Nikt, tak jak ja, nie umiał przegonić zmyślonej dzikiej kuny. Nikogo nie budziła wiewiórka. I mało kto zasypiał przy latających po pokoju szerszeniach. Do dziś pamiętam, że kiedy ścinali starą sosnę, tylko ja pomyślałam o losie biednych szyszek i ocierając łzy rękawem, a zwisający z nosa gil liściem mlecza, wymyśliłam, że nawet szyszki mają dusze. Więc podczas ścinania, łapałam te spadające duszyczki do fartuszka i z wiarą, o wiele większą od tej, którą czuły moje koleżanki w kościele, przenosiłam duszyczki szyszek na inne drzewo.
Gdzie oni są? – śpiewał Ciechowski, szukając przyjaciół, a ja śpiewam, wracając myślami do moich dawnych dziecinnych wiejskich rozrywek. Przejażdżki na stogu siana. Skakanie w stodole. Pływanie w rzece. Zabawa w ochronę leśnych przyjaciół przed krwiożerczymi kunami, które czyhają na życie bezbronnych zwierzątek i chcą zawładnąć ich zapasami [a nie oglądałam wtedy bajek!], gotowanie błotnej zupy, łowienie ryb na patyk…
Jako dziecko, które początki swojego życia przeżyło w komunizmie, a do tego na wsi, nie miałam za wiele zabawek. Zamiast nich miałam wyobraźnię oraz mnóstwa pola [i lasu] do popisu. Bawiłam się karmiąc kury, niosąc jedzonko świnkom, zrywając trawę królikom, bawiąc się z kotem i biegając z psem.
Do dziś pamiętam dumę, jaka mnie rozpierała, kiedy widząc wybierających się w pełnym rynsztunku na ryby ojca z kolegami, postanowiłam z córką jednego z przyjaciół taty nie być gorsza i również udałyśmy się na połów. Zaopatrzyłyśmy się w dżdżownice znalezione pod kamieniami, dwie zrobione z patyka wędki z łabędzim piórem zamiast spławika i poszłyśmy nad rzekę. Tego dnia ojcowie wrócili z niczym, a myśmy nałapały całe wiadro okonków. Mój tryumf był widoczny, bo zwykła leszczynowa gałązka nałapała więcej na kolację niż warszawska rewelacyjna wędka…
Czy się kiedykolwiek nudziłam? Większość tych, co wspomina dawne czasy, zaklina się, że nigdy nie wiedzieli, co to nuda. Ja mam inne wspomnienia – nie wiem, może duchem jestem jeszcze młoda, ale dość gorzko wracam do momentów z dzieciństwa, kiedy kręciłam się bez celu i żałowałam, że starsze dzieci traktują mnie ze zrozumiałą im wyższością, a wszystkie dziewczynki w moim wieku mieszkają co najmniej 7 kilometrów ode mnie. Dla pięciolatki odległość nie do przebycia.
Z tych nudów pewnie, kiedy odwiedziła nas babcia z pięknym, świeżo zakupionym, błyszcząco czarnym i jak zapewniała, nie do podrobienia, przedarcia, przecięcia futrem, postanowiłam udowodnić, że się myli i nożyczkami do papieru wycięłam jej na tyłku nowego okrycia wspaniały, idealny wręcz kwadrat.
Jak się domyślacie, nie dostałam aplauzu, ale po raz pierwszy wtedy zobaczyłam w oczach rodziców coś na kształt podziwu. Bo te nożyczki, wiecie, one bardzo tępe były.
Babcia w ogóle miała ze mną przekichane, bo zawsze, kiedy zabierała mnie na ryby, ja, wiedziona nagle przeczuciem, że wszystkie złowione okonie są z pewnością złotymi rybkami, po kryjomu wpuszczałam je do wody. Za każdym razem, kiedy szła pilnować mnie nad rzekę, uciekałam jej do wody i płynęłam najdalej jak mogłam, naśmiewając się z jej strachu przed groźnymi wodorostami i wirami. Niemal wszystkie moje odwiedziny u niej w domu kończyły się zalaniem sąsiadki z dołu i rozbitym jajkiem w kapciach posypanym dla urody płatkami owsianymi i kaszą gryczaną.
Tak, czasem się nudziłam. A kiedy dziecko się nudzi wpadają mu do głowy pomysły szalone i niebezpieczne. Do dziś nie zapomnę, jak postanowiłam dosiąść hodowanej przez rodziców krowy. Namówiłam dwóch kolegów, którzy wtedy jeszcze mieszkali w sąsiedztwie i zasiedliśmy na grzbiecie Baśki, udając, że pędzimy na rączym rumaku. Baśka była dość leniwa, więc stała grzecznie, ale była też łasa na wodę, wredota, więc kiedy moja babcia wyszła na pole zawołać krowę do wodopoju, Baśka faktycznie przeistoczyła się w rumaka i pognała ile sił w czterech kopytach.
Ja wyszłam cało, bo jako dziewczynka, dostąpiłam zaszczytu zajęcia miejsca przy szyi i miałam się czego złapać, koledzy się trochę potłukli. Ale tyłek i tak mnie bolał [spróbujcie się przejechać na krowie, to sami zobaczycie!] a wszyscy zamiast mnie żałować, śmieli się z mojego wyjątkowo niemądrego pomysłu.
Czy czuję sentyment? Żal, że te czasy minęły? Szczerze mówiąc, cieszę się, że dziś mogę zapewnić mojemu synowi trochę więcej bezpiecznych rozrywek. I mimo że niedługo zamieszkamy w naszym nowym starym domku [KLIK] i zapewne Kosmyk z braku towarzystwa również będzie wyobrażał sobie różne przygody i za bardzo antropomorfizował zwierzątka, to cieszę się, że dziś mam trochę więcej opcji, pieniędzy i wyborów w sklepie, żeby zapewnić nam ciekawsze rozrywki niż bieganie z szyszkami w fartuszku 🙂
Niemniej Kosmyk jest kolejnym w rodzinie ostatnim dzieckiem lasu. Nie będą mu obce ryby, żaby, padalce, ptaszki, robaczki i bieganie po lesie. Przypominając sobie swoje dzieciństwo, ucieszyłam się, że w tym naszym życiu na wiejskim odludziu będę mogła dać mu większość rzeczy, których mi w dzieciństwie brakowało, nie ustępując należnej uwagi temu, z czym każde dziecko powinno obcować – przyrodzie, naturze, wolności.
I na wszystkich zdjęciach nie oglądacie jego, ale mnie dokładnie, kiedy byłam w jego wieku 🙂 Wiecie, że dopiero przeglądając album, zobaczyłam, jak on jest do mnie podobny? Do dzisiaj w ryzach trzymała mnie nadzieja, że jednak wziął trochę urody od chłopa 🙂
Wpis powstał pod patronatem Klubu Toyota Kids, gdzie do 1 czerwca trwa konkurs z fantastycznymi nagrodami [Lego i Lego Duplo], a w Dzień Dziecka wszyscy członkowie będą mogli pobrać kosmiczne tapety na komputer i tablet. Do tego młodsze dzieci już teraz mogą zagrać w nową grę, która ostatnio pojawiła się na planecie Rav 4 [Memory! Ulubiona Kosmyka!]. I właśnie to jest fajniejsze od tamtego, minionego dzieciństwa. Jak nam się nudzi albo niespodziewanie chlupnie ulewa, to możemy sobie spokojnie usiąść przy komputerze i zagrać w ulubione gry. Nie ukrywam, że skupienie Kosmyka podczas rozwiązywania pamięciowej układanki jest czasem cenniejsze od najcieplejszego błyszcząco czarnego futra z dziurą na pupie 🙂
Ewidentnie… kosmyk to cała mama.
O rany! Kosmyk to idealna kopia Ciebie! Autentycznie 🙂
🙂
Wprawdzie jestem dzieckiem miasta ale każde wakacje, ferie czy dłuższe wolne spędzałam albo w świętokrzyskim u Babci i Ciotek albo na Kaszubach u Ciotek. Uwielbiałam zjeżdżanie na workach po nawozach, wypchanych sianem z olbrzymiej (jak dla mnie) góry. Na końcu trasy zjazdu płynęła rzeczka i czasami nie dało rady wyhamować… Karmiłam kuropatwy z ręki i podkradałam z kopców marchewkę dla zajęcy.
Kosmyk jest do Ciebie podobny fizycznie, ale jak czytam o Twoich pomysłach i przygodach:) to temperament też po mamie odziedziczył. Jak mówi ludowa mądrość "wrona sokoła nie urodzi", choć powinno być coś o jaskółce i sokole 🙂 pozdrawia Ewa.
w którejś z ostatnich notek pomyślałam – "Ale Kosmyk jest do Ciebie podobny!". Po dzisiejszym wpisie szczęka mi opadła. Kropla w kroplę 🙂
Oj, właśnie czasem jak wracam myślami do dzieciństwa, to jakoś za każdym razem łza mi się kręci, że te beztroskie czasy nigdy nie wrócą, że ten wspaniały słoń z plamą smoły na uchu już nigdy się nie znajdzie i nie pobawimy się kolejny raz w dom… <br />I rzeczywiście fajne jest to, że można dziecku zapewnić więcej rzeczy materialnych, jak również to, że podróże są bardziej osiągalne niż
Nie miałam pojęcia, że dziecko może być wierną kopią swojego rodzica, a tu proszę! Szczególnie zdjęcie z kurami, Kosmyk miał rację, że pytał co on na tym zdjęciu robi 🙂 Jako dziecko mazurskie też miałam wachlarz szalonych zajęć. Mam o rok starszą siostrę, więc nie potrzebowałyśmy nikogo więcej do zabawy. Z czasem jednak zgarniałyśmy coraz większe, wakacyjne grono znajomych z kempingu, który
Kosmyk to cała Ty! 🙂 a historia z futrem mnie rozwaliła 😀 zdolna bestia z Ciebie :d
A ja myślałam, że Kosmyk jest podobny do taty! 😉 Bawiłam się podobnie jak ty jako dziecko. Najbardziej kochałam tworzyć rodziny z patyków i budować im domki z kory i kawałków drewna na opał. 😉
Patrz, że ja też miałam takie wyobrażenie 😉
Jeśli KTOŚ "mnie przekupi", to udostępnię zdjęcia Chłopa z dzieciństwa;) Pozdrawiam z deszczowego Mazowsza! KBD 🙂 babcia Kosmyka 🙂 matka Damiana
U mnie podobnie, z tym że nie wybierałam się na ryby a poszukiwania dinozaurów i jaskiń (jura krakowskio-częstochowska zobowiązuje). Mieliśmy kury i świnkę, choć mieszkaliśmy w mieście to wychowałam się w lesie. Mieliśmy hodowlę lisów, więc było zabawy, potem tata stał się zapalonym akwarystą a ja miałam rękę do rozmnażania glinojadów albinosów i pielęgniczek Ramireza, więc znowu była fajna
Kosmyk jest do Ciebie niesamowicie podobny. Te same minki :-).<br />Ja również jestem dzieckiem wsi. Chociaż moje pierwsze 10 lat życia przypadło na ostatnie 10 lat komunizmu, były to dla mnie sielskie lata. Bieganie po polach i wspinanie się po drzewach, sianokosy i żniwa, sadzenie ziemniaków, spanie na sianie, hodowanie królików, mleko prosto od krowy, łażenie w deszczu po kałużach, robienie
Asiu! Nie chcę się chwalić…. ale ja od początku mówiłam, że Kosmyk jest do Ciebie podobny! Ale mnie nikt nie słuchał 😉 To zdjęcie na ławeczce jest urokliwe! Nie opowiem o dziecięcych zabawach Chłopa. Nadal na ich wspomnienie cieszę się, że razem ze swoim bratem przeżyli zabawę w komandosów!!! I trzymajmy się tego, że w innych sferach życia (nie tylko uroda) też jest podobny do Ciebie:)
Oj, to fakt, że Kosmyk jest do Ciebie bardzo podobny 🙂
kosmyk wygląda jak mała ty! tak samo marszczy nosek na słońcu 😀 super zdjęcia! też mam takie czarno-białe perełki. chociaż większość jest już jednak kolorowa – chyba jestem trochę młodsza 😛
zapomniałam dodać, że również jestem dzieckiem ze wsi 😛 z tą różnicą, że koleżanki mieszkały w pobliżu. obawiałam się, że moją sporo młodszą siostrę ominą wiejskie rozrywki i pół dzieciństwa przesiedzi przy komputerze… na szczęście nic takiego się nie zdarzyło! pamiętam jak z pobliskiego stawu zebrała skrzek i założyła hodowlę kijanek w piaskownicy. trzymała je w starej patelni i codziennie
Widzę,że jesteś ostatnio w melancholijno-wspomnieniowym nastroju:-) Ja także jestem dzieckiem wioski i do dzisiaj pamiętam te wszystkie zabawy o których piszesz. Na Roztoczu dzieci bawiły się tak samo jak na Mazurach! Nie zapomnę jak raz zrobiłam pączki z piasku z prawdziwymi jajkami,wyciągniętymi spod wysiadającej je kaczki…
🙂
Jak dwie krople wody! Identyczny! Miniatuka Ciebie, pozdrowienia!