jak dziwnie i fajnie było być w górach i nie być zalewanym stoiskami na każdym rogu. Dziwnie, fajnie i odświeżająco. Już nie wspominając, że zbawienne dla portfela…
I jeśli coś miałoby podsumować ten wyjazd, to mój status z fejsbuka. Naprawdę byłam pod wrażeniem tego, jak syn się spiął i zawalczył mimo przeciwności, z jakimi się boryka. A jeździł twardo, uczył się pływać, ćwiczył i jestem pewna, że nie byłoby to możliwe, gdyby nie atmosfera, jaka go otaczała i totalna akceptacja tego, że dzieci to dzieci po prostu.
A ostatniego dnia już nas swędziały trochę nogi i wybraliśmy się na wycieczkę przed siebie. Dwie Doliny są położone w tak fantastycznym miejscu, że wszędzie są dodatkowe atrakcje – parki wodne, urocze wioski, organizowane są spływy kajakowe, kiedy czytałam o tym wszystkim, żałowałam, że nie wybraliśmy się tu na wiosnę. Ja wciąż marzę o eksploracji gór w tej porze roku 🙂 Ale skoro byliśmy w styczniu i wiedziałam, że nudzić się nie można, wyjechaliśmy na wycieczkę w ciemno i niecałą godzinę od hotelu odkryliśmy na Słowacji przecudny zamek w Lubowli. Ale jaki przecudny, o ludzie…. Można go było penetrować od góry do dołu i to była prawdziwa przygoda!
I następnego dnia po wycieczce już musieliśmy się zbierać. Starszak wyjeżdżał obrażony, że to koniec. Młodszy, zadowolony, jak zwykle, gdy trzyma w ręku jedzenie. Podróż powrotną ogarnęliśmy z jednym przystankiem na stacji benzynowej. Gdy weszliśmy na siusiu okazało się, że tuż przed nami stację odwiedziła jakaś wycieczka szkolna i kolejka sięga kas. Młodszy wciąż wołał „isi, isi” i myślałam, że może ktoś się zlituje, ale nic to, poszukaliśmy krzaczka, a kiedy wracaliśmy, wzięłam młodszego na ręce i zobaczyłam, czemu krzyczał to „isi”. Bo mu wszystko przeciekło. Ja nie wiem, jakim cudem on tak grzecznie przesiedział tę ostatnią godzinę podróży 😀 Tryb hotelowy strasznie go wygrzecznił. Ale bardzo go polecam, cały kompleks Dwie Doliny Muszyna-Wierchomla. Rewelacyjne, spokojne miejsce, idealne dla dzieci i ze świetną bazą wypadową, która sprawdza się nie tylko w zimie. Ja sama drugi raz pojechałabym tam latem.
Chłop zawiózł dzieci na kilka dni u babci, a ja przenocowałam u siostry w Warszawie i jeszcze rano przeglądałam zdjęcia, jakie udało nam się zrobić i byłam w szoku, że mam tak mały wybór. Podobno z każdego dobrego wyjazdu przywozi się mało dobrych zdjęć, bo się spędza miło czas zamiast fotografować. Tak, to prawda. Nie bierzcie aparatów, kiedy przyjedziecie do Wierchomli 🙂
O matko, chcesz powiedzieć, że przejechałaś samodzielnie 10 godzin, jako świeżo upieczona Pani z prawem jazdy? Kobieto! Podziwiam Cię!! ?