Święta to nie jest dla nas czas siedzenia przy stole. My nie potrafimy siedzieć przy stole. To w święta odkrywaliśmy kiedyś piramidę w Rapie czy mosty w Stańczykach i to w święta oglądaliśmy najfajniejsze zakątki Mazur. A teraz odkrywamy je na nowo – z dziećmi. Taki zamek w Reszlu – starszak był w nim, kiedy miał roczek. Albo pałac w Drogoszach na sprzedaż – kiedy go zobaczyłam, od razu chciałam wyskoczyć z nerki.
ZAMEK W RESZLU
Historia tego zamku jest zabawna, bo mimo doskonałych umocnień był wielokrotnie zdobywany. Historia zamku sięga XIII wieku i z tego, co udało mi się wyczytać na Wikipedii, zbudowany był na dawnym grodzie pruskiego plemienia Bartów.
W fundamentach zamku, w południowym skrzydle, archeolodzy odnaleźli ślady umocnień, które pochodzą z okresu przedkrzyżackiego. Po dokonaniu podboju Warmii w latach 40. XIII wieku fortyfikacje te wykorzystali zapewne Krzyżacy na potrzeby własnej strażnicy. To, że istniał w tym miejscu gródek, potwierdza dokument wystawiony przez biskupa warmińskiego Anzelma 27 grudnia 1254 roku, kiedy ustalono granicę między włościami biskupimi a terytoriami podległymi zakonowi. Już wówczas Reszel określany był łacińskim mianem castrum. [Wikipedia z dnia 23.04.2019].
Ale informacje te nie mają żadnego odnośnika i źródła, więc nie są dla mnie wiarygodne. Po wakacjach zamierzam odwiedzić muzeum w zamku, które w święta było zamknięte i spróbuję zrobić aktualizację. Bo w zamku jest muzeum, jest też restauracja z podobno mazurskimi potrawami [tak się chwalą na stronie głównej], ale strona restauracji zmywa cały entuzjazm, bo specjalnością szefa kuchni są:
- sandacz w migdałach, pieczony w całości,
- kołduny z baraniny,
- pierogi ruskie,
- placki ziemniaczane,
- udo kacze pieczone z jabłkiem.
No, iście po mazursku, serio. Nie ma plińców, dzyndzałków i farszynków, są udka. No ok. Ale mimo to odmówić sobie wizyty w Reszlu to trochę grzech. Chociażby ze względu na przepiękny most gotycki, wspaniały widok z baszty i wystawę średniowiecznych przyrządów do tortur [tak wiem, to nie dla dzieci, ale ja oglądałam ją z wypiekami na twarzy]. Plusem zamku jest to, że regularnie organizowane są tam przeróżne wydarzenia, nie tylko w wakacje, co na Mazurach jest rzadkie. Głównie ciśnięte są tutaj wakacyjne atrakcje dla turystów, więc bardzo fajnie, że również zimą można uszczknąć trochę kultury w Reszlu. Zaskoczyło nas to, że w Wielką Niedzielę na dziedzińcu spotkaliśmy animatorkę zabaw dla dzieci, która poprawiła chłopakom humor, bo podróżą do Reszla rozleniwili się i nie chciało im się chodzić.
Wstęp do lochów i na basztę to dla niezorganizowanych wycieczek 12 zł dla dorosłych. Przejście i obejrzenie wszystkiego to jakieś 30 -40 minut, jeśli się wczytuje w informacje przy obiektach. Dzieci do czterech lat chyba mają wstęp darmowy, a dzieci szkolne – płacą mniej.
UWAGA: na basztę wchodzi się po naprawdę stromych schodach, Adasio dał radę, ale jest wysportowany, natomiast mniejsze dziecko trzeba wnosić. Wiemy, bo wnosiliśmy po tych schodach rocznego Kosmyka 🙂 Starszym osobom wspinania się na basztę odradzam.
Zamek w Reszlu to również… hotel. Czyli jeśli ktoś jest odważny, może sobie w komnatach zamku przenocować. Takich średniowiecznych komnatach, więc wiecie. Ale dla dzieci to może być atrakcja.
TUTAJ strona hotelu.
PAŁAC W DROGOSZACH
Jeśli kiedyś kupię pałac, to będą to Drogosze. A potem zrujnuję się, żeby ten pałac utrzymać. Ale fascynuje mnie historia tego zamku. Tym bardziej że należał on kiedyś do rodziny patronki liceum, do którego chodziłam ja, jako nastolatka, a teraz chodzi do niej mój syn. Kto śledzi bloga od dawna, ten wie, że mam fioła na punkcie mazurskiej historii i kiedy patrzę na tę dawną perłę Mazur [to była największa rezydencja na Mazurach, przyjmująca w swoich progach króla Prus Fryderyka Wilhelma IV] to aż mnie ciarki przechodzą, ile w tych murach historii. Ten pałac w niezmienionej formie przetrwał 300 lat!
Ciekawostką jest, że 100 metrowej długości budowla posiada 4 kolumny – symbolizujące cztery pory roku, 12 kominów – tyle ile jest miesięcy, 52 pokoje – tyle ile tygodniu w ciągu roku, 365 okien – tyle co dni w roku i 7 balkonów – tyle co dni w tygodniu. Nawet nie wchodząc do środka, można wyłapać tam tyle fascynujących szczegółów [jak zegar na suficie przy wejściu], że obejście pałacu zajęło nam jakieś 40 minut.
Pałac w czasach swojej świetności posiadał królewski teatr, kaplicę, oranżerię, własny park krajobrazowy i najwspanialsze na Mazurach i bezcenne dzieła sztuki. Ogromna biblioteka została przekazana Uniwersytetowi w Toruniu i Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie [Znalazły się wśród nich m.in. dwa oryginalne zwoje egipskich papirusów oraz księga gości pałacu z wpisami Napoleona Bonaparte oraz cesarza Wilhelma II Hohenzollerna], a cenne dzieła częściowo uratowane, a częściowo rozgrabione.
Perełka Mazur, przepiękny budynek po wojnie został siedzibą NKWD, a potem, z braku właściciela, niszczał. W bogatych i przepięknych budynkach folwarcznych umieścił się PGR i zrobiono tam mieszalnię pasz. W latach 90. ktoś kupił zamek i miejscowa ludność liczyła, że zapomniane miasteczko na obrzeżach Mazur wreszcie trochę ożyje, ale niestety, utrzymanie zamku kosztuje fortunę. Od trzydziestu lat przeprowadzane są tam tylko drobne remonty, terenu pałacu pilnuje przemiła pani, która czasami pozwala zajrzeć do środka i pozachwycać się wnętrzem, które mimo zniszczenia i upływu czasu wciąż zachwyca.
Przy bramie pałacu wisi ogromne ogłoszenie, że wystawiony jest na sprzedaż. Cena za sam pałac i park [20ha] nie została podana do wiadomości publicznej. To ogromna połać ziemi, a najdroższy z tego pewnie jest budynek, w którym, jako że to zabytek, nie można na przykład zmienić układów pokojów, które są przechodnie i każda zmiana to masa papierologii, zgód i problemów. To kawał ciężkiej pracy i masa włożonych pieniędzy w utrzymanie takiego obiektu.
A szkoda. Ja bym się poświęciła. I z przyjemnością dla tego pałacu bym zbankrutowała. Kupujcie torby, żeby udało mi się uzbierać na moje plany 🙂
PS. Wnętrza zamku można obejrzeć tutaj. Pani, która zazwyczaj oprowadza, nie było, więc nie chciałam molestować jej zmienniczki, by nas wpuściła.
ZAMEK KRZYŻACKI W BARCIANACH
Kiedy dojechaliśmy do Barcian, nagrywałam już samo instastory i nie miałam swoich zdjęć, więc skorzystałam z galerii Moje Mazury, więcej fotek tego zamku znajdziecie tam właśnie -> tutaj. Historia zamku sięga XIV wieku, kiedy to na dawnym pruskim grodzie Bartów Krzyżacy po podboju Barcji wybudowali gotycki murowany zamek. Po wojnie standardowo zamek zajęło PGR, a obecnie zamek z okolicznym terenem – ok. 30 ha] jest wystawiony na sprzedaż za około 12 milionów złotych. Wszystkie okna, drzwi i szpary zostały dokładnie zabite bądź zasypane, więc całą budowlę możemy oglądać wyłącznie z zewnątrz, ale ciężko tego nie zrobić, kiedy jedzie się przez wieść krętą drogą i nagle wyrasta ci przed oczami tak ogromny obiekt.
Na tym zamku nasza wycieczka się skończyła, bo wszyscy byliśmy głodni już świątecznego obiadu, a chłopcy byli zmęczeni tym bieganiem. Mocno zepsuła się też pogoda. Podróżowaliśmy na trzy samochody, więc taka grupa głodnych ludzi jasno i twardo powiedziała: do domu. Wracając, nawet na chwilę nie zajechaliśmy do pałacu w Łężanach, na którego zwiedzenie chrapkę miałam od jakiegoś czasu. Innym razem. Będzie okazja. Chcecie o tym poczytać?