Ostatnio dodałam jakiś dialog na fp i jak zwykle znalazł się ktoś, kto się przyczepił. Już się tak do tego przyzwyczaiłam, że nawet mi powieka nie drgnie, a nawet trochę się uśmiecham, bo dzięki temu jest szansa na nowy temat. I temat się znalazł – karanie dziecka. Bo w dialogu Kosmyk podarł książkę, a ja nie napisałam, w jaki sposób ukarałam moje dziecko za ten haniebny czyn. A że to nie pierwszy raz, jak ktoś się dopytuje o to, jaki odwet wzięłam na swoim krnąbrnym dziecku, w jaki sposób dałam mu popalić. Dziś więc uchylę rąbka tajemnicy, zwierzę się z magicznych sposobów i napiszę prosto z mostu, jak porządnie ukarać dziecko, kiedy coś zniszczy, ale tak, żeby mu w pięty poszło, żeby bolało, żeby zapamiętał na całe życie! Żeby już nie było niedomówień, że moje dziecko obywa się bez kary i nie ponosi konsekwencji swoich czynów. Gotowi?
Otóż, moi drodzy. Jest kilka sytuacji, które musimy rozpatrzeć, kiedy rozmawiamy o porządnej karze dla dziecka. Bo każdy haniebny czyn możemy rozpatrywać w kilku kategoriach. Oto one:
JAK UKARAĆ DZIECKO, GDY ZNISZCZY COŚ SWOJEGO, BEZ CZEGO MOŻE SIĘ OBEJŚĆ
Tu trzeba być bezwzględnym. Tak jak ja w rzeczonym dialogu o zepsutej książce. Kosmyk wpadł w szał, braciszek go zdenerwował, co się może zdarzyć, bo każdego z nas czasem ktoś irytuje, a że nie umie jeszcze doskonale panować nad złością [jak wielu z nas] wpadł w szał i podarł książkę. Swoją ulubioną książkę. Czytelnik pytał o karę, o to, w jaki sposób wyegzekwowałam odpowiedzialność za to zniszczenie i czy w ogóle to zrobiłam. Owszem. Zrobiłam. Kiedy pomogłam synkowi się uspokoić, zaczęliśmy rozmawiać o tym, co go tak denerwuje, czemu jest nerwowy [spać mu się chciało], Kosmyk zerknął w kierunku swojej podartej książki i zalał się łzami, bo bardzo ją lubił i przykro mu było, że teraz jest zniszczona i już jej nie ma. Konsekwencją podarcia książki była podarta książka oraz umowa, że następnego dnia będzie mógł pomóc mi ją skleić [żeby wprawił się w naprawianiu swoich szkód]. Kara była straszna, bo Kosmyk nie lubi, kiedy taśma klejąca mu się zwija i dużo kosztuje go nie wkurzanie się na nią.
Tyle. Dziękuję.
Za mało?
A czego ty chcesz od trzy, cztero czy pięciolatka? Klęczenia na grochu? Stania w kącie? To sam stawaj za każdym razem, kiedy poniosą cię emocje, coś w złości zepsujesz, w nerwach powiesz, albo się wściekniesz i zbijesz coś ze złości. Dziecko zostaw w spokoju. Ono nie zniszczyło ani tobie, ani sobie życia, po prostu zepsuło swoją zabawkę i teraz musi sobie radzić bez niej, dopóki nie najdzie mnie ochota, żeby kupić mu drugą/inną. Mówisz, że zepsuło specjalnie? A weźmiesz pod uwagę to, że dziecko niewiele rzeczy robi specjalnie, czasem po prostu nie potrafi przewidzieć konsekwencji swoich czynów? To weź. A jeśli przejdzie ci przez głowę, żeby za zepsutą zabawkę zabrać dziecku inną, bo w życiu nie jest lekko, to pomyśl, jakbyś się czuł, gdybyś zepsuła swoje buty. Czy byłoby ci miło, gdyby mąż wyrzucił ci twoje drugie buty, bo skoro nie szanujesz, to nie masz? Albo gdyby zepsuł ci się samochód [tak, to to samo – dziecko się czymś bawi i psuje, ty jeździsz samochodem, więc psujesz], to za zepsucie tego samochodu ktoś zabrałby ci drugi samochód albo pralkę, albo lodówkę, bo przecież kara musi być? No właśnie. Rzeczy, których się używa, niszczą się. Taki los.
JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, GDY ZNISZCZY COŚ, BEZ CZEGO NIE MOŻE SIĘ OBEJŚĆ?
I tu znów – bardzo stanowczo. Sprawa jest przecież poważna. Multum głosów zwracało mi uwagę, że jestem sobie ot taka beztroska, a kiedy dziecko zniszczy coś, co jest mu potrzebne, niezbędne, to co? Też bez kary, ma nie ponieść konsekwencji? A przecież to my – rodzice – musimy tę rzecz kupić na nowo i to może nas wkurzać, możemy czuć złość, że nowe spodnie, nowy plecak, nową kurtkę czy buty. Jak to rozwiązać?
Ogromna dyskusja na ten temat przetoczyła się oniegdaj pod tym postem. Niestety, została skasowana, bo jedna pani skutecznie ją zepsuła, przeklinając ten system i obrażając każdego po kolei:
Kosmyk przychodzi do mnie z nożyczkami w ręku i pokazuje pocięte na frędzle spodenki:
– Zobacz! Nie ciałaś dać żelek, to pociąłem moje spodenki!
Zerka na mnie w oczekiwaniu na reakcję w stylu „O ja głupia, mogłam ci dać żelki, to byś nie pociął!” albo „Kurka wodna dziadu jeden, spodenki za stówę zniszczyłeś!”. Sama nie wiem zresztą, czy się litować czy złościć, bo rzadko kiedy jego złość przybierała aż tak wyrafinowaną formę, więc milczę i w milczeniu przychodzi mi do głowy najstosowniejsza reakcja. I mimo że pocięte spodenki bolą mnie bardziej, niż on myśli, mówię spokojnie:
– No i co? Twoje spodenki. Mówiłeś, że je lubisz. A teraz nie będziesz ich miał, bo całe pociąłeś.
Szerokie oczy. Zrozumienie. Usteczka wydymają się w podkówkę i wychodzi z nich rozpaczliwe:
– No nie… Moje piękne spodenki! Mamo… ja to jestem czasem taki niemądry!
Głównie chodziło o to, że nie każdego stać na spodenki za stówę, kurtkę za dwie, czy buty za trzy. Jeśli już się szarpnie na porządny ciuch dla dziecka, to to jest naprawdę szarpnięcie, a nie phi, wyrzucę, kupię nowe. I ja się z tym zgadzam – jestem blogerką, czasem kasy mam jak lodu, a czasem miesiącami czekam na przelew i pożyczam od rodziców, takie uroki, nie wiedziałam o tym, jak zaczynałam 🙂 W każdym razie u mnie funkcjonuje zasada ograniczonego zaufania – jeśli nie chcę, żeby moje dziecko zniszczyło coś, co jest potrzebne, a na kupno czego mnie nie stać, po prostu tego pilnuję. Nie liczę, że trzylatek będzie pamiętał i wiem, że nawet biczując je na krzyżu nie zmuszę, żeby jego mózg stał się mniej dziurawy niż przeciętny mózg malucha. Przypominam o tym, że kurtkę i buty należy odwiesić, pilnuję plecaka do przedszkola i przypominam, że każda rzecz kosztuje i jeśli ją zniszczymy, o nową będzie trudno.
W dyskusji padł argument o kanapę – że jeśli dziecko pomaluje kanapę, to co, jak ukarać? Odpowiedziałam, że jeśli przeszkadza ci pomalowana kanapa, możesz zawsze kupić nową, a jeśli nie chcesz mieć pomalowanej kanapy… kontroluj gdzie maluje twoje dziecko, omów z nim wcześniej zasady, przypominaj i rozmawiaj. Dałaś ciała i nie upilnowałaś? No to możesz ukarać siebie. Dziecko w wieku przedszkolnym, jeśli nie wie, że ma czegoś nie robić, zapewne to zrobi, a jeśli wie, że ma czegoś nie robić, zawsze może spróbować to zrobić choćby po to, żeby zobaczyć, jaki będzie efekt. [mam obecnie nową kanapę i może mnie zjecie, ale jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobiłam z synem, było… pomalowanie jej wewnątrz mazakiem, tylko po to, żeby zobaczył, jak ciężko taka plama może zejść i żeby nie wpadał na takie pomysły – jestem okrutna, choć kanapa mi nie zawiniła].
No dobra, powiecie, czyli w dużej mierze to nasza wina, jeśli dziecko zniszczy coś, na czym nam zależy lub coś, na kupno czego trudno nam będzie zebrać pieniądze? Ojej… a musi być czyjaś wina? Zrządzenie losu, wredne, złośliwe zrządzenie losu, że nam nie udało się dopilnować, a dziecku zapamiętać, że nie wolno. Jaką karę za ten czyn bym doradzała? No cóż, albo wyciągnięcie karty kredytowej, albo… lepsze pilnowanie dziecka.
Bo naprawdę, to, że dziecko wpadło na jakiś pomysł, którego konsekwencji nie umiało przewidzieć [lub o nich zapomniało, rozmawiamy o kilkulatku, kilkulatek zapomina o tym, co jadł dzień wcześniej na śniadanie], nie jest winą dziecka. A to, że tobie nie udało się upilnować nie jest też twoją winą. Po prostu się zdarza. Skąd dziecko miało wiedzieć, że jak wrzuci twój puder do toalety, to go zniszczy i zapcha toaletę? Skąd miało wiedzieć, że jeśli rzuci samochodzikiem w ścianę, to odłamie kawałek? Skąd miało wiedzieć, że jak pociągnie za obrus, to zwali ze stołu cały obiad? To jest ta sama metoda prób i błędów, jak przy pierwszych kroczkach, pierwszych słowach. Niestety nie jest tak, że jak się nauczy chodzić i mówić, to wszystko wie. Twoje dziecko się uczy na każdym kroku, a twoją rolą jest obserwować je i w miarę swoich możliwości tłumaczyć mu zasady, jakie panują na świecie.
Co się stało z tymi spodniami, zapytacie. Nic. Wyrzuciłam, bo nie dało się ich zacerować, a Kosmyk chodził w jednych zacerowanych [wcześniejszy wybryk], w jednych lekko przy małych i jedne miał „wyjściowe”, w których biegał najczęściej i które spiły śmietankę, bo w idealnym stanie czekają na Adasia. Nigdy więcej moje dziecko nie „zepsuło” spodenek inaczej niż przez zwyczajne zużycie. Taką miał karę.
Offtop: zastanawia mnie, czemu rodzice „boją się” pokazać dziecko w zacerowanych lub podniszczonych spodniach. Czy wydaje im się, że to świadczy o ich niskim statusie społecznym, czy co? Ja wiem, że może mieszkam w środku lasu, ale jednocześnie, wśród największego bezrobocia, mieszka u nas bardzo dużo bardzo zamożnych ludzi i uwierzcie mi, albo nie, niektórych nie odróżnicie od zwykłego robotnika pracującego przy koszeniu trawnika. Serio. Spójrzcie zresztą na Zuckerberga.
JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KIEDY ZNISZCZY RZECZ, KTÓRA NIE NALEŻY ANI DO NIEGO, ANI DO WAS?
To najczęstszy przykład, kiedy dodaję jakiś dialog i nie informuję od razu, w jaki sposób ukarałam dziecko za takie czy inne zachowanie, w którym ucierpiała nie nasza rzecz. Pamiętam, że taka dyskusja rozpętała się pod jakimś dialogiem, w którym Kosmyk musiał stać za karę w kącie. Kara wymierzona została za to, że biegał i się nie słuchał. Miał potrzebę wybiegania się, jest ruchliwym dzieckiem i niczym pies husky musi w ciągu dnia przebiec te kilka kilometrów. Jeśli się nie wybiega, szał go rozsadza. I teraz takie dziecko, które ewidentnie czuje potrzebę ruchu, stawia się w kącie za to, że swoją potrzebę realizuje. Co robi dziecko? Obdziera tapetę, bo nie może powstrzymać się od ruchu i skoro nie może biegać, to COŚ MUSI ROBIĆ. Obdziera i klops. Zostałam zjechana, że nie wymierzyłam dziecku kary, bo to przecież cudza własność i dziecko powinno wiedzieć, jaka kara jest za zniszczenie cudzej własności. I kara była.
Zapytałam syna, dlaczego został postawiony do kąta [nie stosuję tej kary, ale rozumiem, że opiekunka nie znała innego rozwiązania]. Powiedział, że za bieganie. Od razu zrozumiałam więc, że obdarcie tapety nie było jego widzimisię, tylko skutkiem tego, że nie umiał sobie poradzić bez ruchu. Dorosły fakt postawienia do kąta po prostu by zignorował i poszedł pobiegać, co ma zrobić dziecko? Kombinuje. I za co ja mam je karać? Gdyby opiekunka zaspokoiła jego potrzebę i na przykład zaproponowała pięciominutową zabawę w ganianego, nikt by do kąta nie był postawiony, tapeta byłaby cała. I to wszystko.
I teraz bardzo ważna rzecz – w Polsce przy obowiązującym prawie:
„osoby małoletnie, do osiągnięcia 13 lat, nie ponoszą odpowiedzialności za swoje czyny, gdyż nie można postawić im zarzutu winy. Wyłączenie ich odpowiedzialności za wyrządzoną szkodę stanowi wyraz przekonania, iż osoby takie ze względu na swój stopień rozwoju psychofizycznego nie mogą same właściwie kierować swym postępowaniem. […] Za zachowanie swoich niepełnoletnich dzieci odpowiedzialność ponoszą rodzice będący ich przedstawicielami ustawowymi.” [źródło]
Rozumiecie? Jak ukarać dziecko, które nawet prawem nie ponosi odpowiedzialności za swój czyn? No nie ponosi, bo jest za małe, jego mózg za mało wykształcony, żeby racjonalnie przewidywać skutki swoich czynów. Nawet jeśli tobie wydaje się, że zrobił to złośliwie, bo tyle było mówione i powtarzane, dziecko zwyczajnie może [uwaga] nie móc się oprzeć zrobić to, czego nie powinien, bo jeszcze nie nauczyło się samokontroli. I powiem wam, że ani kara, ani bicie, ani nawet wasze stawanie na głowie niewiele proces dojrzewania mózgu przyspieszą.
I już widzę to oburzenie, że przecież bez kary dziecko się nie nauczy [czasami rodzice chcą być mądrzejsi od wymiaru sprawiedliwości]. Ale na szczęście, bez kary też się nauczy. Zamiast wymyślać uciążliwe tortury i tracić czas oraz energię na żmudne myślenie, wystarczy że z dzieckiem porozmawiasz o tym, jakie konsekwencje ponosi się za takie rzeczy w życiu dorosłym. A nawet nie w dorosłym, po co tak daleko wybiegać?
Zniszczenie kwiatków babci skutkuje tym, że babcia może nie będzie miała ochoty tak często cię do siebie zabierać. Zniszczenie zabawki koledze może skutkować tym, że kolega więcej cię do siebie nie zaprosi, bo jest mu na pewno przykro i smutno za zabawkę. Warto zapytać dziecko o to, czy samo ma jakiś pomysł, w jaki sposób naprawić szkodę [kwiatki można babci posadzić, zabawkę naprawić, wszystkich przeprosić]. Jeśli ma – ok, jeśli nie ma – można zasugerować, a jeśli nie chce nic robić?
I tu kontrowersja…
To niech nie robi.
Naprawdę, niech nic nie robi! Nic mnie bardziej nie wkurza jak zmuszanie dziecka do przeprosin. Oczywiście, powinniśmy tłumaczyć dzieciom to, jak są ważna jest skrucha i jak wiele znaczy zwykłe „przepraszam”. Ale przypominam sobie sytuację na jakimś placu zabaw, na którym Kosmyk pokłócił się z jakimś kolegą. Nie było winnych, chłopaki po prostu się posprzeczali i w końcu palnęli po czuprynach. Mama kolegi nie widziała, że Kosmyk walił równie mocno jak kolega, więc skupiła się na swoim synu i zaczęła go namolnie zmuszać do przeprosin mojego syna. Dziś pewnie wstałabym i powiedziała, że spoko, nie ma sprawy, chłopaki się równo potłukli, myślę, że sprawę sobie wyjaśnią. Wtedy siedziałam jak tłumok i było mi głupio, bo z jednej strony Kosmyk sobie nic z tej bójki nie robił, z drugiej jego kolega stał niesprawiedliwie oceniony i przymuszony do przeprosin, których totalnie nie czuł, bo wiedział, ze nie jest winny. Wtedy uciekłam. Tyrada tamtej matki mnie zniesmaczyła, zebrałam się szybciutko. Dziś zrobiłabym to inaczej, przepraszam cię chłopczyku, powinnam stanąć w twojej obronie.
Ty i tak szkodę musisz po dziecku naprawić [czy dziecko przeprosi, czy nie], ale to twoje dziecko będzie czuło niechęć kolegi, to twoje dziecko nie pojedzie do babci lub wysłucha [zapewne] jej żalu o kwiatki. To ono będzie widzieć twoją smutną minę, gdy musisz naprawić jego szkodę i twój, być może, kiepski humor z tego powodu [masz do tego prawo, czemu nie?]. Uwierzcie mi, to się da odczuć.
Moje dziecko w swoim życiu rozwaliło kilka cudzych rzeczy [najwięcej w drugim roku życia i raczej przez przypadek, nadmierne emocje lub niedopilnowanie niż specjalnie] i muszę powiedzieć, że powyższa metoda działa o wiele efektywniej niż konkretna kara typu „zapłać ze swoich kieszonkowych” lub przeproś. Bo kieszonkowe w czasach, gdy nasze dzieci mają wszystko, to serio – nic. Przeprosiny wynikające z wymuszenia i groźby – tym bardziej. Ale nauczenie dziecka, żeby zwracało uwagę na to, jak inni ludzie reagują na jego zachowanie i jakie jego działanie może mieć wpływ na innych, pokazanie mu, uświadomienie związku przyczynowo-skutkowego, nauczenie potrzeby wyjaśnienia sprawy i przeprosin z serca – to już coś. Przepraszałam za mojego syna chyba kilka razy… do czasu. Teraz on sam za siebie przeprasza, bo rozmowy o konsekwencjach i pozwolenie na ich odczucie jednak przyniosły skutek. Możecie uznać to za karę.
Dziękuję. Tyle.
JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KIEDY BIJE INNE DZIECI?
Kolejna ważna sprawa. Bardzo ważna. Bo jeśli dziecko bije inne dzieci, to znaczy, że z czymś nie umie sobie poradzić, coś go tak rozsadza, że tylko agresja pozwala mu to rozładować. Niby skąd się wziął pogląd, że cielesne karanie dzieci jest dobre? Rodzice nie znajdywali sposobu na rozładowanie swojej agresji w obliczu jakiegoś wybryku dziecka. Tylko to umieli. Mało kto jest takim psychopatą, że z kamienną twarzą wymierza pasem uderzenia w pośladki trzylatka. Zazwyczaj przemoc domowa odbywa się w dużych emocjach i jeśli ty miałeś kiedyś ochotę uderzyć dziecko, bo się zdenerwowałeś, czemu za tę samą chęć chcesz ukarać dziecko? Bijąc je, pokazujesz mu, że właśnie tak się te sprawy rozwiązuje. Karząc je za bicie, robisz natomiast dokładnie to samo – ono uderzyło, bo coś je zdenerwowało i chciało doprowadzić drugie dziecko do porządku, bijąc je za karę, ty ukarałeś je, bo zdenerwowało cię jego zachowanie i chcesz doprowadzić je do porządku, karząc je za karę. Dziwne, nie?
Na bijące dziecko kara jest jedna – zerknij na nie, poobserwuj. Z czego może wynikać jego frustracja? Z tego, że nie potrafi się pogodzić z tym, że ktoś inny bawi się jego zabawką? Z nudy? Z nieumiejętności pogodzenia się z pewnymi faktami? A teraz nazwij jego uczucia, zaakceptuj je [bo może czuć złość, gdy ktoś zabiera mu zabawkę], porozmawiaj o tym, jakie konsekwencje może przynieść bicie innych dzieci, że to boli, rani, że źle się potem człowiek czuje. Spróbujcie ustalić [piszę „spróbujcie”, bo nikt nie lubi monologów, to ma być rozmowa], jakimi innymi sposobami można wyrazić swoją dezaprobatę, w jaki sposób pokonać złość [tupaniem, płaczem, darciem gazety, bieganiem itp.]. Agresja u dziecka zawsze wynika z jakichś problemów, z którymi dziecko nie potrafi sobie poradzić, w ramach kary koniecznie więc rodzic powinien się dzieckiem… zająć. Szok, nie?
Jak ukarać malutkie dziecko, które gryzie i drapie? [to straszne, ale dość dużo takich wiadomości dostałam, aż się popłakałam któregoś wieczora]. Młodszy syn ma właśnie taki etap, a nauczona doświadczeniem po starszym synku, nie popełniłam błędu – czyli pierwszych uderzeń nie potraktowałam jako osobistą urazę. Każda twoja silna reakcja na uderzenie rocznego czy dwuletniego dziecka jest dla dziecka… zabawna. Serio – czy krzykniesz z bólu [fajną masz wtedy minę], czy się zaczniesz śmiać [o, lubisz to!], dziecko będzie zachwycone, więc jedyną karą jest kamienna twarz, odsunięcie ręki dziecka, powiedzenie stanowczo, że nie chcesz być bita i że to boli. I pokazywanie każdego dnia, w zabawie i na spokojnie, jak rozładowywać złość, gniew, wściekłość w inny sposób niż bicie ludzi [walenie w poduszkę, darcie gazety itp.]
JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KIEDY SIĘ NIE SŁUCHA?
Oooj, bardzo ciężka sprawa, bo wymaga zadania sobie podstawowego pytania: czy ty zawsze słuchasz swojej matki, babci, cioci, koleżanki czy nawet męża? Zawsze podzielasz ich zdanie i nigdy nie masz alternatywnego sposobu rozwiązania problemu, spędzenia wolnego czasu czy zjedzenia czegoś innego niż ci proponują? No właśnie. Ty możesz, a dziecko nie? A z jakiej paki? Tu polecam artykuł Mataji [klik] i bardzo zachęcam do przeczytania, bo wiele wyjaśnia w kwestii funkcjonowania mózgu dziecka.
Zdaję sobie sprawę, że dziecko, które nie zwraca uwagi na nasze prośby, to frustracja. Sama nie raz, nie dwa stałam nad synem, prosząc go, by przestał coś robić, bo skończy się tym i tym lub namawiając, żeby się pośpieszył, bo busik do przedszkola nam ucieknie. Jest na to jedna kara i to dotkliwa…
Trzeba wstać/przygotować się wcześniej i pogodzić się z tym, że ludzie [dzieci też] nie zawsze będą nam spijać słowa z ust. Zostaje tylko pertraktacja, która u mnie ostatnio przynosi fantastyczne efekty, bo kiedy tylko przypomnę Kosmykowi, że przez zbyt długie ubieranie butów nie zdążymy na busik i nie zobaczy swojego ulubionego kolegi, jakoś buty zakładają się w szybszym tempie. Pertraktacje i siła argumentacji. Wszak Walter Barbee powiedział: „Jeśli powtarzasz coś swojemu dziecku po raz tysięczny, a ono wciąż nie łapie, to które z was wolno się uczy?”.
Tyle. Dziękuję.
JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KIEDY CZEGOŚ ZAPOMNI?
Świeża sprawa, bo właśnie maila z takim problemem dostałam. Córka czytelniczki zapomina mnóstwo rzeczy, przez co każde wyjście się opóźnia i są same problemy, szczególnie w szkole. Jak to opanować, bo mama nie ma już sił pilnować przyszykowania córki do szkoły, żeby o wszystkim pamiętała.
No i tak – widzicie zgrzyt? Jeśli przez kilka lat o wszystkim pamiętała matka, nie dając szans córce zadbać o własne rzeczy i poniesienie na własnej skórze konsekwencji nie dbania o nie, to czego teraz wymaga od dziecka? Że ono z pierwszym września nagle zacznie się o swoje rzeczy martwić? No chyba nie. Czytelniczka pisała też o tym, że musi córce przywozić do szkoły zapomnianą książkę czy zeszyt. I wiecie co? Nie musi. Zapomniałaś książki? No trudno, musisz teraz to pani wytłumaczyć, może jakoś książkę pożyczyć, umówić się na odrobienie zaległości. Ja mogę ci pomóc, przypominając wieczorem o spakowaniu plecaka, ale jeśli zapomnisz o moim przypomnieniu lub je zignorujesz, no cóż. Twój wybór.
Powiecie, że mówię hipotetycznie, bo nie mam dziecka w szkole. Ale mam w przedszkolu i kiedy syn wrócił do domu z informacją, że zgubił gdzieś swoją szczoteczkę i pastę do zębów, przygotowałam mu nowy zestaw i położyłam na stoliku, pięć razy prosząc go, by sobie te rzeczy zapakował. Zapomniał. Pojechał bez. Gdy wrócił, spytałam, czy wie, że zapomniał swoich toaletowych przyborów. [Edit w 2020 roku. Mam już syna w szkole i jak zapomni, to zapomni, nie dowożę, chyba że jestem w mieście akurat, to dowożę].
– Wiem, mamo, wiem. Wszyscy myli zęby, tylko ja nie wiedziałem, co robić i było mi źle.
I za co niby miałabym go ukarać, że sam odczuł skutek zapominalstwa? Ludzie czasami o czymś zapominają i jeśli wyskakujesz mi z argumentem, że trzeba solidnie za takie zapominalstwo dziecko ukarać, to powiedz mi, czym karzesz siebie, jeśli tobie się to zdarzy?
JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KTÓRE NIE SPRZĄTA SWOJEGO POKOJU?
To mój ulubiony sposób i naprawdę go lubię. To najbardziej wyrafinowana zemsta na jaką stać rodzica – po prostu mu w pokoju nie sprzątać. No tak! – powiecie – To mu wszystko zapleśnieje i sczeźnie! Przecież mój syn/córka nigdy nie sprzątnie!
Powiem wam – sprzątnie. Prędzej czy później sprzątnie. Tylko trzeba się stosować zasady, że bawić może się wyłącznie w swoim bałaganiku, swoich rzeczy szuka samo, no i uczulić, że w takim bałaganie wiele zabawek może zostać zdeptanych. Natomiast możesz pomóc swojemu dziecku, gdy poprosi cię o pomoc – czemu nie, jeśli nie masz nic przeciwko, ale musi się to odbywać na równych zasadach, a nie że te zgarniasz cały syf, a dziecko ogląda książeczkę. Zawsze też możecie porozmawiać o tym [ i bardzo do tego zachęcam], które zabawki w pokoju sprawiają największą trudność w uporządkowaniu, czego w robieniu porządków najbardziej nie lubi dziecko i spróbować znaleźć rozwiązanie, które ułatwiłoby sam proces. Może ty mu będziesz sprzątać klocki, skoro sprawia mu to trudność, a ono w zamian sparuje ci skarpetki?
CZY W OGÓLE JEST SENS KARAĆ DZIECI?
Wiem, że już dawno domyśliliście się, że sobie żarty robię i tak naprawdę żadna z zaproponowanych przeze mnie rzeczy nie jest karą typowo rozumianą. I macie rację, bo w wychowaniu dzieci bardziej mi odpowiada zasada naturalnych konsekwencji i sądzę, że one dają więcej niż tępe karanie i odbieranie praw i przywilejów oraz stawianie siebie w roli dyktatora.
Konsekwencja naturalna to działanie, które w sposób naturalny wydarzy się, kiedy Twoje dziecko zachowa się w sposób niepożądany. Jest ona wynikiem przebiegu zdarzeń, a nie zaplanowanym ukaraniem przez rodzica (Kołakowski i Pisula”Sposób na trudne dziecko”). [źródło]
Kiedy pierwszy raz opowiedziałam o tym koleżance, ta się do pomysłu zapaliła, ale potem z jej ust usłyszałam, jak mówi do dziecka, że ona za chwilę będzie musiała wyciągnąć konsekwencje. No i kolejny klops [gdzieś wyżej już jeden był], bo jeśli konsekwencje trzeba wyciągać, to przestają być konsekwencjami, a dalej są karą.
Czemu uważam karanie dzieci za niepotrzebne? Bo to taka nadwyżka, dodatkowe obciążenie dla dziecka, które już wie, że źle się zachowało, ale do tego jeszcze musi zostać ukarane, więc jego uwaga nie jest skierowana na to, żeby swoje zachowanie poprawić, ale na to, żeby karę odbyć. Dziecko zamiast nauczyć się empatii, zrozumienia, odpowiedzialności za swoje czyny, umiejętności myślenia przyczynowo-skutkowego, wie, że jak zrobi źle, to najwyżej odbębni karę. A jak odbębni, to będzie po prostu bardziej następnym razem uważał, żeby rodzice się nie dowiedzieli. Nie wydaje wam się to bez sensu? Mi tak.
I mimo że o wychowaniu bez kar i nagród przez pierwsze dwa lata życia Kosmyka niewiele wiedziałam, to już wtedy czułam, że karanie jest bez sensu. Za co mam karać dziecko? Że się rozwija, że sprawdza, że bada, że ja nie byłam w stanie wszystkiego mu wytłumaczyć, że ma wyobraźnię? Tym bardziej że moi rodzice, dość tradycyjni przez pierwsze lata naszego życia, w pewnym momencie totalnie karanie nas odpuścili. Nie mieli książek, nie mieli poradników, ale mieszkali w środku lasu z dala od zamętu wszelakich mącących w głowie porad i czuli, że karanie nie spełnia oczekiwań. Odpuścili. I kiedy ktoś stara się mnie przekonać, że niekaranie dzieci nie przyniesie żadnego efektu, a z takich dzieci wyrosną zwyrole i łobuzy, to zapewniam – mam wrażenie, że ze mną wszystko jest w porządku, a żaden lekarz nigdy nie zobaczył większych odchyłów od normy niż u przeciętnego człowieka. A o ile jestem szczęśliwsza!
Świetnie o karach pisze Agnieszka Stein [cały jej cykl tutaj, zerknijcie].
Inne moje teksty:
„Mojemu dziecku pozwalam na wszystko, co chcę”
„Pochwały wcale nie uskrzydlają”
„10 mitów o wychowaniu dziecka, na które nie musisz się zgadzać„
Moja córa ma prawie 4 lata i niestety ale sposób na sprzątanie pokoju na nią nie działa 🙁 Masakryczny burdel w pokoju utrzymał się 3 tygodnie zanim szlag mnie trafił. Młoda zniszczyła pierdyliard zabawek w tym czasie (głównie podeptała przez przypadek i było jej smutno że się zniszczyły), nabiła sobie multum siniaków wywracając się o zabawki, parę razy zacięła się na nogach spadając na klocki duplo i nic, żadnej rzeczy nie podniosła. Rozmawiałyśmy ( na spokojnie) wielokrotnie że chyba fajniej się bawić bez zabawek wbijających się w tyłek, na kawałku czystego dywanu i że jeśli zabawki są na swoich miejscach(segregacja zabawek na klocki, nie klocki i rzeczy do rysowania) to o wiele łatwiej je znaleźć i nikt ich nie zdepcze, ale młoda zawsze stwierdzała że w sumie to ona lubi burdel bo nie lubi sprzątać i że mogę za nią posprzątać, kiedy odpowiadałam że mogę jej pomóc ale nie będę za nią robić to stwierdzała że pomocy nie chce. Wiem że z tego opisu wychodzi że mam „rozpieszczone” dziecko, ale tak nie jest, nigdy nie starałam się robić rzeczy za nią, nie poganiam jej (nie liczy się czas a efekt 🙂 ), zawsze zachęcam żeby sama spróbowała ( a jeśli nie wyjdzie to staram się dać jej wskazówki i tłumaczę że nie zawsze wszystko wychodzi za pierwszym razem, a czasem i za pietnastym nie wyjdzie ale warto próbować), nie zmuszam, dopinguję w próbowaniu nowych rzeczy i jak w większości spraw nie mam z nią „problemów”( np. nigdy nie próbowała otwierać opakowań w sklepie, a wrzaskową reakcję na odmówienie zakupu słodyczy miała raz jakoś w okolicy drugich urodzin, nie niszczy cudzych rzeczy-ktoś kiedyś jej zniszczy zabawkę i wie jakie to uczucie, rozumie że szczepienia są potrzebne i nie ma problemu z chodzeniem na nie itp.) tak ze sprzątaniem po sobie w ogólę jej nie idzie i nie ma pojęcia jak ją zachęcić do trzymania porządku 🙁
Ja dopiero zaczynam być rodzicem, mój skarb ma 4 miesiące, ale chyba wydrukuje sobie Twoje posty i oprawie w książkę 😉
Jak nie lubię wpisów z pozycji jedynej słusznej mądrości, tak tu podpisuję się rękami i nogami – nie tylko dlatego, że wykładasz temat z pozycji biologicznej, ale przede wszystkim z pozycji „ZNAM swoje dziecko (charakter, nie tylko fizjologiczne ograniczenia), więc wiem DLACZEGO to zrobiło”. Wow.
Co w momencie, kiedy rodzice oskarżają dziadków o to, że dzieci niszczą telewizor i kwiatki bo dziadkowie to w ogóle „to stare pudło powinni wywalić” a kwiatki przestawić. Czy to jest w porządku? Może jakaś kara dla rodziców? Szczególnie, kiedy są w gościach. Jak dotrzeć do takich rodziców? którzy przeciągają strunę w drugą stronę.
Trudniejsza sprawa to to,jak wytłumaczyć dziecku w sklepie że nie kupi się mu jakiejś zabawki, jeśli nie można go np.zostawic z kimś zamiast brać na zakupy.
Mam na to pewne sposoby. Przede wszystkim ustalenie PRZED wejściem do sklepu, jakie są zasady. Umawiamy się na konkretny drobiazg (była faza na truskawkowe lubisie) i tego się trzymamy. Małolat dostaje swoją część sprawunków do łapy i pilnuje aż do końca zakupów. W marketach wkładam dziecko do wózka i podaję mu kilka książeczek z półki. Ustalone jest, że tylko je ogląda a później odkładamy. Dziecko jest zajęte, nie skupia się na mijanych półkach a gdy przeglądnie wszystkie książki to bez większego marudzenia odkłada na półkę 😀
Fajne, ale muszą je na dłuugo zająć żeby nie rozglądało się po półkach za czymś innym 😉
Nie doczytałam całości, bo musze ponieść konsekwencje braku organizacji w czasie i przestrzeni (nadrobić porządkowe i szyciowe zaległości)
Joanno, jesteś pierwszą osobą, która wykłada RB w sposób dla mnie zrozumiały.
Serio.
Po wpisach w różnych grupach, artykułach i innych materiałach byłam przekonana, że to nie moja bajka, że RB jest dla mnie nielogiczne.
Dzięki Tobie i Twoim wpisom czuję, że jest jednak inaczej.
I za to dziękuję Ci teraz ja, a za kilka lat pewnie moja córa 🙂
Pozdrawiamy ciepło 🙂
Dziękuję za bardzo mądry i pouczający tekst. Mój synek ma 16 miesięcy i nie rozumie konsekwencji swoich czynów. Ostatnio w sypialni bawi się kontaktem i wtyczkami (nie ma możliwości tego schować czy zabezpieczyć), zabieram go stamtąd mówiąc, że nie wolno, on kiwa palcem, że niu niu i idzie tam znów. I znów i znów… Już się zastanawiałam czy nie zacząć stawiać go w kącie – tak wiem, takiego maluszka…
Moi rodzice stosowali kary – klapsy ręką, laczkiem i paskiem oraz „idź do swojego pokoju”, „będziesz tu siedzieć aż nie zjesz”, oraz jak byłam już starsza (etap gimnazjum) szlaban na komórkę, tv, wyjścia z domu i „zakaz czytania książek innych niż podręczniki”. Dzięki tym metodom zyskałam umiejętność mówienia półprawdami i kłamania bez chwili zastanowienia – teraz wkurza to męża, że potrafię naginać fakty opowiadając o jakiś duperelach. Ogólnie – podstawowa umiejętność przetrwania – jak stwarzać dobre pozory i uniknąć kary. W LO wolałam skłamać mamie i powiedzieć, że nocuję u koleżanki i pojechać przez pół Polski sama do Warszawy, bo wiedziałam, że mnie nie puści – nie wydałoby się, gdyby mama nie przeczytała mojej prywatnej korespondencji znalezionej w moim biurku w moim pokoju…
Mam nadzieję, że z moim dzieckiem będę miała lepszy kontakt i że nie będę naruszać jego prywatności tak jak to robiła moja mama.
Zamknij sypialnię na klucz. Pozbawienie wstępu będzie lepszą „karą” niż niepowiązane z niczym stawianie w kącie. W ogóle czemu dziecko woli bawić się wtyczkami w Twojej sypialni niż własnymi zabawkami w innym pokoju?
Bo od rana bawi się w sypialni (ma tam kosz z zabawkami i książeczki) a my z mężem próbujemy jeszcze dospać przez chwilę.
Pisałaś, że go stamtąd zabierasz, stąd moje pytanie. Jak zabierasz, skoro śpisz? 🙂
Syn Cię nie słucha nie dlatego, że jest niegrzeczny, bo to zakłada świadome łamanie zasady, z której istnienia zdaje sobie sprawę. Tak małe dzieci nie myślą w ten sposób. Żadna kara nie pomoże, bo jeśli mówisz mu, że nie wolno bawić się kontaktami, a on po chwili tam wraca (wciąż nie wiem, jak to się dzieje, przez sen mu to mówisz? ;-)), to postawiony w kącie postoi 5 sekund, po czym wróci do zakazanej czynności. Szkoda Twojego czasu na takie kary 😉
Powiem tak: opisujesz sytuację potencjalnie niebezpieczną. Dziecko bawi się samo (w obecności drzemiących/śpiących opiekunów) w przestrzeni, która nie jest dostosowana do zabawy. Odpowiedz sobie sama na pytanie, kto powinien stać w kącie w tej sytuacji… Wybacz, że brutalnie szczerze, ale to kwestia bezpieczeństwa Twojego dziecka.
Mądra jesteś.. taką życiową mądrością! Uwielbiam Cię czytać 🙂
Dziękuję za ten tekst. Nie znałam wcześniej Twojego bloga, trafiłam tu własnie przypadkiem (siła internetu mnie przeraża – fb wie o czym myślę i czego akurat potrzebuję 😉 ).
Mamy teraz taki czas, kiedy syn, o którego do tej pory martwiłam się w duchu czy sobie w życiu poradzi, bo taki posłuszny, ugodowy, rezygnujący z siebie żeby innym było dobrze, mając 4,5 roku przeszedł w ciągu kilku dni zmianę o 180 stopni. Naprawdę czekałam na tę zmianę i po części mnie ona cieszy, ale oczywiście powstaje dziennie po kilkanaście-kilkadziesiąt megatrudnych sytuacji. Chcę żeby umiał walczyć o siebie, chcę żeby potrafił bronić swoich pomysłów i realizował je, ale jednocześnie nie chcę, żeby zrobił krzywdę sobie albo komuś, bo ta potrzeba autonomii objawia się np. ucieczką w stronę ulicy, zatrzymaniem się przy samym krawężniku i piskiem opon, bo kierowca był przekonany że dziecko mu zaraz przed maskę wybiegnie, przy czym syn twierdził że nic się nie stało „bo przecież wie że na ulicę wbiegać nie wolno i nie miał takiego zamiaru, przecież się zatrzymał”. Na drugi dzień kiedy znów chciał odbiec, a ja nie pozwoliłam, wykrzyczał że wszystko mu psuję, nieraz kończy się też szałem wściekłości, biciem. W którymś z poprzednich komentarzy napisałaś „widzi swoją moc sprawczą i chce za wszelką cenę działać po swojemu, wbrew logice. Każdą interwencję w jego pomysł odbiera jak najazd na jego prywatną ziemię, a przed najazdem trzeba się bronić.” – rozumiem to, jak najbardziej, tylko ciężko mi znaleźć złoty środek gdy naprawdę bardzo często są to sytuacje niebezpieczne, albo np. polegające na rozpoczynaniu zabawy w momencie gdy wszyscy inni są już w butach i gotowi do wyjścia do pracy/przedszkola. Chce robić wszystko na odwrót – nie doszukuję się w tym jego złych intencji, rozumiem tę dziecięcą potrzebę, tylko brakuje nam pomysłów na ogarnięcie tych sytuacji. Słowem – jak wspierać w nim tę autonomię, która wybuchła tak nagle (do tej pory nawet nie chciał sam jeść czy się ubierać – „mamooo tyyyy, ja nie uuuumieeem, nie dam raaadyyyy”, teraz robi to sam, nawet odrobinę pomóc sobie nie pozwala), jednocześnie dbając o jego bezpieczeństwo i przy okazji nie oszaleć? 😉
Kiedyś byłam na warsztatach NVC i oczywiście zeszło na przestrzeganie granic, czyli niszczenia rzeczy rodziców. Jedna kobieta pytała, co ma zrobić, jak jej roczna córka podchodzi i niszczy kwiatka i oczywiście nie reaguje na nunu itp. Ja mówię na to, że najłatwiej byłoby wziąć kwiatka przestawić poza zasięg dziecka. O matko jaki szok był, jak to zabrać, przecież musi się teraz, już nauczyć, że tego się nie niszczy i ten kwiatek ma tam stać, bo tak. Jakoś nie mogłam tego zrozumieć, dlaczego ktoś wymaga od rocznego dziecka zrozumienia wszystkich niuansów dotyczących własności nie mówiąc o tym, że jeżeli dziecko tak zdobywa uwagę rodzica, to będzie tak robić tylko po to żeby ktoś się nim zajmował.
Tekst super, będę do niego wracać, jak będę miała jakiś rodzicielski kryzysik, bo jednak nawyki wyniesione z własnego dzieciństwa gdzieś tam głęboko siedzą i tylko mądra lektura na nie pomaga.
Właśnie: konsekwencja jest tu kluczem. Nie wziął książki do szkoły? Nie ma jej. Raz nawet napisałam pani, by syn dostał adekwatną ocenę do braku materiałów na plastykę („nie wziąłem nic do przygotowywania kanapek, bo umiem je robić, więc uczyć się nie muszę”), ale okazało się, że potrafił sobie sam poradzić: parę rzeczy pożyczył i było ok. Pani pozwoliła. Teraz wie, co ma zrobić nawet, jak czegoś zapomni. A zapomina dalej.
Kocham Cię Asiu za ten tekst 🙂 Zanim zostałam mamą byłam piszącym pedagogiem, który po omacku szukał „złotego środka”, kiedy ktoś uparł się abym napisała w temacie kar. Czułam, że kary nie działają, wszak jestem też dzieckiem swoich rodziców, którzy stosowali kary. Odkąd jestem mamą nawykowo zdarzyło mi się kilkakrotnie zapędzić w karne działania typu „brak bajki na dobranoc (czytanej)”… Od razu czułam, że to głupie jest. Samej dobrze mi z tym nie było. Teraz mam nieco więcej doświadczenia, wytrwałości i dużo więcej zapału, bo odpuściłam ograniczające nawyki, wyniesione z domu. Ryś nie jest karany, ponosi konsekwencje i owszem takie nasze (moje i jego taty) postępowanie wobec Rysia, przynosi bardzo pozytywne efekty. I chcę powiedzieć wszem i wobec – przepraszam moje dziecko, kiedy wiem, że nie miałam racji, działałam pod wpływem ocen a nie faktów, albo kiedy zdarzyło mi się podnieść głos. A zdarzyło mi się. Twierdzę, że jestem mamą mocy, po dobrze przespanej nocy 😉 Generalnie to bycie mamą utwierdza mnie w tym, kto się więcej uczy w tej relacji. Pozdrowienia.
Mhm. Mam pytanie co do „brak bajki na dobranoc”. Czy jeśli umawiam się z synkiem, że leży w łóżku o 20tej i uprzedzam, że jeśli będzie to później (zostawiam margines 10 min) to mu nie przeczytam-bo chcę się już położyć/zrobić na jutro jedzenie do przedszkola-to już kara czy jeszcze naturalna konsekwencja?
Jeśli umawialiście się na czytanie książeczki i to była umowa bez załączników „jeśli”, a dodatkowo czytanie bajeczki to coś, co zawsze robicie i czego synek potrzebuje, to odbieranie mu tego, to kara podobna do odebrania obiadu. Naturalną konsekwencją będzie to, że będzie niewyspany i że ty będziesz niewyspana następnego dnia i zmęczona. Wyjściem jest po prostu nie liczenie na to, że dziecko położy się samo do łóżka, ale po prostu odpowiednio wcześniejsza wieczorna toaleta, kolacja i zaproszenie do łóżka: umowa była, że ósmej czytamy, bo jutro musimy wcześnie wstać, a jak położymy się później, to następnego dnia oboje będziemy padać na nos.
Okej czyli wszystko u mnie ok: nie mieliśmy żadnej umowy co do czytania i nie jest to dla niego jakaś hiper ważna rzecz. Najważniejsze, żebym go przytuliła i poczekała aż zaśnie -tego trzymam się zawsze. Toaletę załatwiamy zawsze wcześniej-bez poganiania, zawsze z nim kładę się do łóżka (jeszcze śpimy razem) i albo czytam, albo chwilę przytulam, aż uśnie. Absolutnie nie liczę na to, że sam się położy- o tym napisze trochę dalej. Jak zaproszenie do łóżka nie skutkuje „bo chce jeszcze baaaje”, albo cokolwiek, to przypominam mu, że jutro trzeba wstać do przedszkola i o tym, że nie będę mu w stanie poczytać, jeśli położymy się zbyt późno bo nie chcę rano być zmęczona. Nie ma mowy o karze czy warunku. Tylko o tym, że nie będę miała możliwości bo mam swoje zadania do wykonania.
Nie wiem czy rozsądne jest podążanie za dzieckiem do tego stopnia by kłaść się późno i rano wstać zmęczona- to chyba trochę przeciągnięcie. W ten sposób ważny dla dziecka rytm zostaje zachwiany, a poddawanie się humorom malucha nigdy nie jest niczym dobrym. Jeśli chcemy nauczyć dziecko szacunku do planów, zamiarów innych osób-rezygnowanie z siebie to hipokryzja. Jak ma nauczyć się tego jeśli sami nie szanujemy swojego czasu i planów?
Chyba lepiej rozmawiać o swoich potrzebach i ustalić kompromis (którym u nas jest rezygnacja z bai) niż dać się ustawiać 2latkowi. Jemu nasz kompromis odpowiada, nie rozumiem dlaczego miałabym poddawać mu się, kiedy totalnie zmęczony wchodzi na sufit.
Cechuje go reakcja odwrotna: kiedy jest zmęczony jest jeszcze bardziej żywy niż zawsze (o ile to możliwe) i nigdy, poza ciężką chorobą nie poszedł spać sam, nawet jako miesięczne niemowlę.
Gdybym poddawała się jego słowom i zachowaniu wieczorem, chodzilibyśmy spać wszyscy o 2giej w nocy. Nie ma to dla niego znaczenia rano. Jeśli obudzę go do przedszkola będzie marudny, ale nadal będzie rozpierała go energia, aż wszystkie dzieci w grupie pójdą spać. Wtedy i tak przedszkolanki swoimi metodami, na które nie mam wpływu, przekonają go do położenia się. Generalnie sam fakt niewyspania nie robi na nim, żadnego wrażenia. Dla mnie byłoby to uciążliwe bo:
1-nie miałby jedzenia do przedszkola-sory ale zostawianie na 9 godzin głodnego dziecka to dla mnie nie jest naturalna konsekwencja tylko sadyzm i barak odpowiedzialności. Chcę by jedzenie było świeże więc przygotowuję je dopiero wieczorem, a rano „dokańczam” żeby nie wstawać o 5tej z garami.
2-nie miałabym w ogóle czasu z mężem- pracuje po 12-15h dziennie, fajnie jeśli miałby chwilę na odpoczynek i jakbyśmy mogli chwile porozmawiać-inaczej po prostu rodzina nam się rozpadnie. Jeśli mąż ma 2 godzinną przerwę w pracy to całą uwagę poświęca synowi-ja też potrzebuję czasem uwagi i bliskości. Ten moment 21-22 to jedyna godzina w ciągu całego dnia, która często też wypada, jeśli mąż musi jeszcze jechać na wizytę domową lub posiedzieć z mikroskopem, gdzie możemy na spokojnie pogadać.
3 Teraz już mały jest w przedszkolu więc mogę spokojnie pracować, wcześniej wieczór to był jedyny moment, w którym mogłam to robić..
Czy w takim kontekście to nadal kara? Czy po prostu brak znajomości mojej sytuacji sprawił, że tak to ujęłaś? Może faktycznie powinnam wszystkie swoje potrzeby schować do kieszeni i się poświęcić?
Tylko nie wiem czy tędy droga, byłam już na takim etapie i wiem, że obydwoje a nawet wszyscy troje na tym traciliśmy: nieustająca frustracja, przemęczenie, poczucie beznadziei i totalnie przejechane traktorem poczucie własnej wartości. Skakanie na paluszkach od jednego mężczyzny do drugiego. Szanowanie i spełnianie ich potrzeb przy jednoczesnym totalnym tłumieniu własnych. To jednak o to chodzi w byciu matką i żoną?
Tak mam rozumieć tę naturalną konsekwencję w kontekście samowolki co do pory spania i potencjalnego porannego zmęczenia (bardziej na tym ucierpię ja niż on), a na tyle jeszcze nie ogarnia emocji innych ludzi, że często bardziej bawi go moja smutna czy zmęczona mina niż przejmuje.
Czy wzór matki to jednak matka męczenniczka? Pytam bo już się w tym wszystkim gubię.
Ktoś mówi-rozmawiaj, szukaj kompromisu, realizuj się, ustalaj granice: szczęśliwa, spełniona i spokojna matka to szczęśliwe dziecko, a potem dostaję z drugiej strony: nie rób tego, dobra matka to taka, która będzie czekać aż wszystko samo się rozwiąże, bierna, poczekaj aż poczuje sam zmęczenie, a Ty sama miej rozwalony dzień, pracę itd.
Dziecko nauczy się wtedy naturalnej konsekwencji.
Nawiasem mówiąc uważam, że przy takim postępowaniu będzie mu ciężko, kiedy zobaczy, że na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za cały świat, nawet za matkę, która powinna dać mu poczucie bezpieczeństwa. Nie za dużo na dwulatka? Może bredzę?
Mówimy o dwulatku? No to ja pisząc, myślałam o czterolatku stąd nieporozumienie. Czterolatek już zobaczy efekt późnego pójścia spać i jeśli ja swojemu mówię, że jutro będziemy wszyscy niewyspani, gdy nie będzie współpracował do spania, to on już skojarzy wczorajsze słowa z dzisiejszym niewyspaniem [jeśli mu o nich przypomnę]. Dwulatek? Masz rację – to nie ma sensu, bo się zamęczysz, a dziecko tego nie skojarzy. Myślę, że to ok, co robisz, to normalne, że jeśli będzie się długo zbierał do spania, nie zdążysz mu przeczytać książeczki, bo masz swoje sprawy.
[U nas też nadmierne wymęczenie, nie pomaga spaniu, nad tym też pracujemy].
Nie, nie twierdzę, że matka ma być męczennicą, matka ma też swoje granice, których dziecko powinno nauczyć się szanować i przestrzegać. Wszystko w sumie się na granicach opiera. Mi nie przeszkadzało raz lub dwa pójść spać później, żeby syn zobaczył, że następnego dnia nie dość, że on jest niewyspany, to jeszcze ja chodzę zła jak osa i nie mam sił sie bawić [to była naturalna konsekwencja]. Z kolei przeszkadza mi, jak włażą do domu i zostawiają po sobie nieporządek z rozbierania – wybitnie nie lubię po nich tego sprzątać i proszę, żeby to szanowali [Kosmyk i Chłop]. A jak nie szanują – wkładam im te rzeczy do szafy [konsekwencja mojej złości z tego, że nie szanują mojej pracy, choć nie powiem, że naturalna, też mam problem z emocjami i wciąż nad nimi pracuję]. U mnie zadziałało za drugim, czy trzecim razem, potem jeszcze powtarzałam raz czy dwa, ale mówię – ja piszę o czterolatku [i dorosłym mężczyźnie], czterolatka od dwulatka wieki dzielą 🙂
Dobra matka [i w ogóle dobra matka], to nie taka, co lata przy dzieciach i im dogadza, żeby przypadkiem się nie zdenerwowali. Dobra matka to taka, która szuka rozwiązań takich, które pomogą jej dziecku, a przy okazji jej samej. Nie czekam, aż moje dziecko rozwali we wściekłości głową ścianę – działam wcześniej, rozmawiając o zlości, o sposobach je okiełznania, o tym, że jest potrzebna itp. Jeśli rozwiązaniem na dobry sen twojego dziecka jest konkretny rytm dnia i określone czynności, które nie krzywdzą dziecka, to nikt nie ma prawa ci się w to wtrącaći kwestionować. Bo ty to robisz dla niego i dla siebie.
Swoją drogą, nie jestem chyba dobrą matką z twojej definicji, bo mamie gdzieś wyżej, która jest w ciąży i dziecko ją bije po brzuchu, poradziłam, żeby ktoś z rodziny zajął się kilka dni jej maluchem, żeby ONA mogła odpocząć 😀 kiedyś zresztą o tym pisałam, że wymęczona, niewyspana kobieta stanowi zagrożenie dla siebie i dla dziecka. „Mężczyzno, pozwól swojej kobiecie odpocząć” – to ten tekst.
Widzę, że finalnie zgadzamy się we wszystkich kwestiach.
A propos problemu z emocjami. Ze złością pomogła mi książka „Kiedy Twoja złość krzywdzi dziecko”. Nigdy nie miałam problemów z wybuchami złości aż do niedawna. Kumulacja stresu i braku możliwości jego odreagowania. Kiedy pierwszy raz wybuchnęłam- w rozmowie z mężem stwierdziłam, że totalnie się nie poznaję. Ja, joginka, wiecznie spokojna i uśmiechnięta, radosna, pełna życia-taki wybuch?! Krzyki?! Skąd??? Sytuacja zaczęła się nasilać i pojawiać również przy dziecku. Poza tym jednym wypadkiem w dużo łagodniejszej formie, nigdy nie doszło do użycia siły nawet małego klapsa) ale jednak. Mamy na prawdę stresujący okres związany z praca męża, zmianami w życiu i poważną chorobą jego mamy. Książka w połączeniu z regularną praktyką technik relaksacyjnych i jeszcze większą ilością czasu spędzonego na medytacji i asanach na razie się spisują. Owa wybuchowość znów się wycisza i wraca stałe zadowolenie i spokój ;]
Generalnie „sprzedawanie” malucha na jakiś czas to świetna rzecz. Stosujemy od maleńkości i Kostek zawsze chętnie zostaje u babci. Nie było tez przez to problemów z wysłaniem go do przedszkola, a ja mogłam zawsze trochę odetchnąć (mogłam bo teraz teściowa po operacji odpoczywa).
Z chęcią zajrzę do tekstu.
Pozdrawiamy ciepło.
Fantastycznie ujęte!
Jako przyszła matka pierworódka jestem na tym etapie ciążowej przygody, że zastanawiam się czy poradzę sobie z wychowaniem swojego Bąbelka, skora ja idealna nie jestem. Po przeczytaniu wiele oczywistych rzeczy dociera do ciebie samej, jako proste i oczywiste. Dzięki Ci Kobieto za tego bloga, bo ja przyszła matka mam szanse poradzić sobie z wychowaniem – pozdrawiam
Ja teraz mam taki problem ze swoim niespełna 3-latkiem kiedy to wpada w złość a wywołują to zwykle błahe rzeczy typu powiem – nie dotykaj żarówki bo się poparzysz, nie baw się dekoderem bo popsujesz, i co wtedy słysze? chce się poparzyc! chce popsuc! i przyznam że nie wiem co w takiej chwili mam odpowiedziec 🙁 najgorzej jest jak wpada na pomysł żeby mnie uderzyć, trzymam jego ręke i próbuje tłumaczyć że nikogo nie wolno bić, że może mi zrobić krzywde a w on w furii bije mocniej i krzyczy że chce bić mame i chce zrobić krzywdę. Ja naprawde staram sie jakos go uspokoić, gorzej jak jest mój mąż w pobliżu to włącza mu sie system obronny pod tytułem – pod zadnym pozorem nie wolno bić mamy! z tym że robi to na tyle agresywnie, że furia i płacz trwaja jeszcze dłużej :-/
W listopadzie synek zrzucił sobie na stopę drewnianą półkę, uderzyła go w palucha, zrobił sie wylew pod paznokciem, znajomy chirurg powiedział że może go to bardzo boleć i ze paznokiec zejdzie. Bolało go tylko 1 dzien, ale pielegnacja paznokcia trwała do marca (nie zszedł na szczescie).
Wczoraj bawił się dużą ciężką szuflada drewnianą i tłumacze żeby nie wysuwał, bo może spaść i uderzyć go w palec tak jak kiedyś i bedzie bolało. 40 minut krzyku, że on chce zrobić sobie ała, że on chce żeby bolało….
Obecnie jestem w 20tygodniu ciąży i bardzo staram sie byc cierpliwa, okazywać zrozumienie ale gdy lezymy rano w łóżku, przytulamy się, śmiejemy a tu nagle dostaje kopniaka w brzuch, upominam aby delikatnie a on wpada w furie i zaczyna mnie kopac byle wiecej byle mocniej to mam ochote się po prostu rozpłakać (moje łzy skutkują przedłużoną furią bo wtedy synek prowokuje jeszcze bardziej bo on chce zeby mama płakała).
Mój mąż czesto chce mu dawać kary za takie zachowanie, ja rozumiem, że nie potrafi jeszcze zapanować nad swoimi emocjami, nazwać ich, wyrazić w inny sposób ale naprawde nie wiem jak odpowiadac/ postępować kiedy moje własne dziecko krzyczy że chce sobie lub mnie zrobić krzywdę ….
„kiedy to wpada w złość a wywołują to zwykle błahe rzeczy typu powiem – nie dotykaj żarówki bo się poparzysz, nie baw się dekoderem bo popsujesz, i co wtedy słysze? chce się poparzyc! chce popsuc! i przyznam że nie wiem co w takiej chwili mam odpowiedziec :(” – myślisz, że poparzenie żarówką spowoduje trwałe uszkodzenie ciała? Ja myślę, że nie i pozwoliłabym, żeby oparzył sobie paluszek i sam się przekonał. Co do dekodera – skutecznie odwiodłam synka od zabawy sprzętem elektronicznym – jak się zepsuje nie będzie można puścić bajek z telewizora, z radia, puścić piosenki na komórce. Trwało trochę, zanim zrozumiał, ale zrozumiał.
„Najgorzej jest jak wpada na pomysł żeby mnie uderzyć, trzymam jego ręke i próbuje tłumaczyć że nikogo nie wolno bić, że może mi zrobić krzywde a w on w furii bije mocniej i krzyczy że chce bić mame i chce zrobić krzywdę. – Po pierwsze, jak myślisz, co dla niego znaczy, że nie wolno? Nie wolno, bo co? Czym to skutkuje? Niczym, bo przecież on dalej to robi. O zobacz, ty mówisz, że nie wolno, a ja cię dalej biję, czyli jednak wolno. Musisz wyjaśnić synkowi konsekwencje – nie masz ochoty przewalać się z nim na łóżku, jeśli cię specjalnie bije. Nie możesz leżeć z nim na łóżku, bo jeśli kopie cię w brzuch, w którym masz dziecko, może zrobić ci taką krzywdę, że pojedziesz do szpitala i nie będzie cię kilka dni. Masz prawo użyć siły i go przytrzymać, jeśli w dalszym ciągu to robi, masz prawo oddalić się na bezpieczną odległość, jeśli nie jesteś w stanie go okiełznać. Karanie niewiele da, bo tylko podkarmi w nim złość na ciebie, na dziecko, na męża, ale mąż może go przytrzymać i tłumaczyć, co się stanie, jeśli dalej będzie bił mamę i dlaczego bić nie wolno.
Dziecko też ma pewnie trudny okres – wie, że coś się stanie, ale nie wie, co i się boi, jest niepewny i nie wie, jak to okazać.
PS. Trzylatek może nie pamiętać, co się działo „kiedyś” z półką lub trudno mu zrozumieć, że to tamta deska zrobiła mu krzywdę i powiązać ją z szufladą. Ja bym pewnie pozwoliła na zabawę szufladą pod moją kontrolą [bo pewnie chodzi o to, że on chcę ją zwyczajnie zbadać], żeby mu pokazać, jaka jest ciężka i jak to może wyglądać, kiedy spadnie lub wysunie się z rąk. No i że bardzo bym nie chciała, żeby ci się stała krzywda, więc może porobimy coś innego, może, jak tak chcesz takim pudełkiem się bawić szufladowym, zrobimy ci twoje pudełko z pudełka po butach czy czegoś? Albo jakąś atrakcyjną zabawę. Albo po prostu wyciągnęłabym szufladę na podłogę i pozwoliłam mu coś do niej powkładać. [miałam podobny problem, to kupiliśmy małą komódkę z szufladami w jakimś komisie za grosze i Kosmyk ma swoją komódkę i sobie może wciągać i wyciągać ile wlezie] 😀
” Musisz wyjaśnić synkowi konsekwencje – nie masz ochoty przewalać się z nim na łóżku, jeśli cię specjalnie bije. Nie możesz leżeć z nim na łóżku, bo jeśli kopie cię w brzuch, w którym masz dziecko, może zrobić ci taką krzywdę, że pojedziesz do szpitala i nie będzie cię kilka dni.”
Dokładnie to robie, wyjaśniam i tłumacze, jakiego bym nie użyła argumentu – zrobi mi krzywdę, dzidzi krzywdę, pojade do szpitala – wszystko obraca przeciwko mnie zminiajac swoją mantre na – chce mamie/dzidzi zrobić krzywde, chce zeby mama poszła do szpitala. Tłumacze i go przytrzymuje żeby mnie nie bił, gdy już nie mam siły to wychodzę z pokoju mówiąc że jest mi bardzo przykro, że tak robi i nie bede sie z nim bawić jezeli bedzie mnie bił. Gdy nie udaje mi sie go opanowac w tym danym momencie niestety wychodzenie najczesciej skutkuje dłuższym wyciem.
” Trzylatek może nie pamiętać, co się działo „kiedyś” z półką lub trudno mu zrozumieć, że to tamta deska zrobiła mu krzywdę i powiązać ją z szufladą. Ja bym pewnie pozwoliła na zabawę szufladą pod moją kontrolą”
Oczywiscie tez bym tak myslala że nie można wymagac od niespełna trzylatka powiazania tych dwóch sytuacji ale on sam mnie zaskoczył opowiadając dzien wczesniej przed snem jak to półka zrobiła bam i paluszek bolał i było ała (Tydzień po zdarzeniu już nigdy tej sytuacji nie omawialismy ani z nim ani przy nim). Podejrzewam że mu sie to utrwaliło bo jednak pielęgnacja palca trwała kilka miesięcy, codziennie po kąpieli go oglądalismy, przez pierwsze 2 miesiące trzeba go było zaopatrzyc a pozniej tylko doglądalismy i pilnowalismy żeby był równo przycięty i mu się nie zadarł wiec po tylu zabiegach przy fioletowym paznokciu pewnie zapamiętał zdarzenie.
Problem polegał na tym że on nie chciał się bawić we wkładanie i wyjmowanie przedmiotów, uparł się że chce ją zrzucic na nogę gdyż chwile wcześniej złapałam tą szuflade tuż nad jego stopą.
W takich momentach chyba brakuje mi zimnej krwi żeby wymysleć coś co odwróci jego uwagę …
Czasami zdarza się, że znajdę coś czym się zajmie, a po 5 minutach znowu jest ryk – ja chce zrzucic szuflade, ja chce żeby palec bolał….
a wtedy mam ochote rozpłakać sie razem z nim :-/
Ale spokojnie,to trzylatek, on ma teraz taki buzz w głowie, że nie jest w stanie zapanować nad sobą. Mój syn, jak byłam w drugiej ciąży, potrafił tłuc głową o ścianę, jeśli się na coś nie zgadzałam lub prosiłam, żeby przestał. Dopiero teraz widzę przez co przechodził – mama miała coś w brzuchu,nie mogła robić rzeczy, które do tej pory robiła, nie wiem, co to będzie, bo wszystko ma się zmienić, a do tego wiek trzech lat to taki okres, że on już jest świadomy tego, że nie jest z tobą jednością, że widzi swoją moc sprawczą i chce za wszelką cenę działać po swojemu, wbrew logice. Każdą interwencję w jego pomysł odbiera jak najazd na jego prywatną ziemię, a przed najazdem trzeba się bronić… To przejdzie, uwierz mi, cierpliwość i tłumaczenie bardzo dużo dają i kiedyś się ustabilizuje w tym aspekcie. Może ktoś z rodziny mógłby go czymś zajmować, zabierać na dzień lub dwa, zebyście odpoczęli od siebie, bo pewnie oboje jesteście tą sytuacją zmęczeni, a to nie pomaga?
Mnie wszyscy zostawili z tym moim krzykaczem i musialam się sama z nim bujać, przez co ostatnie miesiące ciąży wspominam jak koszmar. Ale jedno powiem – dobrze, że ten etap dziecka przypadł wlaśnie teraz, do porodu pewnie się ustabilizuje, a pomyśl, co by było, gdyby ten okres nadszedł, gdy w domu jest noworodek? [polecam książkę Kasdepke „Wielka księga uczuć” – u nas fajnie się sprawdziło].
Narazie nie spodziewam się, że prędko to przejdzie. Niestety czeka go trudna sytuacja – termin porodu mam na 26.08 wiec pojawi się nowe dziecko w domu a on pozniej rozpoczyna przedszkole. Jakby tego było mało to opiekunka, która opiekowała się nim od prawie 2 lat nagle stwierdziła, że ona nie zostanie z nami do końca umowy (do września) tylko odchodzi teraz z końcem maja.
Szkoda mi go, taki maluch a tyle zmian w jednym czasie. Poza swoimi napadami złości jest najwspanialszym dzieckiem na świecie.
Bede musiała się uzbroić w cierpliwość i poszukam nowej opiekunki na okres wakacyjny aby ktoś mógł z nim wyjść i poszaleć na placu zabaw, ja raczej nie bede się do tego nadawać za 2 miesiące.
Rodzina męża wspiera gdy tylko może ale oboje teściowie pracują zawodowo dlatego nie zawsze mają czas. Moja rodzina mieszka 350km od nas wiec nie pomogą.
Dziekuje za polecenie książki, na pewno przeczytam.
Bardzo dużo trawnych informacji widać że jeteś mamą z powólania i dobrze rozumiesz swoie dziecko.
Zdarzyło się kiedyś u nas, że babcia wyśmiewała Miśka, że boi się oglądać jakiejś bajki, a Misiek się wkurzył i dał jej klapsa. Dość mocnego, podobno. (Samemu Miśkowi klapsów w domu nikt nie daje, ale pewnie wśród kolegów to jest zwykła społeczna interakcja). Babcia obraziła się śmiertelnie, Misiek też. Ja tam Miśka rozumiałam. Odbyłam z nim rozmowę na temat, że miał prawo się wkurzyć, przy okazji omawiając kwestię „przekraczania obrony koniecznej”. Odbyłam też rozmowę z babcią. Potem zostawiłam sprawę na żywioł, dość szybko się pogodzili.
Nigdy nie mówię: „Co ci szkodzi, powiedz 'przepraszam’ i będziesz miał z głowy”. Wręcz przeciwnie, zawsze powtarzam, że „przepraszam” to bardzo ważne słowo, nie wolno go mówić, kiedy się tak nie czuje.
A na koniec dodam, że z historii, które najbardziej nas wkurzają, rodzą się później najśmieszniejsze opowieści. Ja do dziś śmieję się z głupoty ciotki (w roli ciotki ja), która siostrzenicę, rozłożoną na dywanie z malowankami zapytała:”Natalko, a czemu nie rysujesz na biurku?”. A biurko miałam białe…
Założyłam zeszyt z poradami rodzicielskimi i bardzo dużo rad jest tam od Ciebie. Dziękuję za tak inne podejście do wychowania niż większość ludzi.
Ale ode mnie ode mnie, czy od Jaskółki, a tylko przez przypadek kliknęłaś pod moim? Bo nie wiem, czy mam się cieszyć 😉
Pamiętam, że moja mama kar też nie stosowała. Często tylko przestrzegała lub radziła. Po jakimś czasie okazywało się, że nie opłaca się robić na przekór bo jakoś zawsze miała rację. I słowa „a nie mówiłam” były gorsze niż kara.
A co do przedszkolnych historii to mój młodszy brat nie chciał pokazać mamie, że zaplamił spodenki więc powycinał te plamy. Na szczęście spodnie dało się naprawić naszywając łatki. Nie były to zresztą jego jedyne spodnie z naszywkami. Jako energiczne dziecko jeździł samochodzikami po dywanie i średnio raz na tydzień przedzierały mu się spodnie. I co mama miała go karać za nadmiar energii? Chodziła do pasmanterii i zaszywała co się da. 🙂
Asia, tekst jak zwykle świetny, do rozsyłania znajomym i rodzinie. Część mamy już przepracowane, nad częścią ciągle pracujemy. Najlepsze, że widzę efekty (choć ja muszę mocno pilnować męża i czasem siebie, żeby jej nie karać za pierdoły).
Między moimi córkami, jest mniej więcej taka różnica jak między Twoimi synami (Zu 3,5 roku, Lena 5 m-cy) i starsza w zabawie ugryzła młodszą w paluszki. Ja w kuchni. Mała ryczy, duża przybiega i ryczy: „bo ja ugryzłam niechcący Lenę”. I za co miałabym ją karać, że niechcący, że się bawiły i gdzieś się starsza zapomniała? Przecież ona z rozpaczy, że siostrze krzywdę zrobiła, już sama się ukarała. Uspokoiłam, wytłumaczyłam, 'uczuliłam’ na przyszłość, że Lena mała. Ech, trudno być rodzicem 😀 I bronię tej mojej córki przed wszystkimi prababciami i ciociami, które chcą ją wychować po swojemu.
„Taki los” Lubie cały ten tekst i to bardzo. Uporządkowały się moje myśli i pomysły które szły właśnie w tym kierunku – nastawionym na naturalne konsekwencje.