To był zwykły status. Jeden z wielu podobnych, opisujących drobne fragmenty naszego życia – tym razem nie zrobiłam Chłopu kanapek. I zwykły komentarz. Jeden z bardzo wielu. I kolejny poruszający bardzo ważną kwestię – tego, dlaczego ja robię mu kanapki, czemu się upadlam, czemu on sam sobie nie może zrobić? „Mamy równouprawnienie, niech sam sobie robi, a ty nie narzekaj!”. Zaczęłam się wgłębiać w te komentarze, czytać kolejne, przejrzałam statusy innych blogerow i trochę się przestraszyłam. Naprawdę w imię równouprawnienia nie stać na na żadne uprzejmości? Czy te zrobione wieczorem kanapki stają się cegłą do trumny naszej kobiecej niezależności? No błagam…
„No tak, kanapki mu robisz, a jaśnie pan na kanapie”.
„Tłumaczysz się, czemu kanapek mu nie zrobiłaś? Powaliło cię?”
„Ja nie robię mojemu kanapek. Wystarczy, że mu wypiorę koszule. A też i sam prasuje”.
„Ręka mi odpadnie, jakbym miała mojemu robić kanapki, niech sam sobie radzi”
Takie i inne komentarze pojawiły się pod statusem, w którym pokazałam, jak chciałam przerwać monotonię „zwykłych, suchych” list zakupów i napisać ją trochę inaczej. I doszłam do jednego wniosku: równouprawnienie robi z nas straszne mendy. Nie, nie mówię, że autorki tych komentarzy są mendami [w żadnym wypadku!]. Chodzi mi o ogólne podejście do sprawy równouprawnienia.
Trochę jestem feministką
Wiecie, że jestem jak najbardziej za tym, żeby mężczyźni włączali się do obowiązków domowych. Dwa teksty, które o tym napisałam „Mężczyzno, pozwól kobiecie odpocząć” oraz „Do wszystkich mam siedzących w domu” skierowane były właśnie do mężczyzn, by docenili to, co robimy w domu i „pozwolili” na odpoczynek [choć jedna osoba nie zrozumiała tej aluzji i bardzo była oburzona tym „pozwoleniem”, zapominając, że oprócz zgody słowo „pozwolić” oznacza też „nie przeciwdziałać czemuś”, „dopuścić do czegoś”.]. Teksty osiągnęły ponad 100 000 wyświetleń, więc nie dziwię się, że ktoś znalazł jakieś „ale”, jednak sądzę, że swoją cegiełkę do postrzegania pracy mamy w domu dołożyłam i jestem z tego dumna. Ale jeśli w imię równouprawnienia, stajemy się zwyczajnie niemiłe, to jest coś z tą naszą walką nie tak.
Wiecie, ja się może nie znam. Może mieszkam w lesie i nie mam dostępu do obecnych standardów kultury i uprzejmości. Może to jest już norma, że kobieta nawet soli przy stole nie poda bez okrzyku i rozrywania w szale rozpaczy koszuli: „Niedoczekanie twoje! Myślisz, że jestem od usługiwania? Jestem kobietą! Sam sobie weź, bo masz ręce!”. Może. Może i powiesz, że jestem efektem stereotypu, że mi kościół i kultura wmówiły, iż moje miejsce jest w kuchni. Może. Choć na tym blogu wielokrotnie pokazałam, że i od kościoła, i od wściekłości na gender trochę mi daleko. Nieważne. Może tak jest.
I teraz tak na serio – na serio nie można zrobić partnerowi kanapek do pracy? Na serio on jest taki zły, taki niedobry, że zrobienie mu ich, sprawienie mu tym przyjemności, spowoduje, że wszystkie ideały o które walczysz legną w gruzach? Naprawdę nie można chcieć sprawić komuś przyjemności bez podszywania pod to żadnej ideologii? Naprawdę sądzisz, że już samo to, że śpisz obok niego w łóżku, daje mu tyle szczęścia, że nic innego nie możesz robić, tylko wściekle bronić swoich granic i szczekać, że tego nie zrobisz, tamtego też nie, sam se zrób, bo ja to zarobiona jestem i nie rób ze mnie, do cholery, kury domowej, no! Naprawdę jestem zniewoloną kobietą, oddającą się bezwolnie w szpony mężczyzny, uciśnioną i smutną, bo… robię mu kanapki do pracy?
Kilka słów o pomaganiu w domu
A może po prostu jestem uprzejma i jeśli widzę, że Chłop po powrocie do domu dwie godziny bawił się z dziećmi, rozpalił w piecu, sam wykąpał maluchy, potem wspólnie położyliśmy je spać, a potem jeszcze pobiegł z psem na 10 km przebieżkę, to po prostu w czasie, gdy on pościeli łóżko, ja ruszę tyłek z kanapy i zwyczajnie mu pomogę te kanapki zrobić? Żeby mu milej było? Nie można?
Tak, pomogę. I powiem to jeszcze raz głośno, bo wiem, jak to słowo was rozpala: POMOGĘ.
Tak samo jak on mi w domu [uwaga] POMAGA.
Ja pomagam jemu, on pomaga mi – takie nasze głupie równouprawnienie
Pomagamy sobie, bo mamy jasno określony podział obowiązków. Ja zajmuję się domem: sprzątam, gotuję, robię pranie. On zajmuje się podwórzem: kosi trawnik, rąbie drewno, robi drobne naprawy, wozi drewno do piwnicy i pali w piecu. Wspólnie z dziećmi karmimy króliki, z psem wychodzimy na zmianę, choć nie ukrywam, że częściej robi to on, bo ja nie mam do Kory cierpliwości. I tak: jeśli ja się w czymś nie wyrabiam, to on mi wtedy [to straszne słowo] POMAGA. A kiedy on z czymś się nie wyrabia, to wtedy ja [tak właśnie] mu POMAGAM. Pomagamy sobie wypełnić nasze obowiązki, jeśli nie dajemy rady ich sami wypełnić i kompletnie nie rozumiem ogólnego oburzenia, gdy to słowo padnie. I pewnie, gdybym lubiła kosić i rąbać siekierą stertę drewna, to pewnie bym to robiła, a on by robił pranie [bo umie, nauczyłam]. Ale nie lubię rąbać drewna, nie cierpię kosić, nie znoszę palić w piecu i nic w naszym podziale bym nie zmieniła, nawet jeśli komuś wydaje się mi uwłaczający.
Bardzo jestem za równouprawnieniem, bardzo. Popieram prawo do aborcji, nie rozumiem, ale chcę, żeby kobiety miały prawo wyboru. Popieram wszystkie działania mające na celu wyrównanie zarobków. Smuci mnie machinalne przypisywanie różowego koloru dziewczynkom, a niebieskiego chłopcom [niezgodne w ogóle z naszą tradycją]. Denerwują mnie sklepy, w których dział z zabawkami dla dziewczynek ma same lale, a z zabawkami dla chłopców same pistolety. Moje dziecko nie płacze jak baba, aktywnie ze mną gotuje i od dawna uczę go, że sprzątanie nie należy wyłącznie do mamy i może mi w nim aktywnie [uwaga, to słowo] POMAGAĆ.
Ale wkurza mnie, że jeśli cokolwiek napiszę o tym, co robię w domu albo o tym, czego Chłop nie robi, albo cokolwiek, co ma być zabawnym dialogiem, jakąś metaforą życia sporej liczby par, alegorią rodzinnego życia, standardem, może niechcianym, ale wciąż spotykanym, odezwie się zawsze jakieś stadko, które bez skrupułów zacznie prawić wywody o tym, jakie to straszne, że robię mu kanapki, jakie to okropne, że on się nie domyślił, jakie to smutne, że kobiety wciąż siedzą w kuchni. Postaw się! Nie bądź ofiarą, walcz o swoje życie!
Moje życie? Moje życie jest całkiem fajne.
Aż mnie strach oblatuje, kiedy pomyślę, że Chłop kiedyś ogarnie, że poodkurzanie jest mniej męczące od rąbania drewna i każe mi się zamienić. Dlatego nawet nie chcę, żeby mi w pewnych rzeczach pomagał. Trochę mnie smuci fakt, że w imię równouprawnienia włącza nam się jakiś taki jad w ustach. Że zamiast walczyć o rzeczy, które realnie nam zagrażają, skupiamy się na pierdołach i psujemy sobie i innym humor. Czemu robisz pranie, a on nie umie? Czemu mu prasujesz? A on nie umie? A może umie, ale, kurde, nie zdążył? To prasuję. I z chęcią zrobię mu kanapki do pracy. Bo chcę, bo mogę. Bo bardzo, ale to bardzo, nie znoszę ścielić łóżka. Bo chcę zrobić coś, czego pobieżnie traktowane równouprawnienie chyba nie przyjmuje do wiadomości: chcę być uprzejma.
Do czego sprowadza się polska walka o równouprawnienie?
W całej tej sprawie wciąż nie mogę wyjść ze zdziwienia, że ktoś autentycznie uczepił się tych kanapek, jakby istota ich robienia stawała na drodze pełnej niezależności kobiet. Jakby fakt możliwości, jaką daje chleb, masło, trochę sałaty, ser, wędlina i pomidor [naprawdę robię dobre kanapki] niszczył całą pracę dziesiątek feministek i sprowadzał wszystkie kobiety świata do roli maszynki do krojenia. I ze smutkiem stwierdzam, że tak! Do tego chyba niektórzy sprowadzają równouprawnienie. Pal licho aborcje, pal licho umierające kobiety, pal licho to, że dziewczynkom poświęca się mniej czasu na matematyce, pal licho, że facet bije, pije i robi awantury. Czym to jest w obliczu takiego koszmaru, tak jawnej niesprawiedliwości jaką jest prawdziwa niegodziwość, literalne przestępstwo, realnie okropna rzecz, która czyni z matek wściekłe potwory.
Zrobienie komuś kanapek.
Zrobienie komuś kanapek.
Serio. Zrobienie komuś kanapek.
Świetnie. Naprawdę świetnie.
PS. Jest taka zasada, że co komu dajesz, to dostajesz. Jeśli więc oczekujesz od swojego partnera stania na głowie, żeby ci dogodził, to weź rusz tyłek i zrób też coś dla niego. Inaczej cała ta zabawa w równouprawnienie nie ma sensu. A jeśli nie chcesz robić kanapek, bo robisz dla niego tysiąc innych rzeczy, to nikomu nic do tego. Mi również.
Dziekuje 🙂
Powiem tylko tyle, przez żołądek do serca, a po za tym kto kocha ten troszczy się o drugą połówkę. Ja gotując trzaskam garkami po kuchni a gdy gotuję mąż po prostu nie jemy w Naszym domu 🙂
Świetnie napisane. Też uważam, ze poprawność polityczna i równouprawnienie czasem /coraz częściej/ osiągają jakieś dziwne formy i zamiast pomagać (ups) po prostu nam szkodzą.
A wiesz co mnie jeszcze śmieszy? Rezygnacja z niektórych odwiecznych przywilejów 😉 które są miłe. Lubię jak mi ktoś otwiera drzwi, odsuwa krzesło, pomoże (cholera, znowu) nieść coś ciężkiego. Dodatkowo wcale nie uważam, że kobiety i mężczyźni są tacy sami – różnimy się, różnimy sie fizycznie i psychicznie, i co więcej są zawody, do których naturalnie lepsze uwarunkowania ma któraś z płci.
Co do kanapek 😀 – pewno bym zrobiła podobnie jak Ty z dobroci serca i chęci bycia miłą, zrobienia fajnego gestu. Pewno bym nie zrobiła, gdyby druga strona tego ode mnie wymagała …. tylko zaraz, zaraz chyba bym nie była z druga osobą, która by ode mnie wymagała nie oferując partnerskiego podejścia 😉
A wiesz, że ostatnio też jakoś ten temat przebiegł mi przez głowę? Miałam wiele myśli na ten temat przez ostatnie kilka lat – i jak zwykle doszłam do wniosku, że przegięcia nie są dobre. Najlepsza jest równowaga, a jeszcze bardziej wolę słowo >harmonia<.
Nie robię dla męża wiele rzeczy, ale wiele rzeczy robię. Nie mam z tym problemu, odkąd odkryłam ….że ja jestem wewnętrznie wolnym, szczęśliwym i dowartościowanym człowiekiem. W dodatku ze statusem córki Króla nie mam problemu żeby służyć – i nawet nie mam problemu z tym słowem. Mój mąż też nie ma z tym problemu – kurczak, ten człowiek pożycza mi swój motocykl!! Nie wiem, czy jest większy wyraz oddania w małżeństwie 😀
Fajny ten wpis, właśnie ostatnio myślałam o tym głupim równouprawnieniu….A u Pani wszystko w równowadze…Czegoś podobnego szukałam.Ponieważ odczuwam za dużo walki z mężczyznami, za mało wzajemnego szacunku i zrozumienia.Dziękuję.
Rany, jaki miły głos rozsądku w tym pseudofeministycznym jazgocie internetowym. Zgadzam się, bardzo się zgadzam, chociaż zwykle to ja jestem beneficjentką robienia kanapek przez drugą połówkę. Nie dlatego. że równouprawnienie, że feminizm, że gender. Tylko dlatego, że ja tego bardzo nie lubię robić, a on całkiem nieźle tę czynność znosi. Bo to miły chłopak jest po prostu.
Hej, a mogę spytać, jakie są kolory zgodnie z naszą tradycją przypisywane dziewczynkom i chłopcom, które wspominasz (w opozycji do niebieskiego i różowego)? Bo mi się jakoś nigdy to o uszy nie obiło, a bardzo ciekawie to brzmi!
Niebieski, maryjny, był kolorem przypisywanym dziewczynkom, kojarzył się z niebem i boskością. Różowy był dla chłopców, jako pochodna czerwieni, koloru królewskiego i ognia, walki, wojny. Odwrotny podział przyszedł do nas pod koniec XX wieku z USA prawdopodobnie.
Gdzieś czytałam, że przemysł zabawkarski, gdy wprowadzał odmienne kolorystycznie produkty dla dziewczynek i chłopców najpierw używał niebieskiego dla dziewcząt (bo delikatniejszy) i różowego dla chłopców (bo kojarzony z czerwienią i siłą). Więc w USA też nie od początku bylo tak, jak teraz.
W Polsce jeszcze kilkadziesiąt lat temu niebieski był dla dziewczynek [maryjny] a różowy dla chłopców jako delikatniejszy odcień czerwieni, koloru krwi, ognia i króla.
Aaah, jaka ulga 🙂 Ostatnio trafiłam artykuł (jak na złość teraz nie mogę znaleźć), gdzie blogerka z dumą oznajmiała, że ona swojemu mężowi nie dziękuje za wyniesienie śmieci, za pozmywanie naczyń, za zajęcie się dziećmi – bo czemu ma dziękować za rzeczy, które są jego (lub również jego) obowiązkiem. Głupie to strasznie.
Ja mężowi dziękuję za każdą głupią pierdołę. Za wykonywanie swoich obowiązków sumiennie. Czasem za wykonanie ich wreszcie po kilku prośbach 😉
A on mi codziennie dziękuje, gdy podaję obiad. I co? I miło jest 🙂
Wiesz co, ja serdecznie, naprawdę z calego serca, wspolczuje tym kobietom nierobiacym swoim facetom kanapek, ze one, biede kobietki, sa z takimi okropnymi facetami ze az sie im kanapek nie chce dla tych facetów zrobic.
Ja tam swojemu robilam zawsze do pracy. Wstawalam o 5 i robilam. Z radoscia. I teraz też sie nie moge doczekac az maly pojdzie do zlobka a ja do pracy i tez bede swojemu robic kanapki (takie smutne te kanapki sobie sam robi), dawac warzywka i owoce i salatki i inne cuda. Robie to z przyjemnoscia, bo go kocham.
Mnie z kolei nazywają „kurą domową” (w złym tego słowa znaczeniu) oraz oskarżają mnie o to, że jestem „darmozjadem”, bo nie pracuję, a zamiast tego jestem w domu z dwiema córkami i wszystko tu ogarniam. No, taki leń ze mnie, że tylko ciągnę kasę od męża i siedzę całe dnie na kanapie ;). A gdy napisałam, że poprosiłam męża o to, żeby raz w sobotę wziął córkę i spał z nią na dole, bym ja mogła RAZ przespać całą noc to dostałam maila od kogoś, że jestem okropna, że wymagam czegoś takiego od faceta, który przecież codziennie pracuje!
Widzisz, tak źle i tak niedobrze… Nie dogodzisz.
U mnie w domu to mój mężczyzna wstaje wcześniej ( nie dlatego, że ma na wcześniejszą godzinę niż ja), ale dlatego, że on chce mi zrobić śniadanie i herbatę bym mogła się wyspać te 10/20 min dłużej. To on sprząta dom ( jak się nie zorientuje to zrobi wszystko, a przecież chciałam tylko by wytarł kurze a nie umył podłogę, podkurzał, wyrzucił śmieci i pozmywał naczynia….), pamięta i nie trzeba mu o tym przypominać, że robi się pranie a potem prasowanie. To on gotuje CODZIENNIE obiady (ja nie potrafię:) ) a na koniec dnia mogę liczyć na rozmowę i masaż bo jak on to twierdzi „miałaś dziś ciężki dzień”. Więc, cóż……..ciężko mi się zgodzić z autorką tekstu. Ja nawet gdybym wymknęła się rano do kuchni by zrobić mu kanapki i tak zostałabym posadzona na taboreciku i miałabym czekać aż on się wszystkim zajmie bo to on jest MĘŻCZYZNĄ i ja mu nic pod nos podstawiać nie będę. 🙂 I myślę, że większość facetów w domkach u mamusi przywykła do podstawiania pod nos, i tao żadna ” dobroć” z naszej strony,że się zrywamy i robimy bo oni też mogą tylko im się często nie chce. Bo po co 🙂 Ale jak już się robi dla siebie to i jemu można coś uszczknąć, takie moje zdanie 🙂 Pozdrawiam!
Nie dość, że kanapki do pracy robię, to jeszcze mam inne odruchy upodlenia – jak wstanę pierwsza to odruchowo wstawiam wodę na kawę, chociaż sama nie piję… Ale za to jaka duma męża mojego ostatnio rozpierała, jak mówił, że koledzy w pracy to mu kazali kanapkę otwierać i pokazywać, co w środku, bo nie wierzyli, że taka ładna 😉
A ja z kolei nie mogłam się nacieszyć miną mojej mamy (wychowanej na tradycyjnym podziale obowiązków), jak wpadła z niezapowiedzianą wizytą, ja leżę na kanapie i czytam, a mąż myje podłogi… Nie mogła uwierzyć, że tak można i już kombinuje, jakie metody wychowawcze na swoim mężu po latach może zacząć stosować…
Jest taki mem:
Idzie facet, prowadzi osła – ludzie komentują 'głupi, wsiadłby na osła’.
Jedzie facet na ośle – komentarze 'jak można tak męczyć zwierzę?!’.
Facet prowadzi osła, na którym siedzi kobieta – komentarze 'pantofel! …’.
Facet jedzie na ośle, kobieta idzie obok – 'co za cham, prostak!’ …
😉 nie dogodzisz… zawsze coś będzie źle
A mi mąż zrobił dziś kanapkę na kolację 🙂 pyszna była. Ja mu czasem też robię. I piorę mu gacie, a on moich nie. Za to kiedy po porodzie nie miałam siły stać, wiózł mnie na wózku na intensywną terapię noworodka i przytulił kiedy płakałam. Przecież to tylko zwykłe niezwykle gesty przez które możemy wyrazić swoją miłość i troskę 🙂
Ja tam mojemu mężowi i kanapki zrobię, i jajecznicę na śniadanie usmażę, i skarpetki upiorę, i nawet sól przy stole mu podam 😉 Taka jestem upodlona 😉 codziennik-kobiety.blogspot.com
przykład wspomnianych kanapek u mnie w rodzinie:
– dzisiaj zrobiłam mężowi kanapki, bo widziałam, że późno wstał, śpieszył się i nie zdążył by zjeść śniadania. Zależy mi na nim, chcę by miał siły w pracy, więc zrobiłam mu kanapki, żeby miał szansę je zjeść w pracy.
– gdy jestem w swoim domu rodzinnym (gdzie podział ról jest dość tradycyjny) i np.zbliża się pora kolacji to słyszę od mamy czy babci: „zrób mu coś do jedzenia, tak głodny siedzi, może kanapeczkę, może sałateczkę, jeszcze nic nie przygotowałaś?!, itp.” i wtedy mi się nóż w kieszeni otwiera. Budzi to mój sprzeciw i nie zrobię mu tych kanapek, bo wiem, że zrobiłabym to wbrew sobie, nie lubię jak ktoś mi coś każe robić, albo że coś wypada zrobić.
Myślę, że warto wsłuchiwać się w siebie, w swoje motywacje, mówić o swoich potrzebach, wysłuchać jakie są potrzeby drugiej osoby, wspólnie dochodzić do rozwiązań. Tak, by siebie nie zatracić. Tak, by ofiarując, oddawać siebie ukochanej osobie, wciąż być sobą, wciąż siebie posiadać.
Mój mąż lubi, gdy robię mu kanapki – mimo, że narzeka, że tego za mało a czegoś tam za dużo. Kiedyś się zdenerwowałam i spytałam, po co w takim razie prosi mnie o zrobienie, skoro sam robi lepsze – odpowiedział, że czuje się kochany, gdy ja je robię 😉 Nie wstaję specjalnie wcześniej, żeby je zrobić, ale jeśli mogę to robię – uszczęśliwiam męża a sobie niczego nie odbieram 🙂
to rozumiem jeśli Ty mu pomagasz a on Tobie jest oki ale kiedy Ty wszystko robisz a mąż nie pomaga a jak już coś łaskawie zrobi to zaraz Ci mówi że jesteś be bo nie dajesz sobie rady…bo jesteś matką i siedzisz w domu to mnie obsłuż itd…
Matko bosko! Ja w chwili obecnej robie wszystko – robie zakupy, sprzatam w domu, ogarniam pranie, gotuje obiad, a potem jeszcze po tym obiedzie posprzatam. Upodlilam sie do granic mozliwosci, dziekuje niezmiernie za uswiadomienie mi tego faktu! A tak, fakt, ze moj partner niedlugo musi oddac prace magisterska i generalnie roboty ma az nadto – drobiazg. Istotnie nic nie jest w stanie usprawiedliwic takiego zachowania! Takiego zniewolenia! Nawet jesli to tylko tymczasowe…
A juz na serio – jestesmy ludzmi. Zycie jest wystarczajaco ciezkie samo w sobie – moze niewarto sobie tego zycia uprzykrzac? Moze warto pomoc od czasu do czasu? Ja pomoge mu teraz, on pomoze mi w ten sam sposob, jak ja bede pisac swoja prace. Proste.
Ludziom brakuje w związkach czułości, a dokładniej umiejętności okazywania czułości drugiemu człowiekowi. Takiej ludzkiej życzliwej troski. We mnie też się czasami budzi taki potwór, ale staram się skopać jego potworską dupę i wrócić do normalności.
Ścielę łóżko, robię pranie, upieram się, żeby wieszać, bo mamy fajną rozkładaną suszarkę i to lubię 🙂 Prasuję, bo lubię i zdecydowanie nie lubię, gdy jest pogniecione, zmieniam pościel. Robię zakupy na rynku, bo lubię. Bo mogę w piątek a nie muszę w sobotę. Robię śniadanie w weekend, bo lubię, gdy Narzeczonemu smakuje. Chyba, ze nie chce, to mu nie robię.
Mój narzeczony sprząta lepiej od profesjonalnej ekipy <3 Robi wszystko z komputerem, dba o rozrywkę w domu. Sam sobie gotuje (mnie czasami). i ZMYWA, ciągle i wszystko ZMYWA. czasami gotuję tylko dla siebie, a on i tak zmywa, zmywa wieczorem i rano. czasami myślę, że on ma taką lampkę w głowie "rzecz w zlewie = zmyć, natychmiast!" uwielbiam, że on zmywa <3
Kobiety lubią jeździć po swoich mężach/facetach i później bardzo się dziwią, ze on poszedł do innej. że TAMTA suka/szmata mu dała… no właśnie co mu dała? buziaka, zainteresowanie, uznanie, czas? a może kanapki jak Mama <3 skoro on ma się opiekować Tobą, to weź rusz się i się nim też opiekuj kobieto, ot co 🙂
Matkalove <3
Te komentarze, to chyba były z dobrej woli pisane. Ludzie po prostu się zaniepokoili, że jesteś w toksycznej relacji i chcieli ci otworzyć oczy, na to jak jesteś skrajnie zaślepiona i terroryzowana. Chyba takie wpisy zaczynać wypada od pojęć: feminizm, równouprawnienie, gender. Feminizm to nie jest wnoszenie lodówki na czwarte piętro na własnych plecach i z zachowaniem olśniewającego manicure. Równouprawnienie nie oznacza, że od dzisiaj każdy facet gotuje sobie sam. Gender to wiadomo, potwór który obgryza małym chłopcom siusiaki w nocy, tego wyjaśniać nie trzeba.
Super tekst 🙂 Ja również robię mężowi kanapki i o zgrozo… wstaję 10 minut przed nim żeby te „straszliwe” kanapki zrobić. Za to mój Ślubny chwilkę później całuje Córkę na dobry poranek i znosi zaspaną Panienkę (14 kg) z poddasza na dół po mega stromych schodach… to ja juz wolę te kanapki 🙂
Ręcami i nogami, baa nawet całym sercem się podpisuję 🙂
Bo trochę my kobiety lubimy sobie na tych facetów ponarzekać, czasem słusznie a czasem nie ? ale chodzi o to, żeby iść razem przez życie, dogadać się co kto robi w domu, jakie ma obowiązki itd. i jeżeli wszystkim taki podział ról odpowiada to ok. Nie wiem czemu kogoś zabolało tak to przysłowiowe robienie kanapek, może faktycznie chodziło o coś innego? Może mężowie tych pań to „lenie do potęgi entej ” i już nie wytrzymały? Czy żona już nie może zrobić niczego miłego i bezinteresownie dla swojego męża? Czy mąż nie może np. kupić ulubionych czekoladek czy kwiatów dla żony? Tyle się mówi o tym, że w związkach, zwłaszcza dlugoletnich, partnerzy powinni o siebie zabiegać i pielęgnować uczucie, to dlaczego zrobienie czegoś ekstra od czasu do czasu urasta do rangi zniewolenia? Nie rozumiem… Ciekawa jestem jak te kobiety skomentowalyby to, że np. facet nie przepuscilby ich w drzwiach (pewnie, że cham i prostak ?) a on by rzekł „przecież mamy równouprawnienie”?.
Aż strach się przyznać ale w naszym domu to ja robię pranie – bo lubię. Siedzę sobie w pralni, sortuje ciuchy, puszczam pralkę, wieszam. Cisza i spokój a syn szaleje w tym czasie z ojcem.
Gotujemy wspólnie w miarę możliwości bo lubimy
Trawnik kosi mąż
Jeśli potrzebuję pomocy w czymś bo się nie wyrabiam zajmując dzieckiem lub się źle czuję to mąż mi pomaga w moich obowiązkach. Ja pomagam mu w jego np. zabierając synka na spacer kiedy mąż musi popracować w domu i potrzebuje do tego ciszy.
Lubię zajmować się domem, lubię piec. Uważam, że równouprawnienie nie polega na podzieleniu wszystkich obowiązków po równo tylko na podzieleniu obowiązków tak aby nam pasowały. Ja zajmuje się dzieckiem i domem, mąż zarabia i zajmuje się dzieckiem. Jak wrócę do pracy część obowiązków związanych z zajmowaniem się domem mąż przejmie na siebie.
Gdzieś widziałam taki mem. Kobieta mówi: Kochanie, dzisiaj jest sobota, ja zajmę się dzieckiem a ty masz czas dla siebie. Będziesz mógł w spokoju powiesić pranie, umyć podłogi i zrobić obiad!
Nie wiem dlaczego, mężczyźni się z tego nie śmiali 😀
A co komu do tego jak się dzieje w domu? Ważne aby oboje byli szczęśliwi. U nas w domu ojciec i bracia uczyli sie gotować, sprzątać, ale był podział na „męskie” i „kobiece” zajęcia. Tak jak u Ciebie. Nigdy nie rąbałam drewna (choc pomagałam nosić), nigdy nie kosiłam, to faceci malowali, naprawiali, cieli i nosili cięzkie rzeczy. Oczywiście dlatego, że my obie z mamą małe, drobniutkie a chłopy szerokie i wielkie. My w tym czasie ogarnialysmy, 'gotowalyśmy. Nikt nie był poszkodowany. Jeśli ktoś mi mówi, ze gotowanie facetowi jest uderzeniem w feminizm to śmiać mi się chce. Zresztą gdyby facet powiedział, że od zrobienia kanapki odpadłaby mu ręka to bym się zastanawiała, czy chcę być z kimś takim.
Świetny tekst. Popieram całkowicie. I ja robię kanapki. I wstaję specjalnie przed nim, by je zrobić. A mogłabym w tym czasie spać. Ale nie muszę tego robić. Chcę. Bo wiem, że po prostu zrobione przez mnie lepiej mu smakują. Nie rozumiem tej walki płci. Przecież skoro się ze sobą wiążemy, to po to by dawać sobie coś nawzajem. By sprawiać sobie małe przyjemności…
No tak, bo jak kobieta zrobi kanapki to straciła wolność, mąż ją wykorzystuje a sam leży do góry brzuchem. A jak on zrobi kanapki to pewnie siedzi pod pantoflem. Ludzie, po to się wiążemy w pary, żeby RAZEM iść przez życie i o siebie dbać, a nie każdy sobie. Bo jeśli tak miałby wyglądać związek, że się o siebie na wzajem nie troszczymy i robimy manifest o głupie kanapki, to po co razem być?
O to to. Związek nie polega na tym, żeby się drobiazgowo wyliczyć, czy każde robi aby dokładnie po równo, a już na pewno nie polega na (w moim wyobrażeniu przynajmniej) na dbaniu w pierwszej kolejności o własne potrzeby, a wspólnie co najwyżej o potrzeby dzieci. Ja się troszczę o niego, on o mnie, ja mu piorę gacie z potrzeby serca, że tak to ładnie ujmę 😀 I nie czuję się z tym wykorzystywana. A on mi robił śniadanie do łóżka nie dla rozliczenia się za te gacie, tylko z troski, żebym głodna nie chodziła. I tak to się kręci.
PS. Chociaż mogę sobie wyobrazić związki, w których mąż poza chodzeniem do pracy wyłącznie spoczywa na kanapie i pewnie takim żonom sama wzmianka o robieniu kanapek dla jaśniepana podnosi ciśnienie 😉