Nie wiem, czy budzą mnie ptaki, budzik Chłopa, wrzask Kosmyka, czy uporczywe ciamkanie w ramię Adasia. W półśnie wszystko zlewa się w jedno. Otumaniona obracam się na na bok i karmię młodszego synka, którego głód zmusił do pierwszego lekkiego obrotu na boczek. Słyszę, jak Chłop uspokaja Kosmę i radzi mu, żeby położył się obok mamy. Po chwili czuję ciepłe nogi synka pod kołdrą i otoczona synami jestem w stanie tylko głośniej szepnąć:
– Pamiętaj o kanapkach. Masz w lodówce!
– Tak, wiem. Na razie – odpowiada Chłop i wychodzi do pracy. Zasypiam. Za dwie godziny Adaś znów będzie głodny, a ja wstanę, bo zacznie się kolejny dzień.
Kolano Kosmy boleśnie wbija mi się w krzyż. Pod głową czuję jakiś patyk, który okazuje się czerwoną kredką. To ona zostawiła te krwiste ślady na ścianie. Adaś nie obudził się o zwykłej porze, co stwierdzam po zalanej mlekiem bluzce. Słodki płyn przyciąga muchy, które zaczynają krążyć nad łóżkiem również spragnione mojego pokarmu. Wstaję. Jak zwykle kręci mi się w głowie. Jeszcze kilka takich poranków, a faktycznie pojadę kompletnie przebadać ten cukier. Drżącą ręką robię sobie kawę i jak zwykle trochę rozsypuję obok kubka. Muchy tylko na to czekają.
Wychodzę przed dom odetchnąć powietrzem. Wkładam kredkę do pudełka. Słońce parzy, po kilku minutach na mojej skórze pojawiają się pierwsze krople potu. Obserwuję obleśną strużkę i obstawiam, o której godzinie z powodu przeciążenia upałem wybuchnie pierwsza awantura między mną a starszym synem. Widzę Flejtucha, która ostrożnie wychyla się na taras i zaraz znika w czeluściach domu przerażona nadchodzącym upałem. Idę jej śladem.
W pokoju widzę, że Kosma wstał i odkrył, że wczoraj zostawiłam niedokręcony słoik miodu w dolnej szafce. Syn z uwielbieniem wkłada ręce do słoika, oblizuje ile może, a potem bez refleksji wyciera upapraną rękę w czystą pościel. Jestem jeszcze niedobudzona, więc wzruszam ramionami i szykuję śniadanie. Może dziś zdążę zrobić ładne zdjęcie posiłku zanim ręce syna… nie zdążę. Adaś jest głodny.
Leżę na łóżku i karmię malucha. W pokoju panuje przyjemny chłód, a ja podarowałam Kosmykowi łapkę na muchy, żeby zrobił coś pożytecznego i pozabijał dziadostwo. Idzie mu nieźle. Zabite muchy walają się po podłodze. Tuż obok świecowych kredek rozsypanych podczas zabawy przed łapaniem much. Z komputera dochodzi sygnał wiadomości. Czyli z błogiego leżenia nici, czas zacząć pisać.
Dzwoni Chłop. Zostawiam dzieci i wychodzę na dwór, żeby odebrać. Tylko koło studni mam zasięg, więc rozmawiam i krążę koło wybrzuszenia jak pies za ogonem. Z domu dochodzi do mnie jakiś hałas i staram się wierzyć, że Kosmyk nie zwalił nic sobie na głowę i nie leży nieprzytomny na podłodze. Chłop mówi, że naprawa samochodu będzie kosztować jakąś astronomiczną kwotę. Udaję, że nic się nie stało, ale z wykreślam z głowy marzenie o spontanicznym wypadzie nad morze we wrześniu. Wracam do domu. Kosma rozwalił tylko swoje samochody po pokoju, ale gdy rozmawiałam, komputer sobie zasnął i muszę od nowa łączyć się z internetem. Zajmuje mi to jakieś piętnaście minut, a kiedy już się połączę, mija czas drzemki Adaśka. Karmię, uspokajam i znów usypiam malucha. Odsypiam kompa, który nie poczekał. Łączę się znów z internetem. Po piętnastu minutach mogę już otworzyć skrzynkę mailową – dwadzieścia cztery wiadomości. Z reguły odpisuję na wszystkie, więc i teraz po kolei załatwiam jeden po drugim. Zaczynam pisać post. Piszę do momentu, w którym Kosmykowi coś nie spadnie ze stołu. Tym razem kredki. Szał, w jaki wpada starszy syn, budzi i przeraża młodszego. Miotam się między jednym a drugim dzieckiem i… w tym momencie dzwoni telefon.
Odbieram, ale Kosmykowi kredki, którymi syn w złości maluje niesamowity obraz na ścianie. Telefon standardowo ignoruję. Zarządzam odwrót na taras. Adaś leży w bujaczku i zerka na swojego motyla, a my z Kosmykiem przy stole zajadamy się lodami cytrynowymi. Nie znoszę lodów cytrynowych, ale te przynoszą miłą ochłodę w sierpniowe upalne popołudnie. Wypiliśmy już wszystkie soki, jakie udało nam się zmagazynować w lodówce i kombinujemy, jak tu odegnać osy, które poznały się na naszych smakołykach. Patrzę na Adasia, który powoli zasypia i wpadam na pomysł filmiku i proponuję synkowi małą rólkę.
Filmik na Vine nagrywamy jakąś godzinę, bo Kosmyk za każdym razem, gdy krzyczę „Czeeegoooo?” parska niepowstrzymanym chichotem i woła „Jeszcze! Jeszcze!”. Drę się jak postrzelona, a potem zataczamy się ze śmiechu na trawie. Pytam się synka, czy pomoże mi przy obiedzie. Zgadza się.
Wyciągam mięso z lodówki, ale nie widzę, że puściło sporo wody, która kapie teraz na podłogę. Na płytkach robią się od razu lepkie plamy, które mieszają się z resztkami piachu na naszych piętach, ale nie mogę się teraz zająć sprzątaniem, bo Kosmyk już wyciągnął swój nóż do krojenia pomidorów i macha nim, niczym mieczem, żeby nadziać na koniec warzywa. Podaję mu pomidory na deskę do krojenia i pokazuję, jak ma kroić. Ale i tak robi po swojemu, czyli nakłuwa je z każdej strony, robiąc paćkę, a ja nie mogę go poprawić, bo już słyszę miaczącego z tarasu Adasia. Resztę obiadu – krojenie mięsa, cebuli, indyka załatwiam z synem na ramieniu. Błogosławię multicookera. Dzięki niemu mogę spokojnie wstawić obiad i zająć się Kosmykiem, który, porzuciwszy pomidory, właśnie wścieka się na nierówno narysowaną linię i rozrzuca kredki po deskach tarasu. W myślach już widzę, jak Chłop odkręca te deski, żeby wyjąć zaginione pod nimi kredki. Zbieram, ile mogę i wkładam z powrotem do pudełka, co spotyka się z gorącym protestem synka, który rozwścieczony zrzuca znów pudełko na podłogę.
Patrzę się w przepełnione furią oczy dziecka i niewiele myśląc biorę zamach i zrzucam ze stołu jego książeczki. Zdziwienie i rozpacz.
– Moje książeczki! Czemu zrzuciłaś moje książeczki?
– A ty czemu zrzuciłeś kredki?
– Bo jestem zły!
– A ja też jestem zła!
– Ale rozrzuciłaś moje książeczki!
– A ty moje kredki!
– I zobacz, jaki bałagan zrobiliśmy, teraz musimy przątać!
Sprzątamy. Adaś się uśmiecha. Przewracam się na tej cholernej kredce i rozrywam sobie sukienkę. Kosmyk chce się huśtać. Huśtam go do omdlenia rąk. Wraca z pracy Chłop. Jemy obiad. Tak jak zwykle – siadamy wszyscy do stołu, Kosmyk ucieka, namawiamy go na powrót, siada, ja muszę wstać do Adasia, siadam, Kosmyk nie chce już jeść, ucieka, Chłop go namawia, żeby jeszcze zjadł ryż, siada, ja wstaję, bo Adaś jest głodny. Na stole zostają jakieś resztki, Kosma szykuje się na spacer z Korą i tatą. Ja obieram znów maile i czytam propozycje za mniej niż zero. Zdołowana robię sobie kawę, a potem stawiam ją tak, że kubek spada ze stołu i lepką mazią [zawsze piję słodką kawę] zalewa deski. Biegnę po mopa. Adaś płacze. Przebieram, karmię, widzę, jak wieść o kawie roznosi się po pobliskich rojach os. Atakuję je łapką i z wojny wychodzę bez szwanku. Idę znów przygotować mopa. Z rozpędu odkurzam, myję podłogi, sprzątam zlew, blaty, porządkuję zabawki Kosmyka. Zbieram kredki i zaczynam malować „Koloraże”. Niesamowicie mnie to odpręża. Do momentu, w którym słyszę głos wracającego ze spaceru synka, który cały ubłocony wbiega do domu na swoje codzienne kilka chwil z telewizorem. Biegnę za nim wrzeszcząc:
– Stój! Stój! Masz ubłocone buty! Zabrudzisz mi całą…!
Ale jest już za późno. Po pokoju szlaja się cały zapas ziemi znad rzeki, a Kosmyk, który zorientował się, że narozrabiał, uspokajająco mnie przeprasza, zdejmuje buty i rzuca je na werandę. Z butów na chodnik spadają resztki ziemi, które zadeptuje wchodzący z Adasiem na rękach Chłop.
– To co? Myjemy towarzystwo? – zakrzykuje radośnie, co wywołuje rozpacz Kosmyka, dla którego ta informacja równa się nieobejrzeniem do końca ulubionej bajki. Zamiast oglądać, płacze, przez co nie widzi zakończenia, co wywołuje jeszcze większy płacz i skłania do współpracy Adasia. Padamy z Chłopem na łóżko i w milczeniu słuchamy tej kawalkady jęków, aż wreszcie syn się orientuje, że jego zawodzenie niczego nie daje i przypomina sobie:
– Mamo! Ale przecież możesz przewinąć, prawda?
– Tak synku, miło, że się domyśliłeś.
Chłop myje starszego, ja młodszego. Jemy kolację, oglądamy bajkę. Kosmyk napoczyna cztery jogurty i ich nie kończy, ale za to podbiera ojcu kanapkę. Z rzodkiewką na ustach prosi o kołysanki. Zasypia, tuż za nim nakarmiony po pępek Adaś. Sprzątamy, Chłop podkłada do pieca, żeby ciepłej wody starczyło i dla nas. Podkłada za dużo, bo po chwili słyszymy bulgoczące grzejniki. Piec się zagotował, więc jak szaleni spuszczamy z kranów wrzątek i odkręcamy grzejniki. Gdy opanowujemy sytuację, okazuje się, że spuściliśmy całą ciepłą wodę i myć przyjdzie nam się w zimnej. To dobrze, bo w domu od odkręconych grzejników parno jak w ulu. Cieszę się z prezentu od rodziców – moskitier z włókna szklanego – i otwieram na oścież okna.
Wychodzę na dwór. Lśniące futro Łajzy skrzy się na kamieniach. Nad rzeką kumkają żaby. Biorę szlauch i podlewam moje pomidory i krzaczki owocowe. Zrywam trawę dla królików. Wybieram tę soczystą, ją najbardziej lubią. Wreszcie wchodzę na taras i zbieram po kolei wszystkie rozsypane kredki. Układam je w pudełku i myślę, że życie jest piękne.
Info dodatkowe:Miałam poinformować czytelników bloga o aukcjach, to informuję 🙂 Po prawej na samej górze jest banerek i możecie wejść od razu na stronę, gdzie sprzedaję trochę ciuchów Kosmyka, trochę moich, Adaś jeszcze nie wyrósł ze swoich bodziaków, więc dopiero jesienią ruszę z jego rzeczami 🙂
Świetny tekst, doskonale się czyta 🙂
Ciekawy dzien na pewno nie nudny 🙂
Wróciłam ze wsi na Roztoczu i nadrabiam czytelnicze zaległości;) Fajny tekst, dzięki Matko!
Rzeczywiście zwyklak, nie ma o co złapać bólu dupy 😉 Choć mnie akurat boli, ale od roweru (chyba założę w końcu to siodełko). Aż przez chwilę pomyślałam, że fajnie tak na wsi, że taras, trawa, osy… Chociaż nie, ja jednak miastowa. Ale wielce przyjemnie się czyta. A że opisałaś to tak, że poczułam się, jakbym była obok, to nie trzeba mi ruszać się zza biurka, żeby zrobiło mi się fajnie 🙂
No bo jest piękne (to życie znaczy) jak już się uda to zobaczyć ponad „zawsze czymś” ;] Bo zawsze coś – samochód gaśnie, szambo wybije, śmieciarka nie przyjedzie i toniemy w śmieciach, wysypka wyszła, złamałam paznokieć, dziura w basenie… Ale malwa samosiejka kwitnie aż miło ;]
Na chwilę przeniosłam się 20 lat wstecz 😉 Z mojej obecnej perspektywy – tęsknię za tym! A wtedy – niejednokrotnie MIAŁAM DOŚĆ!!!!! Zawsze była też „prawidłowość”: samochód (albo coś innego) psuł się, gdy pieniędzy nie było; dzieci zaczynały chorować w piątek wieczorem albo przed świętami;((( Pozdrawiam! KBD 🙂 babcia Kosmy i Adasia 🙂 matka Chłopa
Jak miło 🙂
Byłaś u mnie? 😉 Mój dzień powszedni. Jedyna różnica to to, że mam trzy rozbójnice, a zamiast krolikow trzy koty 🙂 cudny wpis.
A ja mam może głupie pytanie-czy przy karmieniu piersią nic się nie dzieje gdy popija się kawę?:-) Karmię i marzy mi się taka kawa od ponad roku (wliczając w to ciążę)… Eh:-)
Mogę tylko dodać, że jestem na tym samym etapie. Dwójka dzieci (córki) w tym samym wieku. Tyle że mi jeszcze w głowie się nie kręci. Ale wszystko jeszcze przede mną. Pozostała część dnia identyczna. Świetne artykuły
.
jak zwykle super napisane i jak zwykle super się czyta 🙂 ty z prostych spraw potrafisz stworzyć trzymającą w napięciu historię 🙂
Zajebisty tekst! Matka jesteś boska!
O matko, dziękuję, choć bóstw nie uznaję 🙂
Skąd ja to wszystko znam 😉 W tym tygodniu zostałam sama w domu i muszę szczerzę przyznać, że pierwszego dnia ogłupiałam co mam robić 😀
Pamiętam to uczucie 🙂