Oj, nasłuchałam się trochę o tym, jak beznadziejne jest nazywanie uczuć dziecka. Nasłuchałam. A że głupio brzmi, a że nienaturalne, a że dziwne… Hm. Oczywiście, że dziwne, jeśli nikt w życiu się do ciebie ani nie odzywał, ani nie traktował. Widząc przyjaźnie wystawioną rękę, od razu gdzieś w głowie czai się niepokój, że jak to, ktoś chce mi pomóc i chce dla mnie dobrze? Nie wierzę! To całkiem naturalny mechanizm, porównałabym to do zachowania zaszczutego zwierzęcia. Jeśli było traktowane źle – nie zaufa. I rozumiejąc to, wciąż nie zmieniam zdania: nazywanie emocji jest potrzebne. I to bardzo. Zaraz zobaczysz.
Ale najpierw odniosę się do pytań typu „Ty tak naprawdę mówisz do dziecka? To strasznie dziwne”. Tak, staram się mówić. Staram się nazywać emocje, staram się je rozumieć i niesamowicie mnie ciekawi, co spowodowało, że dziecko zachowuje się w taki, a nie inny sposób. Widzę, jaki skutek przynosi umiejętne motywowanie dziecka, które bardziej polega na pokazywaniu dziecku jego możliwości i umiejętności niż bezmyślnym „super” [pisałam o tym tutaj]. To chyba właśnie po tekście o pochwałach padło najwięcej pytań – Aśka, serio tak mówisz? Inną falę oburzenia przyniósł tekst o nienawiści, że jak ja mogę sobie pozwolić na takie rzeczy. Kolejną o braku kar.
No więc tak – serio, tak, staram się nazywać emocje, pokazywać dziecku jego mocne strony i mimo że nie zawsze mi wychodzi to tak idealnie, jak bym chciała, robię postępy. A syn ze mną.
Nazywam emocje, nie oceniam
Kiedy płacze, nie mówię, że jest beksą, tylko że widzę, że mu smutno i że może mi o tym smutku powiedzieć. Kiedy widzę, że marudzi, pytam, co go zdenerwowało i słucham [co jest ciężkie czasem] ale słucham. Kiedy widzę, że nie może podjąć decyzji, wzdycham „Oj, trudno się podejmuje decyzję, wiem coś o tym, pomóc ci się zdecydować?”. Kiedy widzę, że zaczyna szaleć w domu, pytam, czy potrzebuje więcej ruchu, bo zawsze możemy pobiegać na dworze. I syn to łapie, uczy się, coraz bardziej jest świadomy, z czego jego zachowanie wynika i co może z tym zrobić, co zresztą było już widać w wielu dialogach.
Czasem, o czym już pisałam, ktoś tam burknie, że się chwalę albo zachłystuję mądrością syna, a w ogóle to nikt nie będzie z siebie robił błazna [w domyśle: nikt oprócz ciebie, głupia blogerko], ale dla mnie nie ma to znaczenia. Nie ma mi czego zazdrościć, serio. To zwykła praca nad sobą, która daje efekty i to takie, że dziś rano aż mi dech zaparło.
Dziś rano, kiedy usiłowałam zwlec dziecko z łóżka do przedszkola, a on strasznie nie chciał wstać, a ja już widziałam siebie kolejny samotny dzień z dwójką dzieci naraz i tym całym harmidrem. W pewnym momencie spanikowana lekko, powiedziałam:
Jeden tekst mojego syna, który udowadnia, jak ważne i potrzebne jest nazywanie emocji
– Synku, bardzo mi zależy, żebyś wstał i pojechał do przedszkola.Potrzebuję tego. Bardzo. Kocham cię, ale wiesz, że czasem muszę też pracować, a kiedy jesteście we dwójkę z Adasiem to krzyczycie i mi to przeszkadza. Wiesz o tym przecież.
– Wiem. Ale ja jestem taki zmęczony!
– Za późno poszedłeś wczoraj spać?
– Tak. [po chwili]. Dobra. Ubiorę się i pojadę, ale nie chcę z tobą gadać. Jestem zmęczony, chcę ciszy.
– Ok.
I syn się ubrał. W ciszy. W ciszy wziął plecak. W ciszy założył buty. W ciszy odprowadziłam go na busik. I dopiero, kiedy już siedział w foteliku i machał mi na pożegnanie, nagle z jego ust, trochę piskliwie, jakby przez łzy, wyleciało zdanie:
– Kocham cię mamo!
I w całej tej dyskusji o tym, czy nazywanie emocji jest ok, czy nie ok, czy chcesz to robić, czy nie chcesz, interesuje mnie tylko jedna rzecz: rezultat.
Albo szybki efekt, albo solidny, wypracowany rezultat
A rezultatem jest pewność syna, że może mi powiedzieć, żebym była cicho i że ja tę potrzebę zrozumiem. Rezultatem jest pewność moja, że syn zrobi wszystko, co może, żeby zaspokoić moją potrzebę. Rezultatem jest jego przekonanie, że nie usłyszy zrzędzenia i jęczenia, że „znów nie poszedłeś wczoraj spać ble ble ble”. Nigdy nie będzie dobrej komunikacji, jeśli będzie ona oparta o wyrzuty. Ciężko będzie dogadać się z dzieckiem, jeśli zawsze będziemy zakładać, że tylko my mamy rację. Nie chciałabym, żeby moje dziecko sądziło, że jeśli zwróci się z czymś do mnie, dostanie ocenę, krytykę albo zrzędzenie, że tego właśnie się mogłam po tobie spodziewać. Czasem po prostu lepiej sobie przemyśleć w czym dana metoda wychowawcza dziecku pomoże. Czy jednorazowe szybkie rozwiązanie faktycznie naprawi problem? Zgodnie z zasadą, że jak szybko, to drogo i niedokładnie – nie bardzo.
Nie, nie musiałam, mówić mu, że jest śpiochem i znowu mi to robi i jak on może, bezczelny dzieciak, znów muszę się użerać z tobą bęcwale, ubieraj się albo ci w dupę strzelę, mamusi będzie przykro, jak nie pójdziesz, szybko, bo stracę cierpliwość. Nie, nie potrzebowałam zapewnienia, że więcej tego nie zrobi. Nie chcę, żeby kłamał, bo przecież – zrobi. Ja też sobie wiele razy obiecuję wcześniejsze pójście spać i mi nie wychodzi.
Nie ma dobrej i złej emocji. Wszystkie są takie same, bo twoje
Samoświadomość – siebie, swoich uczuć, potrzeb. Krok milowy, jaki zrobiłam w ciągu dwóch lat, kiedy zaczęłam rozmawiać z synem o tym, jak ważne są emocje, które nim targają. Że nie są złe, że nie są okropne. Że uczucie nienawiści, złości, gniewu, żalu, smutku, radości, szczęścia, wesołości nie są złe. Są narzędziem, które pozwala nam określić, czego potrzebujemy, czego nam brakuje, za czym tęsknimy, czego absolutnie nie chcemy i co nam przeszkadza. Pomaga nam to wszystko ułożyć sobie w głowie, dzięki czemu nie żyjemy we frustrującym chaosie, przestajemy być zagubieni, niepewni, a świadomi tego, co nam daje lub może dać zadowolenie i spełnienie. Tłumienie emocji i zaprzeczanie im ma za to jeden poważny skutek: człowiek, a dziecko szczególnie, kumuluje je w sobie, dusi je, wstydzi się myśli, które mu przelatują przez głowę, a żeby to wszystko odreagować, często pojawiają się problemy ze spaniem, nadmierną ruchliwością, wreszcie różnego rodzaju wysypki i pokrzywki [ja osobiście przez to od czasu do czasu przechodzę: nadmierne emocje, stres, których nie mam jak z siebie uwolnić, odreagowuję silną pokrzywką na całym ciele. Największą w swoim życiu miałam w okresie drugiej ciąży, drapałam się do krwi].
Jasne, nie mogę narzucić nikomu sposobu rozmawiania z dzieckiem o uczuciach. On w głównej mierze wynika z umiejętności rodzica. W dużej mierze też rodzicowi pomaga oswoić własne emocje – zazwyczaj przecież zabraniamy dziecku mówić o takich uczuciach, jakich sami nie lubimy. Ale to zależy od ciebie – jak chcesz to robić, czy chcesz to robić i kiedy chcesz to robić.
Dziś mój syn potrzebował ciszy i mi o tym powiedział. Ja to uszanowałam. Do przedszkola wyszliśmy w zgodzie i bez spięć.
Wciąż spotykam ludzi, którzy nie potrafią ani jednego, ani drugiego i piszą mi, jaką jestem wariatką, bo rozmawiam z dzieckiem.
Powiem wam, że lubię być tą wariatką. I będę. Bo wiem, że są równie zwariowani jak ja 🙂
Przydatne teksty:
-> „10 rzeczy, które możesz powiedzieć, zamiast NIE PŁACZ”
-> „Histeria dziecka – praktyczny poradnik, jak zapobiec i sobie z nią radzić”
-> „Jest tylko jeden sposób, żeby kogoś pocieszyć. Innych nawet nie próbuj!”
Czasami wydaje mi się, że mówisz wciąż o tym samym. Może to i prawda, ale uświadomiłam sobie, że tak się właśnie uczymy, przez powtarzanie. Więc rób to dalej ☺️☺️☺️ a z Twoich tekstów uczę się też, jak postępować ze samą sobą. Dzięki, że jesteś tu ?
Ostatnio uslyszalam od mojego 3 latka: Mamo badz dla mnie mila, a nie denerwuj sie tak brzydko… No i zrobilo mi sie strasznie glupio. Tez staram sie mowic o emocjach, moze nie wychodzi mi to jeszcze tak dobrze jak Tobie. Ale warto mowic o emocjach z dziecmi i z doroslymi tak samo
Jak zawsze dobrze gadasz. Dziecko, które teraz nauczy się wyrażać swoje emocje, będzie i takim rozwiniętym emocjonalnie dorosłym. Takim, który rozumie siebie, a przez co i otoczenie z którym się komunikuje 🙂 Nawet możemy zahaczyć o jakieś księżycowe pojęcia jak inteligencja emocjonalna i autoempatia. Ja też lubię być wariatką 🙂
Jestem mamą prawie 11- miesięcznego synka i chciałbym się nauczyć tak z nim rozmawiać. Choć teraz nie umie mi odpowiedzieć, staram się go pytac czemu płacze… ciekawe czy uda mi się z nim stworzyć zdrową i piękna relację.
Piękny tekst, aż się wzruszyłam. Dziękuję. Mój syn od jakiegoś czasu coraz dobitniej pokazuje mi coraz barwniejszą paletę swoich uczuć.A ja czytając Twoje teksty nabieram spokoju i pewności że czekają nas mimo wszystko fajne chwile 🙂
Czy korzystacie z ksiazek, poradnikow? Chcialabym zaczerpnac troche wiecej wiedzy na ten temat
Ten temat (i inne ciekawe) jest omówiony np. w książce „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”. Ja ją szczerze polecam, tłumaczy w przekonujący sposób, podaje sporo przykładów.
Zawsze jakoś tak mi lepiej jak czytam Twoje posty. Ja co chwilę na blogu powtarzam, że zabranianie dziecku pokazywania uczuć jest jednym z najgorszych rzeczy, jakie rodzic może zrobić.
Mam na stanie dwulatka. Może te moje wypowiedzi nie są aż tak rozbudowane i nienaturalne (bo przyznasz, że tak czasem brzmią) ale ogólnie stosuję tę technikę i ona działa. I mój syn potrafi w wieku 24 miesięcy nazwać te najbliższe jemu emocje.uwielbiam też wypowiedzi w stylu „tatusia ni ma, w pracy tatuś. Płacze. Przykro tatusiowi. Bo nie jest w parku z nami”. To mi daje do myślenia, że jednak te emocje już zaczyna rozumieć i wie, że nie tylko on może płakać itd. Ja z kolei jestem w rodzinie uważana za wariatkę bo jeśli syn chce postawić na swoim i płacze ja go przytulam zamiast ukarać. I mówię „widzę, że się denerwujesz i tupiesz nogami, rozumiem, że się złościsz. Juz nie musisz płakać” a on magicznie przestaje. I mówi „mamusia rozumie”.
Próbuję rozmawiać z moim dwulatkiem, choć nie będę ukrywać, że wielokrotnie mi się to nie udaje. Wielokrotnie ponoszą mnie nerwy i marudzę lub krzyczę… Ale próbuję, ciągle i ciągle od nowa.
Naprawdę są ludzie, którzy krytykują Ciebie za twoje podejście wychowania do własnych dzieci? Mi się bardzo podoba twoje podejście może nie wszystko u nas się sprawdza. Jednak rozmowa nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Denerwuje mnie jak moja młodsza córka przy mojej mamie np zezłości się na mnie a mama wyskakuje z tekstem „nie możesz się złościć jesteś dzieckiem” no nóż w kieszeni mi się wtedy otwiera.
Bardzo lubię, kiedy Antek mówi:
– Jestem przez ciebie smutny, bo nie pozwoliłaś mi na to i na to.
Nie dość, że sam mówi co mu jest, to jeszcze wyjaśnia od razu przyczynę, co ułatwia rozwiązywanie różnych sytuacji. To jest główne uczucie, które najczęściej nazywa. I to dzięki tobie :).
Próbuję tak rozmawiać z moimi chłopcami. Piszę próbuje, bo przyznaję bywa że mi nie wychodzi, bo gdzieś z tyłu głowy jest ten stereotyp wyssany z mlekiem, którym mnie karmiono. Ale pracuję nad sobą i widzę że to przynosi efekty. I to olbrzymie.
Brawo! Brawo, że jesteś partnerką dla dziecka, a nie „masz dziecko”
Czasem nie trzeba nic mówić. Wystarczy przytulić kiedy się przewróciło albo śmiać się razem z nim kiedy opowiada co miłego spotkało je w przedszkolu.
Właśnie tak chcę rozmawiać z córką… Jak już zacznie mówić oczywiście 😉 Chcę, żeby miała do mnie zaufanie, żeby wiedziała, że jej nie wyśmieję. Chcę, żeby czuła się tak jak każdy inny „dorosły”, że jej zdanie i emocje również są ważne. Szkoda, że w pokoleniu moich rodziców pokutowało przeświadczenie, że „dzieci i ryby głosu nie mają”. Może dlatego boję się przedstawiać własne zdanie i często paraliżuje mnie strach przed porażką? Całkiem możliwe.
Ja chcę być wariatką z Tobą!
Bo świat pełen takich wariatów jak Ty czy ja bardziej mi się podoba od tego „poukładanego”.
Piąteczka! 🙂