– To na pewno integracja sensoryczna – przeczytałam w kilkunastu komentarzach, gdy podzieliłam się problemami z moją córką na jakiejś grupie na fejsie. Aśka, co to jest, czy to poważne? Bo dziewczyny kazały mi natychmiast iść na terapię, a ja nie wiem, gdzie, nie wiem, jak, nie wiem, o co chodzi! – takich maili dostałam kilkanaście, od kiedy dwa lata temu przyznałam, że borykamy się z problemami z SI. I w sumie powinnam się cieszyć, że problemy z integracją sensoryczną przestają być tematem tabu, ale przeraża mnie forma, w jakiej są popularyzowane – samodzielne diagnozowanie, straszenie okropnymi konsekwencjami i zero uczciwej wiedzy, że tak naprawdę to nic strasznego. Serio. I da się to ogarnąć.
Mimo tego, integracja sensoryczna stała się najczęściej diagnozowanym problemem w polskim internecie. Nie chce spać? Na pewno SI. Nie chce jeść? Na pewno SI. Nie chce się słuchać? Na pewno SI. I do tego skrótem, żeby łatwiej się można było przerazić, bez wyjaśnienia, o co chodzi. Idź teraz, matko, denerwuj się, szukaj, panikuj, co to jest to SI. Rak, śmierć czy może trwałe uszkodzenie mózgu?
CO TO JEST INTEGRACJA SENSORYCZNA?
– Problemy z integracją sensoryczną to nie jest nic takiego poważnego, szczerze mówiąc. – odpowiada mi terapeutka SI. – Oczywiście, to może przeszkadzać w codziennym życiu. Tak jak pani mówiła mi wcześniej o problemach ze starszym synem: nie lubi czesać włosów, obcinać paznokci, na pierwszy rzut oka widać wyraźną nadwrażliwość dotykową, która może mu w przyszłości przeszkadzać. Ale czy uniemożliwi mu w miarę normalne życie? Nie sądzę.
I faktycznie – problemy starszaka, mimo że czesanie, smarkanie nosa czy jakiekolwiek zabiegi pielęgnacyjne, bywają autentycznie traumatyczne, a przy czyszczeniu uszu mój syn jeszcze dwa lata temu wrzeszczał, jakbyśmy mu nogi wyrywali, przerażony i obolały – tak naprawdę to nie jest jakiś wielki problem, wykluczający go ze społeczeństwa lub uniemożliwiający funkcjonowanie. Niemniej, kiedy ja sama pierwszy raz usłyszałam, że to może być problem z integracją sensoryczną, zbladłam, bo totalnie nie wiedziałam, o co chodzi.
– Samo zaburzenie sensoryczne polega na tym, że mamy w mózgu twór siatkowaty, który faktycznie jest takim sitkiem. I od tego, jak utkane jest to sitko, zależy czy mamy nadwrażliwość czy podwrażliwość na niektóre bodźce. – tłumaczy mi terapeutka – To już mówię bardzo upraszczając. Jeżeli to sitko jest zbyt gęsto utkane, to bodźce, które do nas dochodzą, muszą być bardzo silne i wtedy mówimy o podwrażliwości. Dziecko musi wszystko mieć mocno – huśtać się na całego, stukać mocno, mocno się przytulać, doświadczać. A kiedy jest za rzadko – mówimy o nadwrażliwości. Wtedy nawet lekki dotyk może sprawiać dyskomfort. I dziecko się wierci, i nie lubi się przytulać, i nie potrafi usiedzieć. Ale żeby nie było tak prosto, mogą też być typy mieszane. W jednej sferze podwrażliwe, w drugiej nadwrażliwe. Stąd też zawsze potrzebna jest odpowiednia diagnoza u specjalisty.
NAUKOWO:
Termin integracja sensoryczna określa prawidłową organizację wrażeń sensorycznych (bodźców) napływających przez receptory. Oznacza to, że mózg, otrzymując informacje ze wszystkich zmysłów (wzrok, słuch, równowaga, dotyk, czucie ruchu-kinestezja) dokonuje ich rozpoznania, segregowania i interpretacji oraz integruje je z wcześniejszymi doświadczeniami. Na tej podstawie mózg tworzy odpowiednią do sytuacji reakcję nazywaną adaptacyjną. Jest to adekwatne i efektywne reagowanie na wymogi otoczenia. Może to być odpowiedź ruchowa jak i myślowa.
Integracja sensoryczna rozpoczyna się już w okresie płodowym i trwa do około 7 roku życia. Nierozwinięcie określonych umiejętności w kolejnych stadiach rozwoju powoduje powstawanie trudności w funkcjonowaniu i zachowaniu dziecka.
Źródło: Polskie Stowarzyszenie Terapeutów Integracji Sensorycznej
A bardziej upraszczając, na tak zwany chłopski rozum – nasz organizm od momentu poczęcia rozwija swój układ nerwowy, który uczy się rozpoznawać bodźce, dzielić je, rozróżniać, łączyć i na nie reagować. Gdy nasz mózg niewłaściwie reaguje na bodźce zmysłowe lub nie potrafi sobie z nimi radzić, możemy mówić o zaburzeniu integracji sensorycznej. Dziecko [lub dorosły] nie reaguje więc „odpowiednio” na zdawałoby się normalne rzeczy lub zjawiska, które dziecku „zdrowemu” kompletnie by nie przeszkadzały.
Dziwne zachowania dziecka, które mogą mieć związek z zaburzeniami:
– dziecko biega, skacze, macha nogami, nawet jak siedzi – być może potrzebuje więcej stymulacji ruchowej, do tego bieganie dostarcza więcej bodźców niż chodzenie lub siedzenie, bodźców, które dziecko potrzebuje.
– myli stronę lewą z prawą
– wpada nieumyślnie na meble, przewraca się często, często rzeczy wypadają mu z rąk.
– kręci się w kółko, buja, kołysze, kręci głową – również szukanie stymulacji
– chodzi po krawędziach [piaskownicy, kanapy, murkach] – stymulacja zmysłu równowagi
– ssie kciuk albo lubi mocne, nie do końca ładne zapachy – to też ma związek ze stymulacją, widocznie dziecko potrzebuje mocniejszych zapachów.
– nie potrafi się skupić, nie koncentruje uwagi – być może coś je rozprasza, szum za oknem może być już męczący, mimo że sama nie zwracasz na to uwagi. W większym gwarze bywa, że dziecko dostaje tzw. szału.
– szybko i intensywnie się złości – nadmiar bodźców.
– nie lubi przytulania – nadwrażliwość na dotyk.
– mówi samo do siebie, powtarza sobie różne rzeczy, mamrocze pod nosem – myślcie, co chcecie, ale tak, to ma związek również z SI.
Cała lista dostępna jest tutaj. Nie przerażajcie się, na końcu wyjaśnię, co możecie z nią zrobić.
Jak szybko rozpoznać problemy z integracją sensoryczną?
Kiedy dostałam pierwsze takie pytanie, chciałam od razu odpowiedzieć: napisz cokolwiek o swoim dziecku w necie, zaraz znajdzie się z 20 osób, które ci je zdiagnozują. Z jednej strony – super, że są ludzie świadomi takich problemów, z drugiej – kurde, czy to aby nie lekka przesada? Nawet zwykłych skaleczeń nie powinno się diagnozować poprzez zdjęcie w necie, czy to mądre stawiać diagnozy na podstawie jednego statusu czy komentarza? Jak więc zorientować się, że nasze dziecko ma problemy?
– To jest bardzo indywidualna sprawa. Myślę, że uważny rodzic odkryje to dość szybko. Dziecko też nauczy się często z tym radzić. Tak jak z myciem główki, no ciężko to zrobić, jeśli dziecku się to nie podoba, ale po jakimś czasie wypracujemy jakiś sposób, a dziecko swój mechanizm obronny, żeby to przejść bez większego lamentu. Gorzej, jeśli problem jest poważniejszy, który utrudnia funkcjonowanie. A też nie wszystko da się od razu zaobserwować. – wyjaśnia mi terapeutka.
Mi się wydaje, że rozpoznanie w dużej mierze zależy od naszych granic, od tego, co nam przeszkadza i od wrażliwości na swoje dziecko. Ja na przykład miałam zawsze problem z rozczesaniem włosów, mama nie widziała w tym jakiegoś problemu, więc na siłę często rozczesywała mi kołtuny, a ja mam do dziś taką traumę, że włosy potrafię rozczesać wyłącznie pod prysznicem i nigdy na sucho. Z tego powodu też nie widziałam niczego złego w niechęci mojego syna do czesania włosów, rozumiałam go. Ale od małego były sygnały alarmujące: niechęć do bycia szczelnie owiniętym, co wykluczyło mnie z grona chustowych mam, niechęć do wysmarkania nosa, obcięcia paznokci, niechęć do bujania, kołysania, wrzask przy ściskaniu i przytulaniu, o czyszczeniu uszu nie wspomnę i o czapeczce :). W poprzedni weekend na ślubie mojej siostry, wystąpił kolejny objaw: ból przy hałasie i strach przed obcym zamkniętym pomieszczeniem oraz tłumem prawie stu zgromadzonych osób. Mój syn wybiegł z sali, trzymając się za uszy i krzycząc „Cicho! Cicho!” i nawet po samej uroczystości [którą po uspokojeniu się w ciszy jakoś przetrwał] znów wpadł w panikę i wrzeszczał z bólu, przerażenia i nie wiem, jeszcze czego, ponad godzinę, nie dając się zaprowadzić ani do taksówki, ani przekonać, żebyśmy poszli spacerkiem na poślubny obiad.
Krótka historia o tym, jak przekonałam syna do bujania się na huśtawce
W nagłówku napisałam, że przekonałam ja, choć tak naprawdę nie zrobiłam nic, żeby moje dziecko polubiło huśtanie. W ogóle często spotykam się ze zdziwieniem, wyrażanym w szeroko otwartymi oczami: Jak to twoje dziecko nie lubi się bujać? Przecież każde dziecko lubi się bujać! No właśnie, a moje nie. Moje lubi się wspinać, choć rękę dam sobie uciąć, że nie lubiłoby, gdyby od początku nie było oswajane z tą formą rekreacji. Syn nie lubi się bujać. Nigdy nie lubił. Na początku nawet posadzenie go na huśtawce skutkowało płaczem i rozpaczliwą ucieczką. Co zrobiłam? Dokładnie to, co piszę: praktycznie nic. Zaakceptowałam ten fakt i po prostu go nazywałam: dla ciebie bujanie nie jest przyjemne, tak? Nie chcesz się bujać? Ok. Porobimy coś innego. I tyle. A kiedy mogłam, kiedy wchodził mi na kolana, żeby posłuchać czytania, albo kiedy płakał i przychodził się przytulić – kołysałam go, najpierw delikatnie, potem coraz mocniej. Zauważyłam też, że syn, dopóki nad bujaniem panuje – wszystko jest w porządku. W ruch więc poszły wszelkie koniki na biegunach i zabawki do tego podobne, potem nauczyłam go robić równoważnie na podwórku: z deseczki położonej na jakimś kamieniu czy belce na ziemi. Po jakimś czasie zauważyłam, że syna zaczynają nęcić huśtawki, ale zsiadał z nich praktycznie po chwili i kręcił głową, że nie. Potem, gdy już przyszedł nasz plac zabaw, huśtawka wisiała i syn na niej siadał, starając się odgadnąć, jaką przyjemność ma się z tego bujania, ale to on sterował tym, jak bardzo ma się bujać i nikt z nas nie zachęcał go do mocniejszych wyrzutów i nie podchodził z zaskoczenia, wypychając go do przodu. Syn sam określał to, jak ma się bujać, a zazwyczaj nie odrywał nóg od ziemi. Pewnego dnia przyszedł do domu z przedszkola i powiedział, że dziś się chce nauczyć bujać jak inne dzieci. Powiedziałam, że ok i powoli zaczęliśmy ćwiczyć. Od delikatniejszych ruchów, bardzo delikatnych, po mocniejsze. Syn powoli się przekonywał, choć, kiedy mówił, że stop, nie namawiałam go na dalsze próby. Po kilku dniach dniach fruwał już jak dziki – samodzielnie i bez pomocy, jak najdalej, jak najwyżej, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Umiejętność huśtania na huśtawce nie była mu w sumie do niczego potrzebna, ale skoro sam zdecydował, że chce umieć to robić, to ja mogłam mu tylko pomóc. I to zrobiłam.
Jak myłam głowę dziecka, które zazwyczaj wrzeszczy podczas mycia głowy?
Kiedy napisałam o tym, że syn nie lubi myć głowy, od razu padło pytanie, jak w takim razie to robimy. Przyznaję, że to nie było dla mnie problemem, bo o ile myć głowę lubię, tak czesanie zawsze było dla mnie nieprzyjemne. Nie zmuszałam syna do mycia głowy, nie przekonywałam go, mimo że miał długie jak na chłopca, piękne loki. Kombinowałam. I kombinowałam najprościej jak można – zabawą. Zabawą w wizytę u fryzjera – to był najlepszy sposób. Do umywalki w łazience dostawiałam krzesełko i zapraszałam mojego klienta na mycie włosów. Syn podbiegał, mościł się i prosił o ręcznik na oczy. Kiedy odchylił już do tyłu głowę, polewałam mu włosy ciepłym strumieniem i delikatnie myłam mu włosy, żeby potem tak samo spłukać. Po jakimś czasie nie musiałam nawet być tak bardzo delikatna, zaczynałam od samego polewania włosów wodą i na tym kończyłam, bo nie wiedziałam, ile syn wytrzyma to niemiłe uczucie. Pomiędzy kolejnymi myciami, bawiliśmy się w targanie sobie włosów nawzajem, albo rysowanie kształtów na czaszce, które ten, komu kształt był rysowany, musiał odgadnąć. Z czasem mogłam spokojnie wyszorować dziecku głowę. Bywało tak, że nawet dawał sobie ją wysuszyć. Mycie włosów nie stało się wcale przyjemne, ale ten sposób sprawiał, że było znośne. Wizyta u fryzjera w sumie nie była taka straszna, mamy miłą fryzjerkę, która ma dziecko w wieku mojego syna i dobre podejście. Ale i tak byłam zdziwiona, gdy po naszych dwumiesięcznych wspominkach o tym, że jakby obciął włosy, nie musiałby ich tak często myć, pewnego dnia syn stwierdził, że pojedzie do fryzjera. I pojechał 🙂
Bardzo bardzo krótka historia o tym, jak nauczyłam jeździć syna na rowerze
Nie nauczyłam. Nie chciał się jeszcze przekonać ani nawet spróbować. Na razie odpuszczam, syn ma jeszcze czas. Ćwiczymy łapanie równowagi na kanapie, drzewach, piaskownicy, bawimy się hulajnogą, coraz chętniej syn eksperymentuje z rowerkiem biegowym i myślę, że prędzej czy później chęć nauki jazdy na rowerze przyjdzie sama. Na pewno synowi będzie trudniej niż innym dzieciom, ale na szczęście ma mnie.
Co może mieć wpływ na zaburzenia integracji sensorycznej?
Bardzo wiele czynników, poczynając od tego, czy kobieta w ciąży leży czy się rusza. Moja pierwsza ciąża była w całości leżąca i mimo że syna rodziłam naturalnie [cesarskie cięcie również pozbawia dziecka pierwszego wrażenia przeciskania się przed miednicę], to czuję, że to miało duży wpływ na jego rozwój. I mając na uwadze, że układ nerwowy dziecka rozwija się już w okresie płodowym, to wszystko to, co działo się w trakcie ciąży i porodu ma duże znaczenie na to, jak wykształci się mózg dziecka.
– Dlaczego kiedyś nie było tylu problemów z integracją sensoryczną? – pyta mnie terapeutka – Bo wychowanie przebiegało zupełnie inaczej jeszcze 30 lat temu. Dzieci miało więcej bodźców, doświadczeń sensorycznych z tej zabawy na podwórku. Teraz tylko maluchy widzę na placach zabaw na godzinę, może dwie. Tego dzieciństwa na wsi jest coraz mniej.
A mózg musi się przyzwyczaić do jakiegoś bodźca, żeby go poznać i nauczyć się na niego reagować. Przez chwilę panował trend na nienoszenie małych dzieci „bo się przyzwyczają”. Koszmar. Dziecko musi być bujane, podrzucane, ściskane, głaskane, drapane, żeby poznało bodźce i się do nich przyzwyczaiło. Żeby nastąpiła stymulacja jego komórek nerwowych. Musi się pobrudzić, musi poznać dotyk błota, lepkiego ciasta, kamyków, miękkiego mchu, różnych faktur, żeby się do nich przyzwyczaiło. Kiedy tego nie ma – dziecko może nauczyć się stymulować je samo, nie zawsze tak, jakbyśmy chcieli, może zacząć od nich uciekać lub ich unikać albo będzie po prostu nerwowe.
Nie mogę znaleźć tego filmiku, ale swego czasu krążył taki po sieci – dzieci chodziły po specyficznym torze przeszkód: najpierw po piachu, potem po wodzie, potem po mchu, szyszkach, błocie itp. Podejrzewam, że było to w przedszkolu, ale i na salach SI dzieci pracują podobnie. Pamiętam, że oglądałam ten filmik i zaśmiałam się do Chłopa, że nasze chłopaki mają takie rzeczy przed domem. Niewątpliwie bardzo im to pomaga w rozwoju, bardzo prawdopodobne, że dzięki takim wrażeniom dotykowym od najmłodszych lat, starszakowi został tylko problem z niechęcią do lepkich i brudnych palców. Mimo usilnych próśb babć, żeby założyć mu buty, starszakowi zdjęłam buty w wieku dwóch lat, a młodszy od kiedy zaczął chodzić, to buty w wakacje zakłada okazjonalnie. Chodzą po piasku, trawie, błocie, a raz na jakiś czas wychodzimy boso w pole przy lasku sosnowym i robimy sobie tor przeszkód, czyli kto szybciej przebiegnie, omijając szyszki.
Post udostępniony przez Asia Jaskółka (@matkatylkojedna)
Post udostępniony przez Asia Jaskółka (@matkatylkojedna)
Co robić, kiedy podejrzewamy u dziecka zaburzenia integracji sensorycznej?
Ja jestem tą „złą matką”, która nie prasowała niemowlęcych ubranek, która pozwala taplać się w błocie i jak dziecko nie chciało – odpuszczała mycie uszu, więc doskonale wiesz, co zrobiłam ja – obserwowałam.
Post udostępniony przez Asia Jaskółka (@matkatylkojedna)
Wiem, że często zaburzenia SI łączą się z innymi schorzeniami i chorobami – wtedy to jest ogromny problem dla rodzica, ale u mnie nie łączyły się. Nie przeszkadzały w codziennym funkcjonowaniu aż tak bardzo. Czekając na wizytę u terapeuty, robiłam to, co mogłam: wspierałam dziecko, pomagając mu wymyślić sposoby na łatwiejsze przejście przez nieprzyjemne zabiegi kosmetyczne, nie zmuszałam do huśtawek, bujawek, jeśli nie chciał się na nich bujać. Nie zastanawiam się, co sobie ktoś o mnie pomyśli, gdy moje zakatarzone dziecko wciąga gile do nosa, bo wydmuchiwanie kataru zwyczajnie sprawia mu ból. Niech sobie myślą, my robimy drobne kroczki, zabawą w noski, dotykaniem noska, delikatnymi ruchami chusteczką, żeby to wycieranie stało się łatwiejsze i przyjemniejsze. I pewnie osiągniemy sukces. Powolny, ale nasz, własny. Wkrótce opublikuję kolejny wpis o podstawowych zabawach wspierających Si. I pojawi się on szybciej niż ten, który obiecywałam od dwóch miesięcy 😉
– Najlepiej udać się do gabinetu, w którym jest terapeuta SI i zrobić diagnozę – doradza terapeutka – Sama diagnoza to trzy spotkania, w ich trakcie można rozpoznać, jaki problem ma dziecko i jak sobie z nim radzić. W trakcie terapii diagnoza jest też zawsze pogłębiana. Należy zdobyć zaufanie dziecka, nic na siłę. Terapia to przede wszystkim forma zabawy. No i ankieta, którą wypełnia terapeuta.
Jak wygląda taka ankieta? Ma zazwyczaj 16 stron, jest więc obszerna i dość szczegółowa. W trakcie kolejnych spotkań zazwyczaj jest pogłębiana. Przykładową znajdziesz tutaj. Dodaję ją dla wiedzy, jak mogą wyglądać pytania i na co zwrócić uwagę, jednak proszę, żebyś nie diagnozowała samodzielnie dziecka. Ostateczna diagnoza to efekty wszystkich tych pytań, wywiadu przeprowadzonego z rodzicami [najlepiej wziąć książeczkę dziecka, bo pytania będą również o przebieg ciąży i porodu] oraz obserwacji dziecka podczas zabawy.
Sama terapia jest zazwyczaj bardzo przyjemna. To głównie zabawa i terapeuta zwraca uwagę, żeby przede wszystkim sprawiała dziecku radość i była ciekawa. Nic strasznego, co powodowałoby płacz. Filmiki możecie znaleźć na youtubie.
Joanna Jaskółka
Joanna Jaskółka – w Sieci znana jako MatkaTylkoJedna – od dziesięciu lat przybliża życie na wsi i pisze o neuroróżnorodnym rodzicielstwie w duchu bliskości. Autorka książki „Bliżej”.
Moja córka najprawdopodobniej jest nadwrażliwa. Podczas wizyty u neurologopedy przypomniałam sobie,jak w przedszkolu nie chciałam jeść mięsa i panie stosowały metodę „nie wstaniesz od stołu póki nie zjesz” – i nie wstawałam aż do przyjścia Mamy, takie obrzydzenie wywoływało u mnie mięso (dziś jem i lubię). Kiedy opowiedziałam o tym pani doktor,zrobiła wielkie oczy i powiedziała: „to pani musiała przeżyć niezła traumę”. Wracając, płakałam w samochodzie, bo uświadomiłam sobie,że moje zachowanie nie wynikało z buntu,uporu czy widzimisię, tylko z prawdopodobnej nadwrażliwości i że byłam karana i separowana za to, czego nie mogłam zmienić – i jak to wpłynęło na CAŁE moje późniejsze życie. Dlatego dobrze,że teraz jest wiedza na ten temat,choć warto z diagnoza poczekać na wizytę u specjalisty. Oczywiście ta wiedza powoduje efekt mody, że „dziś każdy ma SI”, bo każda maDka chce mieć wyjątkowe dziecko,nawet w „negatywnym” aspekcie – co zniechęca do diagnoz. Tym bardziej warto udać się do specjalisty i NIE CZYTAC ZA DUZO INTERNETOW – w 100% zgadzam się z autorką!
Rower, huśtawka, zapchany nos (mokre = ohydne), hałas który boli. Tak samo jak ongiś kropla deszczu na twarzy… Och jak bardzo i z bliska to znam. Do tego zapach, który nie pozwala smakować i niedobory, bo nie je… Da się żyć. Ot codzienność, która dla nas jest oczywista, dla społeczeństwa w ujęciu ogólnym – niekoniecznie.
Ale jak wszystko razem zadziała na zmysły: a to tłum, a to hałas i zapach i do tego zaburzenia układu proprioceptywnego… to bywa niebezpiecznie. I to jest najtrudniejsze. Akurat dla nas.
Fajnie, że o tym piszesz! Dzięki takim osobom pewne niby oczywiste sprawy – mogą być oczywiste bardziej. Napisałam kiedyś „Co czuje dziecko?”, nie zostawiam linka, by nie spamować. Może i świadomość rośnie, ale większości i tak trudno postawić się w skórze dziecka z SI. Szczerze życzę sobie więcej takich tekstów!
Ściskam mocno! G.
No i wszystko jasne. To dlatego nie umiałam w dzieciństwie chodzić prosto wyznaczoną drogą lub chodnikiem. Nie, ja skakałam z kamienia na kamień, szłam krawężnikami i wchodziłam w każdą kałużę (ku rozpaczy rodziców). Moja starsza, 3,5 letnia, córka ma podobnie. Dziękuję za ten artykuł, będziemy na razie ćwiczyć same i zobaczymy. Mieszkamy za miastem a dzieci cały wolny czas spędzają w ogródku i może im to na dobre wyjdzie. Teraz już nie będę upierała się na zakładanie butów 🙂 Buziaki
Chodziliśmy do świetnej szkoły rodzenia (Koala w Krakowie), gdzie jedne zajęcia były z doulą, mamą czworga dzieci. Wspomniała tylko o SI, to było przy okazji tego, żeby bujać dziecko, bo to dostarcza bodźców potrzebnych do prawidłowego rozwoju mózgu.
Do teraz nie wiem, czy moja dziecięca choroba lokomocyjna (okropna!) nie była właśnie zaburzeniami w rozwoju błędnika (lata 80 – nie noś, nie bujaj, bo przyzwyczaisz…). I czy jej sobie czasem nie wyleczyłam sama, bujając się na trapezie z wałka do magla. Głowa w dół. Całe lato, a nawet pięć 😀
Okres przeziębień za nami, ale jak już był to… ile ja się nasłuchałam o smarkaniu nosa. Moje ulubione: „Bo wiesz, ja córkę nauczyłam – kazałam jej nabrać powietrza, zamknąć buzię i mocno dmuchać nosem i się udało. Może spróbuj”. Serio? Nie wpadłam na to! Rozumiem chęć pomocy i dzielenie się dobrymi sposobami, ale poczułam się jak w ukrytej kamerze i nie wiedziałam, jak zareagować.
Z myciem włosów i obcinaniem paznokci sobie już radzimy. Jesteśmy po konsultacji i przed pełnym badaniem, na które czekamy. Nawet z odpieluchowywaniem był problem ogromny (podwrazliwość dotykowa, jak się okazało – nic mu nie, nie czuł dyskomfortu mokrych i brudnych spodni). To bywa uciążliwe, ale zależy jak rozległy jest problem i czy jest jedynym problemem dziecka.
.
.
Dziecko też chowane na wsi. Boję się myśleć co by było, gdyby było inaczej.
Dorosły z zaniedbanymi problemami integracji sensorycznej może naprawde nie mieć łatwo. Kiedy ja byłam dzieckiem nikt o tym nie słyszał a nawet jeśli to nie moja mama. Dopiero teraz mając 25 lat okazało się że miałam typowe zaburzenia i borykam się z ich skutkami do dziś. Problemy z równowagą, upuszczanie przedmiotów, wpadanie na różne rzeczy no i nasilona choroba lokomocyjna. Także naprawde warto stymulować nasze dzieci, pozwalać im biegać na bosaka, taplać się w błocie itp nawet jeśli nie mają zaburzeń, napewno im to nie zaszkodzi a może pomóc, pozdrawiam 🙂