Pamiętam, kiedy zobaczyłam je pierwszy raz. Stały jak stworzenia z bajki, stworzenia, których miało już nigdy nie być, a jednak są. Słyszałam o nich, wiedziałam, że gdzieś tam żyją, ale szczerze – nie wierzyłam. Ileż ja mogłam mieć lat – sześć, może siedem. Całe moje krótkie życie ktoś o nich wspominał, ale nigdy nie udało mi się ich zobaczyć na żywo. I wreszcie nadszedł ten dzień, a ja patrzyłam na magię. Żywą i dziką magię.
Jednym z moich marzeń było pokazać dzieciom kawałek tego fantastycznego świata, który ludzie zniszczyli, ale spróbowali naprawić. W zeszłym roku młodszy był za mały, ale musztrowałam starszego w kajaku, bo może akurat będą. Nie były. Dwa lata temu również. Wcześniej, staraliśmy się na nie trafić ze znajomymi, którzy nie wierzyli, że coś takiego w ogóle może istnieć. Ale znów nie udało nam się na nie trafić.
A ostatnio dostałam cynk od znajomej, żeglującej po Bełdanach – są, Aśka, są! Pakuj dzieciaki na łódkę, są!
Spakowani byliśmy w 15 minut. Kolejne 15 zajęły nam kapoki, przyszykowanie łajby i wypłynięcie z portu. Starszak, który nie znosi szybkiej jazdy motorówką, zapychał się dla uspokojenia ciastkami i każde przyspieszenie łódki czuł się zobowiązany zagryźć ciasteczkiem. Młodszego za to nie można było utrzymać w miejscu. Wzięłam spory zapas przegryzek, licząc, że kochający jeść młodszy zajmie się podgryzaniem, ale to starszy trzymał pieczę nad ciastkami, podczas gdy młodszy szalał na łajbie i przyprawiał mnie o kolejne siwe włosy.
Wiedziałam, że przez 30 minut naszych przygotowań oraz dopłynięcie do miejsca zdarzyć się może wszystko, czyli że możemy zobaczyć nic, więc dzieciakom opowiadałam, że to będzie taka tylko zwykła wycieczka, nic specjalnego, ale gdy ominęliśmy zatokę i wpłynęliśmy w przesmyk rzuciły mi się w oczy poruszające się na brzegu cienie… i serce podeszło do gardła. Tak! To one!
I były! Magiczne, piękne i jedyne wolno żyjące konie w Polsce, historyczne tarpany, przodkowie koni domowych, odrodzone z koników polskich, biegają sobie po lesistym brzegu jeziora Bełdany, otoczone wsparciem pobliskiego Instytutu Genetyki Hodowli Doświadczalnej PAN. Ale to wsparcie jest minimalne, koni nikt nie pilnuje, żyją sobie wolno, otoczone lasem. I tylko turyści, podpływający do brzegu, sprawiają, że konie wydają się przyzwyczajone do ludzi i oswojone. Choć kilka razy konie sprzedały parę mocnych kopniaków czy ucisków szczęki. Teoretycznie przyjazne, wciąż pozostają dzikie, nieujarzmione, wolne.
I jeśli kiedyś będziecie pływać po Bełdanach, szukajcie ich, rozglądajcie się. Ostatnie dzikie konie w Polsce są właśnie tutaj, niemalże na wyciągnięcie ręki. Synowie patrzyli na nie jeszcze z takim wyrazem twarzy, jakby to była kolejna ciekawostka, z licznych, jakie im pokazuję. Za kilka lat dopiero zrozumieją, że na moment uchyliłam im zasłonkę do magicznego świata, który dziś praktycznie już nie istnieje.
Wpis opublikowałam dzięki współpracy z firmą cukierniczą dr Gerard.
Takie niespodzianki czynią każdy tego typu wyjazd wyjątkowym i niezapomnianym.
Tyle razy tam nocowaliśmy, czasami spaliśmy na zewnątrz, w śpiworach i zdarzałao się, że konie podchodziły bardzo blisko, a my zrywaliśmy się na równe nogi i pędem do łódek. Cudowne czasy!
Ale super! 😀
O CHOLERKA! poniżej widzę w komentarzach, że są one jeszcze na roztoczu, czyli rzut beretem ode mnie. Czego to człowek może się przypadkiem dowiedzieć:) Wiem już przynajmniej, gdzie pojadę na weekend! wow, ale sie zajarałem:) tam tam tam barapapapamamam. Podwijam kiecę i lecę normalnie:)
Dobra teraz coś o wpisie by wypadało napisać. Urzekła mnie Twoja historia, że tak pozwolę sobie napisać. Bardzo lekko i przyjemnie:) Trafiłem przypadkiem, ale będę wracał:) Pozdrawiam:P
Gdzie się podziały Kosmy loki? O.o
Jest stado tych koni jeszcze w jednym miejscu – na Roztoczu 😉
Żyją też na wolności na Roztoczu 🙂
Franek by oszalał z radości. Rośnie nam mały acz już trochę duży entuzjasta koników
Zaledwie 11 czy 12 lat temu byłam na rejsie tygodniowym po Mazurach i spaliśmy na tej wyspie O ile dobrze pamiętam nazywa się Zimny Kąt. Renault Zostałam obudzona przez towarzyszy po otwarciu oczu zobaczyłam nad sobą głowa konia. Niezapomniane przeżycie i pomimo że jestem z Mazur o tym miejscu nie miałam wcześniej pojęcia.