Co musisz zrobić, żeby stać się najlepszą matką na świecie i po czym tę matkę poznać?

Kiedyś, kiedy kolejny raz ktoś mi zasugerował, że jetem złą matką, zaczęłam się zastanawiać, czy w polskim słowniku w ogóle funkcjonuje przeciwstawne pojęcie „dobrej matki”. Czy ktoś kogoś tak kiedykolwiek nazwał? Czy od swoich matek usłyszałyście chociaż raz taką pochwałę? Czy usłyszałyście to od kogokolwiek?

 

Oczywiście, wiadomo, jaka jest zła matka. Jej definicja jest prosta: nie szczepi, szczepi, karmi mlekiem modyfikowanym, karmi piersią, śpi z dzieckiem, nie śpi z dzieckiem, stosuje BLW, wyciera dziecku buzię po każdej łyżeczce zupki, bije dziecko, głodzi, nie bije, nie głodzi, ale przynajmniej raz na jakiś czas się wydrze – spektrum jest duże, ale za to łatwo je określić. Cokolwiek nie zrobisz, komuś się to nie spodoba i łatwo narazisz się na miano tej niedobrej, niekochającej, niezajmującej się, ZŁEJ. Kilka razy o tym pisałam, ale temat wciąż i wciąż mnie fascynuje.

 

– Nigdy nie będę dobrą matką – zwierza mi się Ania, stała czytelniczka – nie wiem, jak ty sobie radzisz z tymi atakami, ale mnie moja własna matka, która czepia się, że córka o 11 jeszcze nie ubrana na miasto, a każdą dobrą rzecz, jaką zrobię, pomija łaskawym milczeniem, doprowadza powoli do depresji.  

 

Matki. Nasze matki. Wychowywane w świecie, gdzie pochwała była nagrodą, są pierwszym ogniwem, już podczas ciąży córki, który ma nas ustawić do pionu, żebyśmy pamiętały, że nigdy nie będziemy lepsze niż one. Lepsze niż ktokolwiek.

 

– Wiesz, całą ciążę słyszałam biadolenie mojej matki, że jaką ja będę mamą, skoro nie jem mięsa i do tego wracam szybko do pracy… Powtarzała mi to przy każdej wizycie, coraz czepiając się innych moich defektów, aż wreszcie uwierzyłam. Każdego dnia patrzę się na córkę i chcę ją przeprosić za to, że śmiałam dać jej życie. To jedno z najgorszych uczuć, z jakimi się spotkałam. Gorsze od opisywanej przez ciebie jakiś czas temu samotności. – pisze mi Maria, do której napisałam wprost w tym temacie, pamiętając jakiś jej dawny komentarz. – Nigdy, nawet jednym słowem, nie powiedziała mi, że jest dumna z tego, jak sobie radzę z dzieckiem, jak wiele córki nauczyłam, jak fajnie ją wychowuję. Jeśli cokolwiek powie o córce, to w kontekście tego, że ONA jej tego nauczyła. 

– Jak nasze matki mogą uważać się za dobre matki, skoro my same mamy do nich pretensje? – czytam komentarz pod postem na fejsbuku.

 

Jak my możemy oceniać nasze matki, skoro niewiele wiemy o tym, w jakich warunkach nas wychowywały? Jak nasze matki mogą oceniać nas, skoro mają blade pojęcie o dylematach przed jakimi stajemy każdego dnia? Kiedyś nie było pralek, to prawda. Ale kiedyś nie było też 20 tysięcy modeli pralek, 40 tysięcy środków do prania i tyleż samo do płukania. Czasami jednak zazdroszczę mojej babci, że z czystym sumieniem mogła prać w mydlinach w rzece i nikt nie patrzył się na nią jak na wariatkę, bo w tym konkretnym środku jest coś tam, co zabije dziecko za 10 lat.

 

Ja stoję dwie godziny przy półce i zastanawiam się, który specyfik zniszczy skórę mojego dziecka bardziej, a który mniej. I mimo że wiem, że kiedyś nie było wcale gorzej ani lepiej, to jednak, patrząc na ofertę sklepów z akcesoriami dla dzieci, zastanawiam się, czy dziś jest w ogóle do udźwignięcia dla przeciętnej kobiety? Te wybory, których nikt nigdy przed nami nie miał? Pas KidBełt czy fotelik? Który fotelik? Przodem, tyłem, bokiem, szerszy, węższy, jakiej marki? Która chusta jest ok? Ani sąsiadka, ani teściowa ci nie podpowie, musisz szukać, for, grup, specjalistek, bo kupisz złą i nawet kroku nie przejdziesz bez okrzyków oburzenia przechodniów. Moja babcia miała dylematy. Czy iść na grzyby czy na jagody. Dziecko jej w tym nie przeszkadzało, bo mogła je zostawić  w becie i ono sobie w tym becie leżało. A jak już chodziło, to przynajmniej pomogło. Aktualnie możesz dostać mandat, jeśli twoje dziecko ugryzie pies pięć metrów od domu, jeśli na sekundę zostawiłaś je samo.

 

Dobre matki. Czy one istnieją? Ostatnio widziałam, jak określali tak jedną, która wyniosła swoje dziecko z pożaru. Miała spalone włosy, skórę, ale synka ocaliła. Została okrzyknięta dobrą. Na pohybel tym wszystkim, które codziennie płaczą w łazience, że nie dają rady, a potem dzielnie niosą swój krzyż wychowania człowieka, ubrania go, nakarmienia, wyprawienia do szkoły, rozmawiania i codziennego rytuału snu.

 

– Słuchaj, wracam po całym dniu pracy, zmachana jak wół, po drodze odbieram dzieciaki, uspokajam panią z przedszkola, że się spóźniłam, robię zakupy, jedziemy z tym całym bajzlem do domu, rozbieram dzieci, znów rozbieram, bo podczas rozbierania pierwszego, drugie się ubrało i tak na zmianę przez 40 minut, rozpakowuję zakupy, godzina 19, zdejmuję wreszcie swoje buty i płaszcz, a kiedy to robię, do domu wchodzi teściowa i wiesz, co mówi? Że jak ja mogę podać dzieciom pizzę na obiad! Tylko to ze sobą przyniosła! Wyrzut. A sama cały dzień w domu na dupie siedzi, jak jej szkoda dzieci, to przecież mogła coś  sama ugotować i nie pierdzielić.

 

Żeby zasłużyć na miano dobrej matki, musisz dokonać czegoś, co znaczenie przewyższy codzienność i prozaiczne obowiązki. Musisz puścić swoje dziecko na krzyż, spłonąć, oddać nerkę albo przynajmniej dać uciąć sobie obie nogi. I wyniosą cię piedestał. Otrzymasz miano tej dobrej, o wiele lepszej od milionów złych albo, co gorsza, przeciętnych. Zwyczajnych.

 

Dobre matki tak naprawdę nie istnieją. Wychowani w kulturze, gdzie pielęgnuje się raczej negatywne emocje, uwielbiamy pożywić się tymi gorszymi od nas, podbudować sobie ego, poznęcać się nad koleżanką, która śmie obiad podawać nie o drugiej, ale o czwartej. Głupia pipa. To nie obiad, przecież, to prawie kolacja! Podczas dwugodzinnego spaceru zawsze znajdzie się ktoś, kto wypomni, że nastąpiłaś wózkiem na linię na chodniku.

 

Punkt wspólny trudno jest znaleźć nawet w zwykłych rozmowach, tym bardziej że i dzieci często znacznie się wiekiem różnią. Tematy mamy dwulatka i nastolatka są oparte na przypuszczeniach jednej i wybiórczych wspomnieniach drugiej, a każda z nich ma gorzej i trudniej niż druga, gdzie tu więc miejsce na wspólny mianownik, jeśli kreska między dołem a górą wzmocniona jest dodatkowo uprzedzeniem? Bo przecież każdy jest w czymś od nas gorszy, ma gorzej lub będzie miał gorzej albo lepiej [oby nie!]? Lubimy tak myśleć. Poza tym prababcia, co za jej czasów noworodkowi dawało się w rączkę kiełbasę, nigdy nie zrozumie dziewczyny, która wie, że teraz nawet szynka może mieć w sobie całą tablicę chemiczną. A serek homogenizowany substancje rakotwórcze. I że to mleko w kartonie nie do końca jest całkowicie od krowy.

 

Nie. Nigdy nie będę dobrą matką. Na pewno nie dla wszystkich. Ty też nie będziesz. I wiesz, co? Żyj z tym. Nie zmienisz tego. Dopóki każda z nas będzie walczyć o pozycję tej lepszej, najlepszej, nigdy nic się nie zmieni. A samej pozycji żadnej z nas nigdy nie uda się osiągnąć. Wiesz czemu? Bo nikt nigdy nie będzie miał idealnego życia. Tylko w idealnym życiu istnieją matki idealne we wszystkim. Prawdziwe życie daje po mordzie czasem niesprawiedliwie, ale raczej w pewnym momencie każdemu równie mocno. Jednemu kapciem, innemu łopatą, ale ból jest podobny.

 

I w tym wszystkim ta droga do idealności się plącze. I jasne – trzeba z tym walczyć, trzeba w stronę ideału dążyć. Trzeba się zmieniać, pracować nad sobą, ale celem powinien być trochę inny ideał. Ideał najlepszej matki dla swojego własnego dziecka. Bo ten osiągniesz praktycznie natychmiast. Ten tytuł dostajesz z marszu. I możesz go całe życie ulepszać. Dla siebie i dla niego. Bo to on jest warty twoich starań, twoich zmian, twojej najlepszej wersji. Sprostanie oczekiwaniom innych, by zyskać ich aprobatę tylko cię wykończy i jest całkowicie bezcelowe. Nie trać na to siły. Przeznacz je na wzmacnianie twoich relacji z dzieckiem, bo to ono powie o tobie, że jesteś jego ukochaną mamą, a nie obcy ludzie, przypinający ci plakietki na ulicy. To ono przyzna ci medal dobrej matki.

 

Inni nie łażą w twoich butach, więc po co ci ich medale. Sama sobie wystaw medal. Medal Wystarczająco Dobrej Mamy Dla Własnego Dziecka. Znajdziesz je TUTAJ, w Sklepie Z Zadupia.

 

 

Photo by Annie Spratt

Joanna Jaskółka

Joanna Jaskółka – w Sieci znana jako MatkaTylkoJedna – od dziesięciu lat przybliża życie na wsi i pisze o neuroróżnorodnym rodzicielstwie w duchu bliskości. Autorka książki „Bliżej”.

Wspieraj na Partronite.pl

Możesz wesprzeć moją pracę, dołączając do moich patronek.

Spodobał Ci się mój artykuł?

Możesz wesprzeć moją pracę
i postawić mi wirtualną kawę.

Może Cię też zainteresować...

ADHD U DOROSŁYCH

ADHD u dorosłych – leki jak cukierki i z tego się wyrasta, czyli wszystkie bzdury, jakie słyszałaś

Rzuciliśmy szkołę! (2)

Tydzień na edukacji domowej – jak zorganizowałam chłopcom naukę?

Rzuciliśmy szkołę!

Rzucamy szkołę i przenosimy się do Szkoły w Chmurze [podkast]