Po wizycie w ośrodku Zawiaty – czy ucieknę z Mazur i przeprowadzę się na Kaszuby?

Jeśli przeżyjesz wyjazd z rodziną na wakacje i nie wrócicie pokłóceni, przeżyjesz wszystko – tak mi kiedyś powiedziała znajoma. Czyli jestem już jak najbardziej zahartowana, bo pięciodniowy wyjazd majowy mam za sobą, wróciliśmy i nikt się z nikim nie pokłócił. No dobra. Nie wróciliśmy pokłóceni.

ZAWIATY

Zaprosił nas ośrodek Zawiaty na Kaszubach i tak jak zazwyczaj nie wyjeżdżam na zaproszenia w Polskę [w każdym razie rzadko] tak tym razem się zgodziłam, bo Kaszuby to ten rejon obok Dolnego Śląska, który zawsze chciałam poznać, obejrzeć, pooddychać ichnim powietrzem. Moje Wiejskie Matki uważały, że to najpiękniejszy zakątek Polski i przyznaję, kiedy wjechałam w te lasy i pagórki, wjechałam w zakręty i zobaczyłam jeziora, poczułam się jak w domu. A mój dom, Mazury, to najpiękniejszy zakątek Polski przecież, więc tak – Kaszuby również są piękne.

 

Oczywiście, nie mogło się obyć bez problemów. Mieliśmy jechać jednym autem, ale w ostatniej chwili okazało się, że wszyscy, którzy mieli w czasie naszego wyjazdu zająć się psem, niestety zająć się nie mogą. Kombinowaliśmy jak koń pod górę, co zrobić z naszym niewidomym Pitem, który źle znosi samotność, zamknięcie i nowe miejsca i po telefonie do ośrodka, który potwierdził nam, że psy nie są problemem u nich, postanowiliśmy wziąć Pita ze sobą. Ale jak go przewieźć? Klatka pogryziona, między dzieci go nie wsadzę, bo nigdy z nim nie podróżowałam tak daleko i nie wiem, jak się zachowa między nimi ani jak one zachowają się względem niego. I w końcu stanęło na tym, że Chłop pojedzie motocyklem, dzieci będą z tyłu w aucie, a Pit usiądzie z przodu w szelkach, przypięty specjalnym pasem dla psów.

 

W takiej ekipie dojechaliśmy do Zawiat we wtorkowe popołudnie, oczarowani krajobrazami, jakie nas otaczały i tym, że na Kaszubach drogi nie są proste i są maksymalnie kameralne, czyli takie, jak lubię [nie lubię dróg szybkiego ruchu].

 

ZAWIATY to ośrodek w samym sercu Kaszub na pojezierzu kaszubskim. Położony nad jeziorem Jasień, największym jeziorze w Parku Krajobrazowym Dolina Słupi. Oprócz walorów przyrodniczych z Zawiat jest blisko do lokalnych atrakcji turystycznych i miasteczek: Kościerzyny czy Bytowa. W ośrodku są całoroczne domki nad samym jeziorem, w których może mieszkać od 2 do 6 osób.   

 

 

Mieszkaliśmy w domku Ania. Jak wyglądają domki, możecie zobaczyć tutaj.
Mieszkaliśmy w domku Ania. Jak wyglądają domki, możecie zobaczyć tutaj.
Wszystkie domki stoją wśród drzew, na pagórkach i praktycznie każdy jest z widokiem na jezioro

 

Jeśli miałabym określić klimat miejsca, to wystarczy, jak powiem, że od razu po zameldowaniu pani recepcjonistka spojrzała na nas i powiedziała:

– A teraz idźcie jeść, kolacja już jest! Ostygnie!

 

 

I już w tym momencie powinnam była wiedzieć, że lodówki w domkach są kompletnie niepotrzebnie. Chyba że ktoś pije i chce sobie piwo i napoje schłodzić. Ja przywiozłam swoje owoce z domu, bo jakbym ich nie wzięła, to by się zepsuły i szczerze mówię, zostawiłam je ptakom i królikom na pożarcie, bo nie daliśmy rady zjeść.

 

A pobyt w Zawiatach to więcej niż pełne wyżywienie. Zaczyna się od śniadania z bufetem szwedzkim i serio, każdy znajdzie coś dla siebie. Potem jest Snack Bar, który uwielbiały moje dzieci i na którym było wszystko, co je uszczęśliwia – od owoców, przez jogurty i zdrowe przekąski, po słodycze, kończył się Snack Bar, zaczynał obiad, a godzinę po obiedzie już był deser z kawą i ciastem. Potem już kolacja. W zasadzie nie było pełnych dwóch godzin, w których niczego nie mógłbyś zjeść, co między innymi dla cukrzyków i trzymających dietę jest bardzo ważne. I wszystko smakowało takim domowym, prawdziwym żarciem [piszę to jako osoba, której nie smakuje zazwyczaj hotelowe jedzenie].

I w zasadzie można było tam siedzieć i nie jeździć do sklepu, chyba że właśnie po jakieś napoje ulubione i to było super.

 

Z sali jadalnej był podgląd na salę zabaw obok. Jeśli dzieci zjadły, mogły iść się bawić, a rodzice spokojnie kończyć posiłek, zerkając, czy ich maluchy nie rozrabiają i nie dzieje im się krzywda. Mega pomocne. Przyznaję, że zazwyczaj w hotelach rezygnowałam po prostu ze wspólnych posiłków, bo nigdy nie mogłam ich skończyć. Zanim pomogłam dzieciom w nałożeniu jedzenia i zajęłam się swoim, to one już zjadły i zaczynało im się nudzić. Więc opcja z podglądem sali zabaw jest pomysłem na wagę złota.

 

 

A sala zabaw w Zawiatach jest piękna. Spójrzcie sami, jak fajnie można, bez ogromnych kosztów, zrobić ciekawe miejsce dla dzieci:

Tablica manipulacyjna to sztos.

A sufit jest po prostu pomalowany na niebiesko z przyklejonymi chmurami ze styropianu. Tanie i wygląda cudownie.

 

Ogromnym plusem jest też wszystko to, co w Zawiatach jest na zewnątrz – trampolina, domek na drzewie, plac zabaw, tyrolka, która codziennie była oblegana, oraz coś, co ujęło moje serce – zabawki na plaży. Bo wiecie, ja nigdy nie biorę ze sobą zabawek na plażę. Nie chce mi się ich targać i potem pilnować. Moje dzieci muszą sobie radzić bez zabawek i ruszać głową. Ale to, że na plaży były ogólnodostępne zabawki do piachu i każdy mógł się nimi bawić bez rozgraniczeń, czyje należy do kogo, było cudowne. Chłopcy spędzali godziny na plaży budując tamy, zamki i zatoki i miałam ich z głowy.

 

Zawiaty oferują też możliwość darmowego wypożyczenia książek oraz gier planszowych, jeśli pogoda nie pozwoli na bieganie po dworze, ale my akurat nie skorzystaliśmy, bo moim zdaniem pogoda nie była taka zła, żeby dzieci nie mogły bawić się na dworze.  Miłością zapałały zresztą do zwierząt, które mieszkają w ośrodku. Dwa króliki nazwały Czarnes i Hermes, a kozę – Iga. I codziennie pilnie karmiły swoich ulubieńców. No, Kosmyk i Adaś mieli swoje króliki i dobrze wiedzieli, które trawy mają im zrywać, ale od dawna nie widziałam, żeby karmili króle z takim zaangażowaniem. Może dlatego, że mieli przyjaciół i robili to w swojej „bandzie”?

 

 

Mówią, że pogoda na majówce była okropna, ale moim zdaniem trafiliśmy na najlepszą z możliwych. Jasne, trochę padało i upał zelżał, ale nie było tak zimno i tak mało słonecznie, żeby się zakopać w pościeli i nie wyściubiać nosa. Domki są ogrzewane grzejnikami, więc ewentualne zmoknięcie to nie katastrofa, a jak pojawiało się słońce, rekompensowało każdy przelotny deszcz. I dało radę wypożyczyć w ośrodku rower, kajak, łódkę czy mega fajny rower wodny – samochód. I popływać. Wiem, bo znajomi korzystali i non stop ktoś wracał z wycieczki rowerowej.

 

ZAWIATY

 

A jak padało, mieliśmy możliwość skorzystania z sali nad jeziorem, gdzie przez pięć godzin dziennie prowadzone były animacje dla dzieci [pozdrawiam Patrycję, która była animatorką i jak się okazało, również moją czytelniczką ♥]. Kosmyk brał też udział w zajęciach malowania na szkle i miałam przyjemność obserwować, jak cudownie jest do mnie podobny jeśli chodzi o pracę, w której ktoś mu każe coś robić. No cóż. Już wiem, że praca w korpo nie będzie dla niego 😀

 

W tej sali były animacje i był też taki mini plac zabaw dla dzieci pod zadaszeniem. No i piłkarzyki, ping-pong i dyskoteki.

 

Jeśli udało nam się znaleźć wolną chwilę [serio, udało, bo atrakcji jak na taki mały ośrodek było mnóstwo], staraliśmy się wyjść  i zobaczyć trochę Kaszub.

 

Jedyne zdjęcie, na którym starszy ubrany jest lżej niż młodszy. Do archiwum.

Ale i  tak – to cudowne, że spacerując po okolicy, zobaczyliśmy znajomy widok : )

Okolice za ośrodkiem. Jakiś stary PGR.

 

PARK EDUKACYJNY EGZOTYCZNE KASZUBY

Pojechaliśmy do niego w jeden dzień, który był całkiem deszczowy. I tu było moje zaskoczenie, bo chłopcy z autentycznym zainteresowaniem oglądali gady, płazy, owady  i ryby. Ogromne wrażenie na mnie wywarło akwarium z rybami, które można spotkać w kaszubskich jeziorach. Oraz sala zabaw w centrum, która działała na zasadzie: wpuść tam dziecko., zamknij oczy i módl się, czy przeżyje. Nie, że była taka niebezpieczna, tylko po prostu OGROMNA. I nawet ja, z moim „nie przejmuję się niczym” miałam obawy, czy dam radę wejść do środka, żeby znaleźć swoje dziecko. Sam park wizualnie bardzo ładny, ciekawy, nie skorzystaliśmy z opcji przewodnika, który wyjmował gady i pokazywał zwiedzającym, a mimo to i tak okazy wywarł na nas wrażenie.

 

 

 

Ale na samym końcu… na samym końcu były króliki. Króliki miniaturki i takie różne chomiki, no małe futerkowe zwierzątka ogólnie. W otwartej zagrodzie, gdzie każdy mógł je dotknąć i każde dziecko mogło je sobie pomęczyć. Nie wiem, czy z wyjątkowo dużego tłoku [każdy się tam wybrał, bo padało] czy tak jest zawsze, że nikt tych zwierząt nie pilnował. I serio, ja miałam króliki, wszystkie zjadłam, wiadomo, ale mimo że je zjadam i mam świadomość, że część z nich wyląduje w gardzieli węży, to jednak żal było patrzeć na te przerażone, próbujące się za wszelką cenę ukryć się zwierzęta. Moje chłopaki też to chyba wyczuły, bo na szczęście szybko odeszli od tej zagrody. Woleli króliki w Zawiatach, które nie drżą, gdy jakaś ręka przelatuje nad ich głowami. To taka moja jedna smutna refleksja o całym parku, który ogólnie zrobił na mnie dobre wrażenie, ale te króliki… no i papugarnia z przerażonymi ptakami. Te dwie rzeczy mogli sobie darować jednak.

 

Drugą naszą wycieczką był…

 

  SKANSEN W SZYMBARKU I DOM NA GŁOWIE

Który okazał się rozczarowaniem. I prawdopodobnie nie celowo. Więcej o tym napiszę w innym tekście, a tutaj powiem tyle, że do Szymborka przyjechaliśmy głównie, żeby pokazać dzieciom kulturę Kaszub, a skończyliśmy na placu zabaw, w parku linowym i w domu na głowie 🙂

 

 

I żeby było śmieszniej, kiedy wróciliśmy do ośrodka, my szukający kultury Kaszub, zastaliśmy cudowną biesiadę z panem Kaszubem, który opowiadał, śpiewał, pokazywał instrumenty i  można z nim było porozmawiać i kurde, trochę żałujemy, że nie zostaliśmy w ośrodku tego dnia. Może starszak nie przeszedłby parku linowego, ale czegoś by się dowiedział, bo był żywo zainteresowany językiem kaszubskim.

 

 

Każdy wieczór w zasadzie w Zawiatach był zresztą jakoś zorganizowany. A to dyskoteka, a to ognisko [z kiełbaskami i przekąskami oraz hitem – piankami dla dzieci do pieczenia]. Jedzenie było pyszne, domki, co prawda, nie były luksusowe, ale wygodne, z lodówką, czajnikiem, kubkami, umywalką i ciepłymi grzejnikami. Cały ośrodek jest zamknięty, więc bez problemu mogłam wypuścić dzieci z domku i mieć pewność, że nie zginą w lesie podczas zabawy, a uwierzcie mi, przechodziłam wzdłuż siatki kilometry z Pitem na spacerach i nawet on by się nie wydostał, gdybym go spuściła albo gdyby uciekł [ale spokojnie, chodził na smyczy cały czas].

 

I muszę powiedzieć, że odpoczęłam. Naprawdę odpoczęłam. Mimo że wracałam sama w samochodzie z dziećmi i psem, wróciłam zregenerowana i jakaś taka spokojniejsza. Od razu zabrałam się za porządkowanie mojego ogrodu i Chłop się dziwił, skąd u mnie tyle energii. No cóż. Naładowałam się w Zawiatach. Każdemu polecam. A wkrótce zobaczycie, co też mi przez ten odpoczynek w głowie uwidziało i na jaki pomysł wpadłam podczas urlopu 🙂 Możecie zgadywać!

 

W Zawiatach byliśmy na zaproszenie. Recenzja by nie powstała, gdyby nam się nie podobało. 

 

 

Joanna Jaskółka

Joanna Jaskółka – w Sieci znana jako MatkaTylkoJedna – od dziesięciu lat przybliża życie na wsi i pisze o neuroróżnorodnym rodzicielstwie w duchu bliskości. Autorka książki „Bliżej”.

Wspieraj na Partronite.pl

Możesz wesprzeć moją pracę, dołączając do moich patronek.

Spodobał Ci się mój artykuł?

Możesz wesprzeć moją pracę
i postawić mi wirtualną kawę.

Może Cię też zainteresować...

wyjazd samochodem do rumunii

3500 kilometrów, czyli wyjazd samochodem do Rumunii z dziećmi i psem

IMG_20210703_122543

Co się stało, gdy odwiedziliśmy FFun Park w Warszawie?

DSC_2317

KSIĄŻKI o słowach dla dzieci, które nie mogą przestać gadać – niech więc gadają z sensem

0 0 votes
Ocena artykułu
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments