Jak pracować z dzieckiem w domu – rzucić pracę, czy rzucić dziecko?

Od ponad siedmiu lat regularnie dodaję wpisy na blogu posiadając na stanie jedno albo dwójkę dzieci. Starszy, co prawda, chodzi już do szkoły, ale młodszy wciąż jest w domu i na przedszkole mówi zdecydowane „nie”. Więc, chcąc nie chcąc, dostosowałam się do tego i wszystko, co robię, robię z uwagą, że nie jestem sama w domu. Jak mi się to udaje i czy w ogóle jest sens tak pracować?

 

Wpis powstał przy współpracy z Panią Swojego Czasu

 

Pamiętam taki dzień, w którym miałam zaplanowane kilka telefonów, starszy akurat tego dnia źle się czuł i został w domu, a młodszy miał dzień „mamomamo”. Rozmawiałam wtedy przez te telefony jak ta pani z mema „Tak, rozumiem, robisz kupkę, tak? Oczywiście, przygotuję dokumenty, do kibelka! Do kibelka!”.

 

Czy jest sens pracować, kiedy po domu kręci się dziecko?

 

Ja, po siedmiu latach, odpowiem brutalnie: nie ma sensu. Żadnego. Teraz, kiedy mam wizję dzieci w domu, bo ferie, święto czy choroba, rezygnuję z robienia czegokolwiek związanego z pracą [chyba że zdjęcia, bo to dzieci lubią akurat] . Co nie znaczy, że kiedy trzeba pracować i coś zrobić z dzieckiem w domu jest to niemożliwe. Wszystko jest do zrobienia, tylko…

 

 

Praca w domu z dzieckiem zależy od dwóch rzeczy: od pracy i od dziecka

 

No bo jeśli codziennie musisz wywiązać się z konkretnych obowiązków w konkretnym czasie to z niemowlakiem lub dwulatkiem będzie ciężko. Ola Budzyńska w webinarze, który polecam do przesłuchania „Jak mieć czas, będąc mamą” mocno to podkreśla. Szczególnie to, że z noworodkami to dużo nie zrobimy i lepiej sobie tuż po porodzie odpuścić i po prostu przeżyć ten czas. I ja z drugim dzieckiem niby miałam prościej – bo młodszy jako niemowlę spał i był słodziutki, ale też moje skupienie przez hormony było na poziomie orzeszka.

 

Pamiętam, że kładłam się spać na drzemkę, ale zapatrywałam się, jak młodszy cudownie śpi, potem płakałam, że tak pięknie wygląda i kiedyś dorośnie i mnie zostawi, a potem wpadałam w panikę, bo jednak się budził i czas na sen znikał. Serio – mój pomysł, że jak starszy pójdzie do przedszkola, a ja tyle w tym czasie osiągnę, bo będę miała małe dziecko, które nie jest takie zajmujące [tak się mówi, nie – małe dzieci, mały kłopot?] był idiotyczny. Po porodzie hormony tak szaleją, że jeśli nie jesteś non stop zmęczona, bo dziecko nie śpi, to i tak nie zawsze podejmujesz racjonalne decyzje.

 

Z drugiej strony ze starszakiem zawsze udawało mi się więcej zrobić – on od maluszka raczej był taki samowystarczalny. Sam się bawił, po swojemu, miał swoje zajawki, to ja byłam tą, która go odciągała od tych zajawek i wyprowadzała na spacer, żeby porozmawiać, spędzić czas itp. Starszak nawet spał tak, że mogłam na telefonie dodać status, bo jedyne, czego chciał, to głaskanie po nodze. Młodszy natomiast… cóż. Młodszy zasypia wtulony jak kangurek, potrzebuje masę uwagi i nawet kiedy siedzi cicho, to nie siedzi, tylko biega albo się na coś wdrapuje. Skupienie się na nim i na tym, żeby coś zrobić jest trudne. Ale nie niemożliwe.

 

 

 

Jak ogarniałam pracę z dzieckiem w domu?

 

  • pracowałam rano – to nie jest mój czas na pracę. Jestem sową, najlepiej pracuje mi się wieczorem. Nie rozprasza mnie wtedy fejs, telefony, kurierzy dzwoniący do drzwi, wizyty i zagadywania domowników. Zresztą ja już w liceum głównie uczyłam się w nocy. Dwie, trzy zarwane nocki podczas świąt czy wolnego i nadrabiałam materiał z kilku tygodni. W nocy pracuję efektywnie i tak też do tej pory pracowałam – do późnej nocy, potem drzemka, potem pobudka, starszak do przedszkola, młodszy się bawi, a kiedy drzemie, ja śpię z nim i tak do wieczora. A wieczorem – pisanie, maile, zwykła praca.
    Ale potem młodszy przestał drzemać i musiałam się dostosować do prostej zasady, że rano dzieci są najbardziej skupione i skłonne do samodzielnej zabawy. Wykorzystałam to, przestawiłam swój rytm [tu polecam webinar o nawykach – mocno otwiera oczy]  i kiedy odprowadziłam już starszaka do przedszkola, dawałam młodszemu albo zatopione w lodzie dinozaury, albo klocki, albo ciastolinę, piaskolinę czy pozwalałam mu robić inne mikstury, a sama stukałam w klawiaturę dopóty, dopóki młodszy się już całkowicie nie znudził i nie zaczynał mnie zaczepiać, że „mamo, nudzi mi się”. To zazwyczaj oznaczało koniec pracy i wychodziliśmy na dwór.Tak mi się udaje mniej więcej od drugiego roku jego życia do teraz. Jak to powiedziała Ola w webinarze – nowe zasady do nowej gry, nic innego.

 

  • wykorzystywałam okazję. Na przykład na dworze młodszy bardzo potrzebuje asysty drugiej osoby, bo ma mnóstwo pytań, mnóstwo historii, chce z kimś rozmawiać. Ale podczas drugiego wyjścia na dwór, gdy wracał starszak i obu chłopców wyganiałam na zabawę na podwórku, świetnie w tym sprawdzał się starszak. Chłopcy, jeśli się nie pobiją i nie pokłócą, potrafią się bawić razem do półtorej godziny [potem głodnieją].To jest masa czasu, który mogę wykorzystać na telefon, napisanie notki, spisanie statusu z ich rozmów, wypicie kawy, posłuchanie słuchowiska czy odpisanie na maile. Moment, w którym chłopcy się kłócą, to moment końca pracy i mógłby być frustrujący, gdyby był moim faktycznym czasem pracy, ale traktuję go z reguły jako podarunek i po prostu staram się wykorzystać tyle, ile mi ich zgodna zabawa podaruje. Jak nie podaruje, to trudno. Aktywnie realizowałam zasadę planowania warunkowego „jeśli będą się bawić, zrobię to i to, jeśli nie, to zrobię to,  jeśli znowu zaczną się bawić”.

 

  • olewałam komentarze. A nawet stanowczo postawiłam granice rodzinie i znajomym, że jeśli chcą mnie odwiedzać, mają brać pod uwagę, że może być u mnie bałagan. Jeśli mam więcej zadań wpisanych w planer, które muszę zrobić, w domu robię minimum, żeby tylko brudem nie zarosło i skupiam się na tym, żeby zrobić, co mam zrobić w tym czasie, kiedy dzieci są zajęte sobą. Inna sprawa, że kiedy młodszy kończył się bawić i wracaliśmy ze spaceru, wszystko, co robiłam  – obiad, sprzątanie, pranie itp. – robiłam z nim. W jego asyście. No ciężko o porządek z rezolutnym czterolatkiem, który chce pomagać i który pomagać może, przez co wpada na rozmaite pomysły [na przykład dmuchnięcia w mąkę,  kiedy ty walczysz ze zmywarką, bo dmuchnięta mąka przypomina dym, a przecież nic się nie pali, a tu dym, niesamowite, dmuchnę jeszcze raz!].
    Granice stawiałam też tym, którzy myśleli, że skoro ja sobie „pracuję w domu'” – tak, mówili to w cudzysłowie, że niby nie pracuję wcale –  to mogę sobie przyjeżdżać i robić wszystko wtedy, kiedy oni chcą i o każdej porze dnia być na ich zawołanie, bo przecież jak nie podbijam karty o ósmej w robocie, to mogę. No niestety, ale nie, nie mogę. Przykro mi. Choć tak naprawdę to nie przykro, ale starałam się być uprzejma.

 

 

  • odpuszczałam. Między innymi pisałam o tym w tym tekście. Po prostu moment, w którym zobaczyłam, że to, co chcę robić, nie wychodzi, że nie nadążam, że przestaję ogarniać, był momentem, w którym usiadłam nad planerem i przeorganizowałam to, czego chcę, biorąc pod uwagę warunki, jakie mam. Oczywiste, że nie będę pisać trzech tekstów tygodniowo, jak to miało miejsce jeszcze rok temu. Oczywiste, że nie będę mogła poświęcić tyle czasu, ile bym chciała, na maile/komentarze/youtube czy podkast.

 

 

  • prosiłam o pomoc. To jest coś, czego musiałam się nauczyć. Bo z reguły to liczyłam. Liczyłam na coś, na kogoś, liczyłam, że się Chłop domyśli, moja mama się domyśli, wszyscy się domyślą, a jak się nie domyślą, to trudno. Zmieniło się to bardzo szybko. Nie dość, że ustaliłam z mamą, w które dni może zabrać młodszego do siebie [stanęło na dwóch i czasami weekendach], to jeszcze poprosiłam o pomoc przy blogu i przestałam wszystko robić sama. Skupiam się na pisaniu, a resztę, jeśli mogę, zlecam. Nie będę się oszukiwać, że dam radę postawić sklep czy zmienić szablon. Może i bym dała, ale współczułabym każdemu, kto by to oglądał.

 

  • nauka planowania – moment, w którym potrzebowałam znaleźć czas na pracę był momentem, w którym zaczęłam czytać Panią Swojego Czasu. Ale o tym w jednym z najbliższym tekstów napiszę więcej : )

 

  • ograniczyłam media społecznościowe. Choć ciężko to zrobić, kiedy się w nich pracuje ma się w głowie takie coś, że jak nie będziesz zerkać, to coś tam w nich się zawali. No raczej się nie zawali. Facebooka i insta przeglądam od dwóch lat standardowo:

    ->w toalecie,
    ->w kolejce u lekarza,
    ->kiedy czekam aż młodszy skończy swoje zajęcia SI,->usypiając starszego, którego wciąż trzeba głaskać po nodze [choć ta przyjemność od dawna jest na barkach Chłopa, który wziął na siebie przygotowanie chłopców do snu i uśpienie ich, ja to robię tylko wtedy, kiedy on wyjeżdża],->oraz 20-30 minut po każdej publikacji [stąd też zazwyczaj publikuję dwa razy dziennie, rano i wieczorem].


    Telefonu nie mam przy sobie w kilku sytuacjach prawie w ogóle:

    -> na spacerze z dziećmi [chyba że chcę pokazać na insta fajne miejsce, ale to robię raz na miesiąc raczej],

    ->kiedy odbieram dzieci od babci lub ze szkoły,

    -> w trakcie posiłków [pozwalam wtedy sobie i im na czytanie książek, jeśli nie chce nam się gadać, ale mamy zakaz ekranów do jedzenia całkowity],

    -> kiedy grzebię w ziemi w ogrodzie [to znaczy wtedy leci mi słuchowisko, jeśli Chłop się bawi z chłopakami, ale nie mam nigdy jak odebrać z brudnymi rękami a tym bardziej gmerać na fejsie], a także,

    -> kiedy bawię się z nimi po południu [czasami wtedy coś nagram na stories, ale tylko tyle]. Telefon i komputer otwieram dopiero, jak chłopcy leżą już w łóżkach i wtedy publikuję wpis/status/zdjęcie. W każdym razie te chwile, kiedy nie patrzę w ekran to chwile największego odpoczynku i relaksu, o który muszę dbać, bo niestety, ale można się w tym fejsie zatopić, a jeśli zacznie się z kimś dyskutować, to jeszcze się wyjdzie bardziej sfrustrowanym niż się weszło i ze zmarnowaną godziną, jeśli nie więcej.

 

  • zagoniłam dzieci do planowania ; )

 

 


W ogóle – mówienie dzieciom, co się będzie robić i jaki mamy plan dnia jest takim must have każdej matki. Dzieci czują się zagubione w takim „nie wiem, co za chwilę będzie”. O wiele prościej się robi cokolwiek, kiedy jasno i prosto przypomni się im, co na dzisiejszy/jutrzejszy dzień mamy lub mają zaplanowane [lub poprosi, żeby przypomniały]. A już jest o wiele prościej, kiedy dziecko samo zaczyna chcieć umieć planować.

 

Podziwiam starszaka, bo ostatnio wstał do szkoły i w piżamie zaczął sobie robić grzanki. Spytałam go, czy zamierza się ubrać, bo zazwyczaj śniadanie robi albo prosi o zrobienie [jak za trudne], już w ubraniu. A on do mnie, że wstawi grzanki, a jak się będą podgrzewać, to on się ubierze i dzięki temu nie będzie musiał czekać, bo jak się ubierze, to grzanki już będą gotowe.

 

Inna sprawa, że jak pięknie i szybko idzie wieczorna rutyna, kiedy dzieci przed kolacją zapiszą/narysują sobie, co będą robić. I jasne, nie zawsze robią po kolei jak zwykle. Czasem najpierw jest kąpiel, potem kolacja, innym razem najpierw kolacja, potem kąpiel. Ale jak same zdecydują i zaplanują, kolejność, łatwiej potem przechodzą przez kolejne punkty i szybciej lądują w łóżkach. Taki tip 🙂 Dla wszystkich, którzy mają z tym problem.

 

 

Podsumowując – dużo w sukcesie z pracy z dzieckiem w domu leży po stronie planowania. Dobrze czytasz, że nie cały sukces. Sporo zależy też od czynników niezależnych od nas, chociażby od wiatru, przez który pół dnia nie ma prądu albo od wizyty gości, humoru/nastroju/zdrowia dzieci i tego nie przeskoczysz, łba sobie nie urwiesz. Ale sukcesem planowania jest to, że kiedy problemy się skończą, zamiast siąść i płakać, że tyle masz w plecy, siądziesz i będziesz kontynuować to, co zaplanowałaś. Po kolei.

 

Ja do swojego systemu pracy dochodziłam w dużej mierze dzięki materiałom Oli i jej „kawom” w poniedziałki [do obejrzenia na jej FB], ale teraz w sprzedaży [do 27 stycznia w promocyjnej cenie] jest jej #kursoksiążka, która pomoże ci bardziej zdecydowanie i z uwzględnieniem twojej indywidualnej sytuacji osiągnąć cel, do którego dążysz. To nie jest taka książka, że sobie ją przeczytasz i odłożysz. To książka, z którą będziesz aktywnie walczyć o realizację tego, o czym marzysz i co chcesz osiągnąć. To ćwiczenia, dzięki którym poradzisz sobie z brakiem motywacji, określisz swój cel, znajdziesz pomysł na siebie i zrobisz to w takim czasie, jaki tobie odpowiada i jakim dysponujesz. Bardzo polecam i zazdroszczę, że nie było takiej książki, kiedy zaczynałam. Wiele by mi ułatwiła i nie musiałabym mozolnie uczyć się a to z tego źródła, a to z tamtego. W tej książce wszystko jest w jednym miejscu. I pomaga.

 

 

Wpis powstał przy współpracy z Panią Swojego Czasu

Joanna Jaskółka

Joanna Jaskółka – w Sieci znana jako MatkaTylkoJedna – od dziesięciu lat przybliża życie na wsi i pisze o neuroróżnorodnym rodzicielstwie w duchu bliskości. Autorka książki „Bliżej”.

Wspieraj na Partronite.pl

Możesz wesprzeć moją pracę, dołączając do moich patronek.

Spodobał Ci się mój artykuł?

Możesz wesprzeć moją pracę
i postawić mi wirtualną kawę.

Może Cię też zainteresować...

Rzuciliśmy szkołę! (2)

Tydzień na edukacji domowej – jak zorganizowałam chłopcom naukę?

Rzuciliśmy szkołę!

Rzucamy szkołę i przenosimy się do Szkoły w Chmurze [podkast]

DSC_2519

Ciekawostki o kurach, z których pewnie nie zdawałaś sobie sprawy