Od lat trwają rozmowy na temat tego, ile czasu dzieci po szkole poświęcają na zrobienie swojej pracy. Choć może bezsensownie to brzmi, bo przecież dziecko teoretycznie nie pracuje. Tak w sumie zazwyczaj rodzice mówią swoim dzieciom: jak zaczniesz pracować, to będziesz mieć. Tyle że nasze dzieci pracują ciężko od urodzenia, tylko my nie zdajemy sobie z tego sprawy…
Ja zaczęłam sobie zdawać, kiedy obserwowałam mojego syna wracającego z przedszkola: zmęczonego, wykończonego wręcz, pragnącego tylko włączyć bajkę i leżeć na łóżku. – Pewnie dobrze się bawiłeś, że jesteś taki zmęczony… – zagadywałam, ale syn odpowiadał, że dziś nie, dziś dużo pracowali w książkach.
Phi! W książkach! – powiecie. – Co to za robota! Siedzi się i czyta, nic wielkiego. I w sumie… Dla dorosłego człowieka to pewnie nic wielkiego. Dla dziecka cztero czy pięcioletniego to już jest coś. Dziecko cztero czy pięcioletnie nie jest przyzwyczajone, a nawet nie ma takiej umiejętności, żeby przez godzinę czy dwie pracować w ciągłym skupieniu. To wyczerpujące. Nauczyciele bronią się stwierdzeniem, że podstawa programowa musi być zrealizowana i koniec. No cóż, dla jednych musi, ale są przedszkola gdzie ona realizuje się jakby obok i dzieci wracają z placówek zadowolone i wybawione. Ja stosowałam mój osobisty system „zasypiania”. Mając to szczęście, że pracuję w domu, nie widziałam różnicy, czy będę pracować z jednym dzieckiem, czy dwoma, więc po prostu „zasypialiśmy” do przedszkola. I mimo nieobecności syn podstawę spełnił i poszedł wcześniej do szkoły.
Szkołę wybrałam dziecku najlepszą w okolicy i taką, w której rodzice mają prawo głosu, uczniów w klasie jest mało, nauczyciel ma większą szansę się do nich dostosować, szkoła jest nowoczesna i bardzo wspierająca rozwój fizyczny dzieci. I od 1 wrześnie powraca w niej jak mantra temat prac domowych. Rodzice z dziećmi w starszych klasach opowiadają, ile ich dzieci spędzają nad lekcjami, a ja przypominam sobie moje czasy liceum, gdy ślęczałam nad pracą domową do pierwszej czy drugiej w nocy.
Ale nie tylko ja.
Z publikacji „Policy Notes”, opartej m.in. na danych z międzynarodowego badania kompetencji 15-latków PISA, opracowanej przez Fundację Naukową Evidence Institute oraz Związek Nauczycielstwa Polskiego. opartej m.in. na danych z międzynarodowego badania kompetencji 15-latków PISA, wynika, że uczniowie w Polsce przeznaczają na pracę domową średnio ponad 7 godzin tygodniowo. Co daje sporą przewagę nad innymi krajami, a co gorsza – porównywalne efekty do nastolatków z krajów, gdzie czas na pracę domową jest o połowę krótszy.
To po co zadawać pracę domową?
⇒ Oj, bo dziecko trzeba nauczyć systematyczności i odpowiedzialności. – to standardowa odpowiedź. No i ok, ale jak to się ma do tak często powtarzanego postulatu nauczycieli, że oni nie będą wychowywać mi dziecka i że to rodzic ma ogromny wpływ na wychowanie ucznia, a nie szkoła? No to jeśli ma, to ja wolę nauczyć moje dzieci systematyczności, gdy systematycznie chodzą na zajęcia dodatkowe, systematycznie sprzątają w domu, systematycznie składają swoje ciuchy, odpowiedzialnie zajmują się swoimi zwierzętami i zabawkami, i robią mnóstwo innych rzeczy uczących systematyczności i odpowiedzialności. Siedem, osiem godzin spędzają w szkole, więc resztę dnia mogą robić wszystkie inne rzeczy związane z życiem i mają do tego konstytucyjne prawo.
Zresztą, jak celnie zauważył Jarosław Pytlak, naczelny czasopisma „Wokół Szkoły” w liście do Rzecznika Praw Dziecka:
Bardzo ważną informację, z której wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy, przekazuje nam też psycholog, Agnieszka Stein w tekście na portalu Dzieci są ważne:
⇒ Bo nauczyciele się nie wyrabiają z podstawą programową – a w nosie mam taki argument. Czekam zresztą na bunt jakiś w stosunku do tego, co się dzieje w polskim szkolnictwie i nauczyciele dostaną moje pełne zrozumienie i wsparcie [sądzę, że nie tylko moje], choć wiem też, że jest masa nauczycieli, którzy prac domowych nie zadają [i to są nauczyciele przedmiotów zarówno ścisłych, jak i humanistycznych] i którzy tak potrafią zaciekawić uczniów, że mają efekty i praca domowa im do podstawy programowej nie jest potrzebna. Skoro oni mogą, czemu inni mają z tym problem? Jeśli jakiś nauczyciel nie potrafi zrealizować podstawy na lekcji, to on ma kłopot. Dzieci nie muszą tego nadrabiać w domu. Zresztą, jeśli jedna z polskich szkół, bez dzwonków i podręczników, mogła się okazać najlepszą na świecie oraz realizować w dalszym ciągu podstawę programową, to chyba nie jest to aż tak nierealne.
⇒ Bo przecież musi się nauczyć! – tak twierdzą rodzice, broniący prac domowych. Tymczasem badania…
Co twoje dziecko powinno robić w domu?
Wszystko to, czego nie zrobi w szkole. Czyli spacerować, biegać, spędzać czas z rodziną na zabawie, rozmowie i pogłębianiu zainteresowań [które często się pokrywają ze szkolnymi przedmiotami!], mogą robić różne szkolne projekty, na które w szkole nie ma miejsca i czasu, ale przygotowywanie ich w domu może być świetną, rozwijającą i ciekawą zabawą. Miałam szczęście mieć znakomitą nauczycielkę geografii i historii sztuki w liceum, która przywróciła mi chęć do nauki geografii zduszoną w podstawówce. U niej fantastyczne było to, że co tydzień jedna z osób w klasie miała przygotować referat o jakimś miejscu na świecie, ciekawostce, zabytku czy zdarzeniu.
A pisząc o innych miejscach na świecie – oglądałam albumy i filmy, żeby wiedzieć, o czym mówię, rozmawiałam z rodzicami, znajomymi i wujkami, jeśli oni byli w którymś z tych miejsc. I zajmowało mi to pewnie o wiele więcej czasu niż by zajęło uczenie się o tym, jak dużo węgla wydobywa Polska i jaka jest produkcja pszenicy na świecie.
Moje osobiste dziecko po szkole biega z psem, skacze na trampolinie, spędza czas z bratem na zabawie, czyta książki, bo miesiąc w szkole wystarczył, żeby nauczył się czytać [ja go nie uczyłam wcześniej, jeśli ktoś pamięta], czyta mapy i bada globus. Gra w Minecraft, ogląda filmy podróżnicze na youtubie, pisze swoją własną książkę, zajmuje się chomikiem i swoimi kotami, sprząta swój pokój i pomaga mi przy przygotowaniu jedzenia, ostatnio sam układa sobie ubrania oraz ścieli łóżko. Praca domowa na razie jest przy okazji i ja nie pilnuję ani żeby ją zrobił, ani żeby o niej pamiętał, ani żeby ją do szkoły spakował. Na moje nieszczęście syn jakimś cudem nauczył się obowiązkowości, mimo że z pracami domowymi ma styczność od dwóch miesięcy i jak usiądzie do lekcji, to traci masę nerwów, żeby tę pracę zrobić perfekcyjnie i ja sama mu mówię, że nie musi, że nikt go za to nie ukarze. Na pewno nie ja.
Ale potwierdzają się w moim przypadku badania, które wykazały, że 56% badanych uczniów widzi w odrabianiu pracy domowej źródło stresu. No i to w sumie jest logiczne. Nikomu nie jest przyjemnie, gdy po siedmiu czy ośmiu godzinach pracy, wraca do domu i ma świadomość, że nie odpocznie, bo jeszcze ma tyle rzeczy do zrobienia. Uczniowie w badaniu wskazywali na związane z przymusem odrobienia pracy domowej w wolnym czasie problemy zdrowotne: bóle głowy, wyczerpanie, zaburzenia snu, spadek wagi oraz problemy żołądkowe. No i w sumie nie dziwne – każdy, kto pracuje ponad siły, w końcu takich objawów doświadcza.
Co zrobić, jeśli twoje dziecko spędza za dużo czasu na odrabianiu pracy domowej, a co gorsza, dostaje złe oceny za jej zrobienie lub niezrobienie?
Jest taka bardzo ważna informacja, która ostatnio obiegła wszystkie media: praca domowa nie jest obowiązkowa. Dziecko nie ma obowiązku jej robić. Ustawowo dziecko ma wykonywać obowiązek szkolny, ale w domu nie ma szkoły i praca domowa nie obowiązuje. Jak mówi Smołkowicz, organizator akcji „Dom nie jest filią szkoły: – Konstytucja gwarantuje nam, że nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje – powiedział w Polsat News. A prawo nie zmusza dzieci do odrabiania prac domowych, sorry.
Czy ja to popieram? I tak, i nie. Opisałam już moje miłe wspomnienia z ciekawych zadań domowych, które w swojej szkole miałam, nikt mnie też nigdy musiał zbytnio namawiać do nauki języków czy polskiego. Dawało mi to satysfakcję, ale głównie dlatego, że miałam okazję korzystać z języka i sama widziałam efekty mojej nauki. Z kolei ciarki mnie przechodzą, jak czytam o uczniach, którzy odrabiają prace domowe, a i tak dostają za nie złe oceny, sama dostałam kilka kiepskich ocen za brak jakiejś pracy, której nie odrobiłam, bo byłam albo na konkursie, albo na jakichś zawodach. Ale nawet jeśli zamiast na zawody całe popołudnie uczyłam się na klasówkę z innego przedmiotu i zwyczajnie nie miałam czasu na inny przedmiot? To co? To nico. Ocen za brak pracy domowej być nie powinno. Tym bardziej złych. To jest coś dodatkowego i jeśli uczeń to zrobił, spróbował, to zasługuje na plus, a nie na jedynkę czy dwójkę.
Co zrobić, żeby tak było? Być odpowiedzialnym rodzicem. Rodzicem, który poprosi o pisemne wyjaśnienie oceny, rodzicem, który spróbuje sprawę wyjaśnić z nauczycielem, radą pedagogiczną, dyrektorem, jeśli trzeba – jest też kuratorium, a niektórzy nawet mówią o możliwości sądzenia się. Co, kiedy czytam o permanentnych złych ocenach za wykonaną pracę domową i ewidentną złośliwość nauczyciela, dopuszczam jako możliwość ostateczną, gdy wszystko inne nie daje żadnego rezultatu.
Wyrzucić pracę domową?
Nie. Zmienić jej formę. Walczyć o tę zmianę wspólnie – z rodzicami i rozsądnymi nauczycielami. Rozprawka z lektury napisana w domu? Jako polonistka śmieję się jak stary jenot nad koszem na śmieci: taki tekst można sklecić w 10 minut za pomocą kopiuj wklej i jeszcze tak, że nikt się nie zorientuje. Ale żeby jasno i ciekawie opisać swoje wrażenia z wycieczki weekendowej czy treningu judo, to już trzeba chwilę się zastanowić, a przede wszystkim mieć czas chodzić na wycieczki albo na judo. A wypracowanie z lektury trzasnąć na lekcji. Nikt nie pisze egzaminu przecież w domowym zaciszu. I w domowym zaciszu pisania egzaminu się nie nauczy.
Walczcie o swoje dzieci. Zgłaszajcie niesprawiedliwe oceny, rozmawiajcie o nich, wspierajcie swoje dzieci nie odrabiając za nie prac domowych, ale tłumacząc im ich prawa, pokazując, jak zorganizować dzień, jak rozłożyć zadania, żeby praca domowa zadana „żeby mu się w domu nie nudziło” i nie wnosząca niczego, nie zajmowała dziecku połowy wolnego popołudnia, ale żeby ten czas wykorzystać co do minuty na faktycznie ciekawe i rozwijające rzeczy. I niestety – jeśli wy tego nie nauczycie swoich dzieci, to szkoła ich tego nie nauczy. Przykro mi, ale jeszcze nie.
Walczcie też o dobrych nauczycieli. Oni są, istnieją. Wspierajcie, jeśli robią dla uczniów wszystko, co najlepsze, starają się i poświęcają czas. Im zależy, więc róbmy wszystko, żeby zostali i żeby im się dalej chciało w tym pokićkanym systemie szkolnym w jaki nas chcąc lub nie chcąc bezceremonialnie wpieprzono.