Wstydź się, jeśli do tej pory nie słyszałaś, co to jest momshaming. Ja się wstydzę, że zawstydzam cię w ten sposób, pokazując jednocześnie, że właśnie tym momshaming jest. Zawstydzaniem. Czemu? Po co? Za co? A przeczytaj wpis, to się dowiesz.
Czasem myślę, że nie wiem, o czym napisać na blogu [haha, wiem, o czym, ale nie mam kiedy realizować tych moich pomysłów, bo, jak wiesz, lubię dłuższe wpisy] i wtedy trafia się taki komentarz, że och. No nie mogę. Mam w głowie całą odpowiedź i czuję, że napisanie tego zajmie mi raptem 1,5 godziny. Czyli o dwie godziny mniej niż przeciętny wpis. Warto? Warto.
Momshaming – co to znaczy, skąd się wzięło?
Momshaming wyprodukowaliśmy my sami. My, społeczeństwo. Tworząc zwyczaje, zasady i wskazówki, ale też oglądając reklamy, filmy, zdjęcia słuchając influenserów [heh, pozdrawiam!] i wytwarzając własne wzorce i zasady. Początek momshamingu ma zresztą swoją historię – to gdzieś w Ameryce, w latach 50. nastąpił rozdźwięk, gdy kobiety musiały zacząć wybierać: praca albo dzieci. Połączenie tych dwóch ścieżek rozwoju było wówczas praktycznie nie do zrobienia. I się zaczęła. Walka, która lepsza.
A kolejne pokolenia pielęgnowały ten rozstrzał, skrupulatnie wytykając sobie błędy udowadnianiem, która lepiej sobie radzi z macierzyństwem. I momshaming rósł w siłę tak bardzo, że aktualnie w dobie internetu, obok pandemii korony, rośnie nam epidemia matek, które, gdyby za momshaming dawano nagrody, walczyłyby zajadle o pierwsze miejsca. Czym jest momshaming? [nazwa, oczywiście, z angielska, po polsku to prostu zawstydzanie]. To wszelkie komentarze mające na celu zawstydzić matkę za wszystko, co z macierzyństwem związane – za karmienie, nie karmienie, za pracę, za brak pracy i siedzenie w domu, za brak radości z przebywania non stop z bąbelkiem i potrzebę odpoczynku, za plamę na bluzce, za wszystko, co dziecko zrobiło, a wiadomo, że co dziecko zrobiło, to z winy matki. Zawsze.
W Polsce obserwujemy to od momentu, gdy podłączyli nas do internetu. Choć i wcześniej walka na „która lepsze ciasto przyniesie na imprezę szkolną” była widoczna, tak momshaming zagościł w naszych salonach razem z podłączeniem do sieci. Na forach, na grupach, na blogach, na prywatnych profilach.
Kiedy rozpoznać zawstydzanie, a kiedy wyciągnięcie pomocnej ręki?
Zawstydzające są te wszystkie komentarze, przez które masz poczuć się tak źle, jakbyś właśnie podała dziecku trutkę, a autor tego komentarza nie widzi nic niestosownego w tym, co pisze, i usilnie stara się cię przekonać nawet nie do innego sposobu rozwiązania problemu czy sytuacji, ale… do własnego złego zdania o tobie. Tak, głównym założeniem uprawiającego momshaming jest przekonanie ciebie, żebyś myślała o sobie tak źle, jak on o tobie. I do tego będzie cię przekonywał, więc z dyskusji z taką osobą wyjdziesz albo wściekła, albo jeszcze bardziej podłamana. To są wszystkie komentarze typu:
„Ja nie wiem, piątkę dzieci wykarmiłam piersią i dałam radę, a teraz leniwe matki tylko butelka i butelka”
„Wstyd mi by było tak wywalać cyce w miejscu publicznym, naprawdę nie można się jakoś zasłonić?
” Zamiast iść do pracy, to woli siedzieć w domu. Tak to jest jak się nie ma ambicji”
„Zawozi jedno dziecko do żłobka, drugie do przedszkola i nie pracuje. Co ona robi cały dzień?
” Depresja, sresja, trójkę dzieci wychowałam, pracowałam i mnie żadne depresje nie łapały. To z nudów chyba. Do roboty by się wzięła”
” To smutne, że cieszysz się, gdy dzieci idą do przedszkola. Nie wstyd ci? Źle ci z dziećmi w domu?”
” Oj, przypomnisz sobie za kilka lat, jak będziesz tęsknić za tymi dziećmi, a teraz tak ci źle, a później będziesz płakać, będziesz”
„Ja mam gorzej, bo [tu litania] i daję radę. Jak się chce, to wszystko można!”
„Przestań narzekać! Ja mam tyle samo doby, co ty, a posprzątam, ugotuję, do pracy na trzy etaty pójdę, poprasuję, z dziećmi się pobawię, serial obejrzę i mężowi loda zrobię. Kwestia organizacji”.
„Ja nie wiem, co wy robiliście w domach przed pandemią, że nagle, jak zostajecie w domu, to hurtem klocki i puzzle kupujecie. Czasu z dziećmi szkoda spędzać, czy co?”.
I niestety, z racji tego, że w szkole ani na studiach nie uczą nas dużo o komunikacji i wyrażaniu swoich myśli, to nawet jeśli mamy założenie dobrych intencji, wyjdzie nam czasami tak zawstydzający komentarz [mi w każdym razie na początku mojej drogi z NVC wyszedł], że witki opadają, a dziecko od piersi samo się odtyka. Czym go odróżnić od momshamingu? A właśnie tym, że zawzyczaj ten pomocny daje jakieś rady, wskazówki, chce jakoś wesprzeć. Momshamer chce jedynie, żebyś poczuła się gorzej. I zamiast wesprzeć, będzie cię przekonywał wyłącznie do swojego kiepskiego zdania o tobie.
Czemu ludzie lubią zawstydzać?
- bo się nudzą. Serio. Nudno im. Siedzą sobie w chacie, serial się skończył, nikt ich dzisiaj nie odwiedził, to se wpadają na pomysł pojechania po kimś, bo czemu nie? Zawsze to jakaś społeczna relacja. Chujowa. Ale jakaś. Kiedyś mogliśmy wszyscy komentować kreacje aktorek w serialach, teraz, gdy seriali jest tyle, że jedna osoba nie będzie w stanie każdego obejrzeć, z nudów przechodzimy do netu. Zazdroszczę tego czasu.
- bo są źli. Na siebie, na ciebie, na świat, na pracę, na pandemię, na wszystko. Są wkurzeni, wściekli i spuszczają swoje emocje na najbliższą osobę, która im nie odda w realu.
- bo są zazdrośni. Bo im nie wychodzi tak jak tobie, bo nie widzą, ile nerwów i stresów coś cię kosztowało, widzą efekt i im przykro, że oni tego nie mają. Bo chcieliby mieć lepiej, a trawa u sąsiada zawsze zieleńsza.
- bo mają kompleksy. Przykre, ale niestety. Rekompensujemy sobie złością na kogoś wszystkie nasze niedociągnięcia. Szczególnie jeśli my stajemy na głowie i nam nie wychodzi, a komuś coś, naszym zdaniem, wychodzi z paluszkiem w nosku.
- bo są przemęczeni. Władowawszy sobie na głowę masę obowiązków i zobowiązań szarpią się z nimi, nie chcą ani kawałka z nich odstąpić, męczą się, ale jadą z koksem i gdy widzą, że ktoś te ich super ważne obowiązki sprowadza do „Pfff… nie robię, bo wolę odpocząć” to normalnie kiszki im się skręcają. I ja to rozumiem. Czuję nawet czasem podobnie, ale w innym obszarze.
- bo nie potrafią. Nie potrafią przyznać, że im też ciężko. Nie zostali tego nauczeni, co więcej, byli zawstydzani, gdy się poddawali lub przyznawali do słabości. I nie potrafią. Zwyczajnie nie potrafią się przyznać, że oni też.
- bo jakoś chcemy zaistnieć, ale nie wiemy, jak. I też to rozumiem, bo jako osoba z ZA też na różne dziwne sposoby usiłowałam dołączyć do jakiejś grupy i czasem wychodziło, a czasem nie. Podziwiam mojego starszego syna, że przyszło mu to naturalnie, wspieram młodszego, bo on ma już trudniej, niemniej rozumiem, że czasem dowalenie komuś jest świetnym sposobem na podtrzymanie znajomości [wszak obrobienie komuś dupy i pochwalenie się jak się komuś pojechało cudownie wzmacnia relacje]
- bo pewne rzeczy się w głowie nie mieszczą. Tak napisała moja czytelniczka na grupie i wyjęła mi to z ust. Mamy XXI wiek, pełny dostęp do wiedzy i mi czasami też mózg eksploduje, kiedy czytam, jak ktoś mi zwraca uwagę, że śpię z dzieckiem lub że pozwalam mu biegać na boso. I też cieżko mi się powstrzymać, gdy ktoś zachwala dawanie kar i nagród dzieciom. To znaczy powstrzymuję się, bo jako admin mojej grupy mogę takie rzeczy prostować i mam gdzie spuścić wentyl. Dla innych się powstrzymuję.
- bo pewnych rzeczy nas nauczono. Dowiedziałam się tego, gdy oznajmiłam, że nie będę chrzcić dzieci. Ale jak to? No przecież wszyscy chrzczą, czemu ty nie? I gdy zagłębiałam się w dyskusję na ten temat, coraz jaśniej ukazywała mi się przed oczami ta prawda: ludzie chrzczą, bo tak. Bo tak nas nauczono, że dziecko się rodzi i się je chrzci. I jeśli ktoś wierzy, to robi tak bo ma to sens, ale chrzczą też niewierzący. Z przyzwyczajenia. Tak jak nauczono nas spuszczać wodę w kiblu czy myć ręce. Tak samo jak nauczono nas pisać i czytać. Pewnych rzeczy nas nauczono jak pieski i ciężko nagle pogodzić się z tym, że tak naprawdę jest zupełnie inaczej. A po siku to czasem nawet spuszczać nie warto.
- bo jest pandemia i wbrew pozorom nie każdy wychodzi z tego ze zdrową psychiką. Ludzie przeżywają tragedię, częstokroć słyszałam o powikłaniach po chorobie i to takich, które bez stałych leków na kilka miesięcy nie dałoby rady wygasić. I ludzie zwyczajnie dostają pierdolca. A nawet bez pandemii ludzie chorują i dziwnie się zachowują po lekach.
Czy kiedyś się to zmieni?
„Ojej, jak fajnie, że dzisiaj mamy maja wybór i jeśli mają problem z karmieniem piersią, mogą skorzystać z butelki. Kiedyś był z tym kłopot”.
„O, kobieta karmi piersią.”
„Ona zajmuje się domem.”
„Po czym poznać, że ktoś jest w depresji, jak mu można pomóc?”
„Ja lubię spędzać czas z moimi dziećmi. Mam to szczęście, że nie są wymagające i naprawdę dużo mogę z nimi zrobić.”
„Moje dzieci są już duże i trochę tęsknie za tymi czasami. Nie potrafię sobie przypomnieć, jakie to było męczące. Czyli to zmęczenie mija!”
„Mi też jest ciężko, dlatego rozumiem, co przeżywasz”.
„Napisz mi swój plan dnia, może pomogę ci coś przeorganizować, żeby było łatwiej”.
„My często gramy w gry i układamy puzzle, dlatego mogę polecić…”
No. Teoretycznie tak te komentarze powinny wyglądać. Ale dużo wody upłynie, zanim dojdziemy do tego poziomu, gdzie zamiast wywalać swoje frustracje na innych, będziemy umieli je sami w sobie przepracować. Zawsze się uśmiecham, kiedy czytam, że kiedyś to było lepiej, oj jak lepiej. I życie prostsze, i dzieci bardziej wychowane. Tylko z tych wychowanych dzieci wyrośliśmy my. I robimy sobie sami szambo w internecie, dogryzając, gdy tylko coś nam nie pasuje lub humor nie dopisze.
Jak reagować na momshaming?
Swego czasu darłam z tego łacha. Ale tak darłam, że aż mnie to męczyło, zresztą przeradzało się w shameowanie shameującego. Potem zdecydowałam, że będę milczeć, bo szkoda mojego czasu i sił. Na grupie po prostu blokowałam natrętne wywyższające się panie, dla których wszystko było kwestią organizacji lub pożywką do zawstydzania. Ostatnio coraz częściej udostępniam takie komentarze na stories i reaguję na nie. Bez nazwisk, bo nie chcę robić nagonki, ale widzę, jak wielki wpływ mają te opinie na kobiety, na postrzeganie siebie i swoich umiejętności. I chcę jasno powiedzieć, że to wszystko nie jest standardem. Nie dla każdego jest normalne i zwykłe. I że tak naprawdę, dopóki nie krzywdzisz innych, możesz robić, co chcesz. I czuć się jak chcesz. I przeżywać rzeczy mocniej lub mniej.
Wmawiając babkom, że wszystko jest kwestią organizacji [nie wszystko, czasem trzeba odpuścić i dać na luz], że każde dziecko stoi na baczność i bawi się klockami bez słowa, że do sklepu to tylko w makijażu i na obcasach tworzymy sztuczną rzeczywistość, która nie istnieje, nie ma prawa istnieć i nie jest to zdrowe, żeby istniała. Owszem, cudowne jest takie życie w świetle insta, gdzie kurzu nie doświadczysz, dzieci się nie ruszają, a makijaż nie spływa od biegania za nimi. Cudowne, ale nieprawdziwe.
Nie wierzcie, że każdemu tak cudownie wszystko wychodzi, jak pisze. Nie wierzcie. I lejcie ciepłym moczem na te komentarze. To jedyny sposób, żeby nie tracić swojego cennego czasu i energii i nie dawać pożywki do dalszej dyskusji na temat tego, jak złe zdanie ktoś ma o tobie, i o tym, że pracujesz, nie pracujesz, wozisz dzieci do przedszkola, nie wozisz, karmisz, nie karmisz, wysadzasz, czy ci srają na podłogę. Niech se ma to swoje zdanie i wsadzi je tam, gdzie ty siedzisz, pijąc kawę.
Pierwszy raz słysze określenie, ale zjawisko znam. Tak już świat ułożony, wszyscy wszystkim dowalają i wątpię, żeby się to zmieniło.