Są zazwyczaj dwie opcje prowadzenia konwersacji przy użyciu stwierdzenia „kiedyś”. Nieważne, jak dawno temu to „kiedyś” wystąpiło, to wtedy zawsze było albo gorzej, albo lepiej. To pierwsze wkurza mnie równie bardzo, jak drugie, ale dziś zajmę się tym drugim, po niezwykle popularnym tekście „Dzieci pierdoły”, w którym do głosu został dopuszczony reprezentant starszego pokolenia – harcmistrz. Dość tragicznie, bo tekst rozprzestrzenił się po sieci propagując największe bzdury, których nie przypisał mi nawet żaden z moich hejterów.
Powyższy tekst kilka osób wysłało mi w wiadomościach, licząc na to, że przyklasnę [po tekście „Nie będę pilnować swojego dziecka„]. Przeczytałam raz, przeczytałam drugi i… sprawę odłożyłam na później, bo pierwsza reakcja byłaby nazbyt emocjonalna, a takiej ostatnio unikam. A jak się uspokoiłam, to doszłam do wniosku, że nie zgubi nas ani powódź, ani ocieplenie klimatu, ani żaden inny kataklizm. Zgubi nas zwyczajny radykalizm i totalny brak myślenia. Pozwoliłam sobie wypunktować kilka bzdur, jakie światu ogłosił harcmistrz. Od razu zaznaczam, że w dużej mierze cytuję prezentowane w artykule teorie harcmistrza, z którymi nie mogę się na żadnym poziomie zgodzić, a cały artykuł „Dzieci pierdoły” byłby bliższy mojemu sercu [bo wnioski są poprawne i zgodne z moimi przemyśleniami], gdyby właśnie nie wariactwa starszego pana.
Zaczyna się mocno – moją ulubioną siekierą, którą, notabene, mój trzylatek już się bawił. Teoretycznie powinnam przyklasnąć, ale… no właśnie jest ale, bo nie wysłałabym mojego dziecka, żeby samo porąbało drzewo [lub drewno] ani teraz, ani za rok, ani za trzy lata. Po pierwsze dlatego, że sama kiedyś z tą siekierą walczyłam [nie że mnie rodzice tyranizowali rąbaniem drewna, sama chciałam spróbować] i wiem, jak bardzo trzeba być wysportowanym i silnym, żeby faktycznie uderzeniem roztłuc kołek i nie zrobić sobie krzywdy chociażby odłupanym odłamkiem [tym bardziej, że jak Chłopa zapomni, chcąc nie chcąc, muszę sobie jakiś kołek rozłupać]. Po drugie dlatego, że na porąbanie drzewa w lesie [tego żyjącego] faktycznie potrzebna jest zgoda nadleśnictwa, które najlepiej wie, jakie drzewo i gdzie trzeba wyciąć i działając samowolnie niszczymy skrupulatny plan zalesiania i wycinki drzew. To samo z witkami – nie wszystkie leżą w lesie ot tak, bo są niczyje. Witki drewna z pewnością obgryzą jelenie czy inne kopytne, a stare spruchniałe drzewo pełni w lesie dość ważną funkcję, o której może harcmistrz by wiedział, gdyby z obozu pojechał od razu na lekcję biologii czy innej przyrody.
O dziurach w lesie lepiej żebym się nie wypowiadała. Mazurskie brzegi już są wystarczająco zasrane.
Jeszcze nie spotkałam dziecka, którego gryzłby dym z ogniska, a sporo maluchów i starszaków przyjeżdża do Przystani Jaskółka i własnoręcznie skrobie świeżo złapane ryby i smaży je na ognisku. Może po prostu, staruszku, trochę przynudzasz? Może po prostu dzisiejsze dzieci są sprytniejsze niż te sprzed 20 lat i trzeba je trochę bardziej zachęcić? O osach już pisałam. Bez przesady.
No pewnie, że bez strachu, bo wówczas nie było aż tyle zarażanych lisów, a nie było ich tyle, bo nie było tylu gryzoni, [odnośnik do tekstu w „Polityce” o pladze szczurów”], a tylu gryzoni nie było, bo ludzie wyrzucali mniej odpadów, a wyrzucali mniej odpadów, bo bieda aż wychodziła żebrami, a chleb z cukrem był niedzielnym rarytasem, dziadku. Swoje dziecko nauczyłam zbierać owoce w lesie wyłącznie do kubeczka, żeby w domu mogło sobie owoce opłukać i zjeść jak człowiek, bo może zginie kiedyś od nieumiejętnie trzymanej siekiery, ale na pewno się nie wścieknie. Swoją drogą, ja też jako dziecko miałam swoją ukochaną polankę, na której zbierałam poziomki prosto z krzaczków. Wracałam do domu napchana owocami i szczęśliwa do czasu, gdy na polankę nie zawędrowałam z babcią. Babcia pokazała mi moje ukochane miejsce i powiedziała, że wieczorami żeruje tutaj ogromne stado łań. Od tamtej pory przestałam jeść owoce prosto z krzaczka, ale jeśli lubicie owoce z jelenim moczem to, oczywiście, smacznego!
Ja też po solidnej dawce alkoholu od babci wstałam zdrowa jak ryba. To znaczy mówili mi że wstałam, bo pijana dziesięciolatka niewiele pamięta, ale z pewnością spada ze schodów i skręca obie kostki.
Z tym cudownym stwierdzeniem rozprawił się już Blog Ojciec [choć za te owoce, co jego dzieci jedzą z krzaka dostanie opierdziel].
Jako osoba po kilku kursach ratownictwa, pozwólcie, nie skomentuję i dodam tylko, że moje trzyletnie dziecko sprawdza, co jest pod pomostem, nawet jeśli skakać nie zamierza. Pisałam o tym w bezpieczeństwie dziecka nad jeziorem.
A potem:
„Kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak nas należy »dobrze« wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu” – takie wspomnienia w internecie młodzi czytają dziś jak bajkę o żelaznym wilku.
A potem:
„Efekt? 40 proc. wrocławskich studentów przyznaje się do lęków i zaburzeń nastroju, co 20. cierpi na głęboką depresję, która wymaga leczenia – alarmują naukowcy z Katedry Psychiatrii Akademii Medycznej we Wrocławiu. Z raportu „Epidemiologia zaburzeń psychiatrycznych i dostępność psychiatrycznej opieki zdrowotnej” z 2012 r. wynika, że 2,5 mln Polaków ma zaburzenia lękowe, milion – depresje i manie, kolejny bierze narkotyki, a ponad 3 mln to alkoholicy.”
No. Miło że w jednym artykule znajduje się pochwała jakiegoś zachowania i od razu podaje się jego efekt.
Brawa dla tego rodzica, co wychowa dziecko bezstresowo! Przyślijcie do mnie takie, wychowane bezstresowo dziecko. Jeśli potwierdzi, że nigdy nie zaznał stresu, nieba mu przychylę i osobiście mu scyzorykiem wyrzeźbię pomnik w bloku drewna, które ostatnio, mieszkając w lesie, legalnie od nadleśnictwa kupiłam.
Ok, nie umiemy lutować i wymieniać zepsutej części, mało tego – nie uczymy tego dzieci. Ale ja powiem więcej – niewiele z nas wie, co to są żarna, nie potrafimy posługiwać się broną i dawno temu straciliśmy umiejętność oswajania ciemności, a do tego tylko procent z nas umie powozić bryczką, co jest skandalem, bo przecież dawno temu każde chłopskie dziecko nie tylko wiedziało, jak zaprząc konia do powozu, ale też doskonale potrafiło się zająć każdym zwierzęciem w gospodarstwie. Nasi mężczyźni już od dawien nie potrafiliby skompletować i założyć całkiem przeciętnej zbroi, a ponad 90 procent kobiet nie spędza popołudnia na cerowaniu. Ostatecznie możemy się umówić, że pierdołą jest nie ten, co nie potrafi, ale ten, co nie wie, jak znaleźć tego, co potrafi. I kropka.
I teraz chwila refleksji. W tekście o tym, że nie będę pilnować swojego dziecka lub w obowiązkach trzylatka bardzo gorąco zachęcałam was do angażowania dzieci w prace domowe, do nietrzymania ich w bezpiecznym kloszu pięknego skandynawskiego pokoiku, do zachęcania odkrywania i poznawania świata, wreszcie do zgody na to, że kiedyś sobie obije kolana, kiedyś spadnie, kiedyś się zmoczy w rzece lub zrobi cokolwiek innego. I nie zmieniam swojego zdania – w dalszym ciągu jestem przekonana, że nadmiernie chronimy nasze dzieci. One muszą się przewrócić, muszą poznać świat, żeby go zrozumieć, nie ma sensu stać nad nimi i dbać, by kropla deszczu nie zmoczyła im bluzeczki [wiele tez z omawianego tekstu jest zresztą bardzo mądra i w pełni się z nimi zgadzam, nie są to jednak teorie harcmistrza]. Ale jednemu będę przeciwna zawsze – radykalizmowi, że jeśli ma się zmoczyć w wodzie, wyrzućmy go na pełne morze, jeśli ma spaść z płotu – posadźmy go na drabinie. Chciałabym bardzo podkreślić to, co podkreślam praktycznie zawsze – zdrowy rozsądek i rozmowa z dzieckiem. Nie bez kozery Sokrates prostował ludzi zadając im proste pytania.
Rozmawiaj z dzieckiem. Pytaj go o to, czego chce, o czym marzy, jakie ma potrzeby. A może ono wcale nie chce być tym harcerzem, mimo że ty byłeś nim przez 10 lat? A może on wcale nie chce pływać kajakiem, tak jak Kosmyk nie chciał jeszcze rok temu, co przyjęłam z szacunkiem i zrozumieniem? A może zamiast wakacji w buszu, lepiej wysłać dziecko na kurs dla programistów? I nie martw się, jeśli naprawi silnik rakietowy, a nie będzie umiał naprawić kranu. Hydraulicy też muszą zarobić!
Na koniec powiem wam jedną rzecz, a propos tego, kto tu jest pierdołą. Kiedyś teściowa, na moją uwagę, że musimy kupić większy samochód, bo w naszym nie mieścimy się z fotelikami, westchnęła z żalem, że kiedyś, dawno temu, to oni w pięcioro, z trójką dzieci, jeździli maluchem do Bytomia i nic im się nie stało. Wszyscy tak kiedyś jeździli i nikt się tego nie czepiał. Wkurzyłam się, bo na samą myśl, że moje dzieci miałyby jechać taki kawał bez fotelików, oblatywał mnie pot [wizja mandatu to jedno, ważniejsze było wyobrażenie w mojej głowie, jak niezabepieczone dzieci wylatują mi przez okno podczas wypadku]. Teściowa chyba zauważyła mój zabójczy wściekły wzrok, bo od razu dodała:
– Ale Asiu! Ja się nie chwalę! Ja po prostu pogodzić się nie mogę z tym, że człowiek może być taki głupi, że kiedyś byliśmy takimi niemyślącymi pierdołami!
I w sumie to tyle. Nie musicie trzymać dziecka w klatce, ale musicie myśleć, rozmawiać z nim i pokazywać świat.. Ze zdrowym rozsądkiem, którego w teoriach harcmistrzach zabrakło.
Dobry, naprawdę dobry tekst! Popieram mocno.
Jak mnie ten artykuł zdenerwował. Takie generalizowanie, że szok. Jeszcze jak pomyślę o moich dzieciach, co całe wakacje biegają po lesie, to pukam się w głowę. Najgorsze jest to, że tyle ludzi uwierzyło w ten głupi artykuł. Asia, dobrze napisałaś.
Nigdy nie zapomnę jak byłam małą dziewczynką i starsi ludzie mówili: „ale teraz ta młodzież jest okropna, nic nie umieją, nie chcą się uczyć. Za to siedzą na ławce. Łobuzują. My byliśmy zupełnie inni. Milsi, grzeczniejsi itd.” Teraz sama mam dzieci i coraz częściej słyszę od ludzi z pokolenia moich rodziców: „ale ta młodzież jest okropna itd.” Czyli co? Młodzież z pokolenia jest coraz gorsza, mniej robotna, niechcąca się uczyć, nic nie potrafiąca. Zlitujcie się „starsze pokolenie”. Tak, teraz dzieci i młodzież są inni, ale to nie znaczy że gorsi. Nie jeżdżą na obozy harcerskie pod namiot. To nie jeżdżą, może pojadą z rodzicami pod namiot (ja w tym roku zabrałam chłopków na wakacje pod namiotem i było super). Nie rąbią siekierą. I co z tego. Ale wiedzą jak obsługiwać komputer, komórkę, zmywarkę i elektroniczny piekarnik. Nie boją się wyjechać za granicę i podróżować w nieznane. I nie boją się powiedzieć rodzicom, że nie chcą jechać na obóz gdzie toaletą jest dół w ziemi. Ja nie miałam wyboru i jeździłam, i do dzisiaj pamiętam latrynę. A wolałabym zapomnieć.
Powiem krótko: my sentiments exactly! Dzięki za ten wpis. Tamten tekst tak samo mnie wkurzył i miałam dokładnie takie same zastrzeżenia jak Ty. Jeszcze „podobał” mi się fragment o tym, że jak zakłądam dziecku kask na rower, to ono się nie ma szans się nauczyć, czym sa konsekwencje… Pozdrawiam serdecznie 🙂
Kocham Cię! Boska jesteś! Normalnie aż w końcu coś napisałam….
Najważniejsze jest aktywne spędzanie czasu ze swoim dzieckiem! Wtedy dzieje się tyle niesamowitych rzeczy, że NIE JEST MOŻLIWE, abyście Ty lub Twoje dziecko niczego nowego się nie nauczyli.
Z kolei na placu zabaw, zamiast gapić się w telefon (albo tablet, jeśli wziąłeś go ze sobą na dwór (!?!?) ), poobserwuj swoje dziecię. Zrozumiesz, jak się bawi, jak postrzega świat, jak się odnosi do innych dzieci i cudzej własności…
W przeciwnym razie, faktycznie istnieje ryzyko, że wychowasz „pierdołę”, która na dwór będzie wychodzić z tabletem, a nie z piłką, rowerem lub skakanką.
Krystian
No nie mogę, muszę, bo nie wytrzymam. Ostatnio w ogóle jest szał na wszelkie kiedyś to było super, teraz jest do dupy, kto pamięta dzieciństwo na trzepaku i gumę balonową donald, miał super dzieciństwo, a moje dziecko ma dzieciństwo do dupy, bo ma możliwość i umiejętności do SENSOWNEGO korzystania z tabletu. No ludzie naprawdę?!!! Uważam, że kiedyś nie było lepiej, ani gorzej, było inaczej i stety bądź niestety po prostu nie da się tak po prostu porównać. Świat jest inny, my jesteśmy inni. Bardzo mądrze powiedziała kiedyś moja polonistka na stwierdzenie, że ludzie tęsknią za komuną i chcieliby jej powrotu – nie oni wcale nie tęsknią za komuną, tęsknią za młodością, za czasem, który minął, za światem, który dopiero roztaczał przed nimi swoje możliwości i mogli wybrać ścieżkę, którą podążą. To właśnie za tym tesknią, za możliwością wyboru. Bardzo się zgadzam z Twoim zdaniem. Dziecko nie rodzi się pierdołą, to my z niego taką pierdołę możemy wychować. W latach 80. też wyrastały głaby i pierdoły, które wychodząć spod skrzydeł rodziców nie potrafiły sie odnaleźć w prawidzwym życiu i wracały pod spódnicę mamy. To się nigdy nie zmieni. To ode mnie zależy co moje dziecko będzie zaradne życiowo i mądre życiowo i na pewno nie wpływa na to negatywnie mój rozsądek i poczucie odpowiedzialności za jego zdrowie i życie.
Mąż mój w dzieciństwie był w Bułgarii….. maluchem. Już pomijając kwestię bezpieczeństwa ciągle zastanawiam się jak oni się tam pomieści. A podobno mieli ze sobą jeszcze jakieś rzeczy na handel.
A co do rodzinnego auta to polecam Forsa S-MAXA. Kupiliśmy używanego i był to chyba najlepszy zakup naszego życie 🙂 Z tyłu mieszczą się 2 foteliki przypięte na basach isofix i ja. I mam tam jeszcze dużo miejsca. Bagażnik ogromny, wysuwany (możemy dorabiać jako karawan 🙂 ). I do tego kilka naprawdę fajnych gadżetów przydatnych przy dzieciach. Przepraszam, że tak nie na temat, ale bardzo cieszy nas to auto.
A wracając do tematu. Jest mi szkoda tego, że moje dzieci nie będą mieć takiego dzieciństwa jak ja, ale np. nie puszczę ich na sanki na ulicę. Kiedyś jechało u nas 1 auto na dzień. Teraz wiadomo jak jest. Świat się zmienia. Zmienia się wiec też sposób wychowywania dzieci.
Dokładnie o tym samym ostatnio myśłałem, gdy się zastanawiałem, czy moja 8-latka nie powinna już sama wracać ze szkoły. Ja w tym wieku miałem klucz na szyi i zasuwałem sam do domu, przez ulicę, tylko, że teraz na tej ulicy jest taki ruch, że sam się boję przechodzić nie po pasach, a i na pasach się zdarzają potrącenia. Dostosujmy się zatem do obecnych warunków, zamiast wychwalać, jak to było cudownie kiedyś, a jak jest kijowo teraz.
Zepsutego kontaktu to nawet mój tata, co umie wszystko, się nie tyka, bo nie ma uprawnień, a jakby zj… zepsuł to mogiła i koniec pieśni O.o ja się os i robali panicznie boję, zawsze się bałam, bać się będę, a wychowana w ogrodach i lasach jestem (nawet zuchem byłam).
Jak miło się czyta teksty poprawiające takie gderanie bez sensu i dla poklasku 😀
Chodziło mi, że zbierają i jagody i grzyby. Ale myją przed jedzeniem, spokojnie 🙂 Zresztą najczęściej i tak jagody olewają, skupiając się na grzybach, bo jagody mamy w ogródku 🙂
Wybaczone 🙂