Jak już Wam wspominałam na Facebooku, popłynęliśmy wczoraj kolejny raz jachtem. Tym razem wzięliśmy ze sobą Kosmyka i było to arcyciekawe doświadczenie. Do tego aura nam dopisywała i mimo mojego skupienia na dziecku udało mi się cyknąć kilka fotek. Świeżutkie! Zapraszam!
Rozpoczynamy rejs! |
Standardowo – rzut oka za burtę, żeby sprawdzić, z kim nam przyszło się po jeziorze bujać. |
W taki upał rzadko kto chce żeglować, jeśli można wykąpać się na słonecznym brzegu… |
Jedno z bardziej urokliwych miejsc na postój żaglówką… |
W takim słońcu nic tylko się opalać! Uwielbiam wygrzewać się na dziobie w zachodzącym słońcu! |
Fajnie zobaczyć znajome twarze, czyli do abordażu na jaskółkę! |
– Kiedyś kupię ci taką, Aśku – obiecał chłop. Pamiętam! |
Cały czas prosiłam ojca, żeby dobił na chwilę do tych pięknych brzegów. Nie chciał… |
– Kosmyku, myślisz, że dopłyniemy do celu? – Tak! – i mina, która mówi sama za siebie… |
Teraz możecie, sobie pomyśleć, że to tak fajnie i miło – wypłynąć sobie z dzieckiem na rejs. W końcu udało mi się zrobić kilka fotek, popatrzyłam sobie przez luk na jezioro, no i na ostatnim zdjęciu szczerze się uśmiecham… Piękne widoki, świeże powietrze i odrobinę chłodniej niż na spalonym z braku wody lądzie… Tak myślicie?
Jeśli chcecie mi napisać, jak sobie wyobrażacie rejs z dzieckiem, czego się po nim spodziewacie i jak byście się na niego przygotowali – walcie śmiało. Wszelkie pytania również mile widziane!
Niedługo rozwieję wasze wątpliwości. Bądźcie czujni!
My przeżyliśmy tydzień na kajakach z dwójką dzieci: 1,5 latkiem i 3 latkiem 🙂 Podstawa to oczywiście kapoki i zorganizowanie jakiegoś zajęcia dla dzieci, chociaż chwilowego 🙂 <br />Moje wnioski są takie, że dzieci dość szybko przyzwyczajają się do sytuacji: bałam się, że powpadają nam do wody z tych kajaków, ale jednak dzieci też posiadają jakiś instynkt samozachowawczy 😉 Obawiałam się też,
Hmm… u mnie Mikołaj na pewno by chciał pociągnąć za każdą linę, sznurek czy co by tam znalazł, chciałby też wszędzie wleźć i musiałabym się z nim chyba związać, żeby mi nie uciekał. A Arek wisiałby na rękach i płakał, bo na 100% czegoś by się tam wystraszył! 🙂 <br />W zależności od tego jakim typem dziecka jest Kosmyk (a stawiam, że pierwszym) tak musiało to wyglądać u Was!
ps. na zdjęciu, na którym jesteś z Kosmykiem widać, jak bardzo jest do Ciebie podobny 🙂 jak dwie krople…tak a'propos wody jeszcze 🙂
Ją bym brała piaskownicę, pięć kapoków, trzech ratowników i valium
W tamtym roku po raz pierwszy byłam na żaglach. Z powodu swej antywodności (od zawsze) nieco z przerażeniem, skupieniem ale też ogromną frajdą spędziłam na "łajbie" kilka dni. Zakochałam się bez pamięci. W tym roku miłość cyklicznie odświeżam. Jak się żegluje z dzieckiem? nie wiem. ALE. wiem, że trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo woda to żywioł…wielki i nieprzewidywalny. Wypływasz w
No cóż, jeśli był przywiązany do masztu, to uwierzę że się realaksowałas..<br />w innym przypadku…masakra….dziecię na burcie…no potrafię sobie wyobrazic, hehehe….
Ach, tęsknię za tym sportem. A w tej chwili bardzo ym chciała zafundować taką przygodę Młodemu. Ależ kusisz! 🙂
Ja chyba najbardziej nie spodziewałam się, że młdy nie będzie w kapoku (na zdjęciu przynajmniej) 🙂
Kochana, pod pokładem siedzieliśmy bez kapoka, bo nie było wiatru i płynęliśmy na silniku, a do wyglądania przez luk, żeby odetchnąć powietrzem, kapok nie był nam potrzebny,tym bardziej, że trzymałam małego cały czas na rękach, a on nie był skory do wyrywania się [ośmielał go huk silnika]. Przy rozstawionych żaglach młody siedział w kokpicie w kapoku, ale wtedy mieliśmy zajęte ręce i nie
Taka fotorelacja, że aż się na jeziora chce 🙂