Jedną z rzeczy, o które bardzo często prosiliście mnie w ankiecie była ta, żebym częściej pokazywała się na blogu [zamierzam tę prośbę spełnić :)], a drugą – to, żebym częściej pokazywała Mazury. Takie, jakie są, takiej, jakimi ja je widzę, takie, jakimi je zapamiętaliście lub chcecie zapamiętać. Postanowiłam więc na naszą cotygodniową wyprawę* tym razem zabrać aparat. I to naprawdę w ostatniej chwili, nie zauważyłam nawet, że baterię mam na wyczerpaniu… Ale wiedziałam, że post „11 rzeczy, których nie wiecie o Mazurach” powstać musi i byłam bardzo zdesperowana.
* O naszych cotygodniowych wyprawach pisałam tutaj:
Jedną z rzeczy, jaką wpoili mi rodzice, była świadomość i znajomość miejsca, w którym się mieszka, z którego się pochodzi. Jako dziecko penetrowałam mazurskie lasy na pieszych samotnych wycieczkach, później rowerem, później na wycieczkach samochodowych z rodzicami w miejsca najciekawsze, niekoniecznie rozrywkowe, czasami zupełnie zapomniane. Biegałam po bunkrach w Mamerkach z latarką, kiedy jeszcze niewielu turystów wiedziało o ich istnieniu, odkrywałam z ojcem głazy narzutowe nad Śniardwami. Jeździliśmy tam, gdzie ludzka stopa trafiała rzadko, a z tych wszystkich wycieczek została mi miłość do tego kawałka ziemi, na którym obecnie mieszkam. Potem, oczywiście, nadszedł czas na wycieczki po Polsce, za granicę. Rodzice wysyłali mnie z siostrą nawet, gdy był to dla nich jakiś kłopot finansowy. Bylebyśmy widziały. Bo co oczy zobaczą, a serce przeżyje, to w żadnej szkole się tego nie nauczycie. I mieli rację. A teraz kontynuuję tradycję. Co sobotę pakujemy chłopaków w foteliki i jeździmy, pokazując im miejsca, jakich nie zobaczą w popularnych albumach. Czasem naszym nawigatorem jest Kosmyk i jego wyobraźnia, więc naprawdę jeździmy tam, gdzie nas oczy poniosą.Spontanicznie nakręciłam kilka ujęć. Bez przemyślenia, więc wybaczcie nieprofesjonalizm i brak jakiejś puenty. Następny filmik przemyślę bardziej 🙂 A ten potraktujcie jako zapowiedź jutrzejszego wpisu: „10 rzeczy, których o Mazurach nie wiecie”. Enjoy!www.matkatylkojedna.pl
Opublikowany przez Matka jest tylko jedna na 16 marca 2016
Na szczęście coś udało mi się uchwycić. A dodatkowo, żebyście nie byli skazani wyłącznie na zdjęcia, przygotowałam 11 rzeczy, których nie wiecie o Mazurach. Bo zawsze warto wiedzieć więcej i więcej 🙂
11 rzeczy, których nie wiecie o Mazurach
[tak, na zdjęciu powyżej zaznaczony jest samolot, ktoś trzyma sobie na podwórku samolot 🙂 ]
1. Prawdziwych Mazurów już nie ma…
No, prawie nie ma, bo kilka osób jeszcze żyje, ale prawdą jest, że po II wojnie światowej ludność mazurska masowo wyjechała. Niektórzy twierdzą, że Mazurzy wyjeżdżali chętnie i że bardzo dobrze niemiaszkom. Prawda jest jak zwykle pośrodku. Nie chcę tu wchodzić w jakieś wielostronicowe rozprawy, więc napiszę to szybko, trochę upraszczając: pierwotnie ziemie mazurskie zamieszkiwali Prusowie. Kiedy Krzyżacy wybili Prusów, ktoś musiał przyjść na ich miejsce, żeby karczować lasy, pracować i te sprawy. Jednym słowem, potrzebni byli ludzie do pracy. I ci ludzie napływali – z Litwy, Ukrainy, Niemiec, a głównie z Polski. Jasne, nie wszyscy byli ludźmi nieposzlakowanej opinii. Wszak, żeby rzucić dotychczasowe życie i wyjechać w nieznane tereny zazwyczaj nie ma się wiele do stracenia. Jednak ci ludzie stworzyli jakąś społeczność i mimo różnych wyznań, różnych miejsc pochodzenia jakoś się w tych lasach dogadywali. A potem zabory – Mazury stały się germanizowane. Zanikła mowa pruska [Prusowie to nie Prusacy], powoli zaczął się kształtować nieoficjalny wspólny język – mazurski, będący zbitką dawnego pruskiego, niemieckiego i… polskiego. Tak, polskiego. Bo ci, co przyjechali z Polski swój język pamiętali doskonale i pamięć o nim zachowali w katechizmach, pieśniach i mowie. Podobno jeszcze w latach 20. XX wieku można było pod strzechami usłyszeć polszczyznę Jana Kochanowskiego, tak zamrożony w wyizolowanych Prusach, język polski przetrwał przez wieki. Ciekawe, prawda? No właśnie. Ale jednocześnie sami Mazurzy, którym usilnie wmawiano, że ich język nie jest ani polski, ani nic ich z Polską nie łączy, nie byli jakoś specjalnie w Polsce hołubieni. W ogóle – znani. Wańkowicz w „Na tropach Smętka” zdziwił się bardzo, gdy mógł spokojnie po polsku porozumieć się z mazurskim chłopcem, a mazurski chłopiec był zdziwiony, że Wańkowicz rozumie niemiecki. Propaganda niemiecka robiła swoje i wcale się nie dziwię, że gdy po I wojnie światowej Mazurzy mieli wybrać, do jakiego kraju chcą przynależeć, wybrali… Niemcy. Dla mnie ta decyzja była oczywista – ja też wolę iść tam, gdzie mnie chcą, a nie tam, gdzie mnie nie chcą [a Polska o Mazury jakoś się nie starała]. W każdym razie – ten wybór Mazurom zapamiętano i po II wojnie światowej gorzko odpłacono. Obejrzyjcie sobie film „Róża” Smarzowskiego. To nawet nie jest w jednym procencie przerysowane. Te historie wydarzyły się na naszych ziemiach. Dawni gospodarze, którzy mieszkali na tych terenach, często dostawali od razu kulkę w łeb za samą próbę obrony córki gwałconej przez sowieckich żołnierzy póki się jeszcze ruszała. Kiedy się nie ruszała też. A potem? Nie było lepiej. Mówiący z niemiecka Mazurzy łatwego życia w uprzedzonej Polsce nie mieli. Dziwicie się, czemu wyjechali? Ja nie. To nawet nie były wyjazdy. To były zwyczajne ucieczki. Ludzie, którzy przyjeżdżali [znowu!] z całej Polski na ich miejsce, często zastawali w pełni wyposażone domy, jakby po prostu ktoś je w pośpiechu opuścił…
2. Nie jesteśmy zwartą społecznością
Tak jak Górale czy Kaszubi. W dużej mierze wszyscy mieszkańcy Mazur przyjechali tutaj w latach 50. i 60. Za pracą – w tartakach, fabrykach sklejki, w lasach. Każdy z innego krańca Polski, każdy z innymi pobudkami, doświadczeniami, historiami. Wrzuciliśmy się sami w ten kocioł. Myślicie, że przez 50, no może 60 lat uda się skleić zżytą społeczność? A gdzie tam! W efekcie jesteśmy w dużej mierze rozdzieleni na mieszkańców tej samej wsi, tego samego miasteczka. Czasem sąsiad z sąsiadem słowa nie zamieni, bo po co, przecież się nie znają, nic ich nie łączy. Nie mamy tego poczucia „ta ziemia jest nasza, nasza – naszych sióstr, braci, kuzynów, kuzynek”. Nawet jeśli nasza rodzina jest liczna, to co z tego, skoro wszyscy młodzi za pracą wyjechali do miasta i nawet jeśli jakaś linia rodzinna została poszerzona, jeśli jakieś więzy zaczęły powstawać, kiepska sytuacja na rynku pracy i emigracja wszystko przerwały i nie pozwoliły się rozwinąć. My, Nowi Mazurzy, znów, kolejny raz, dopiero się kształtujemy jako zwarte społeczeństwo. Być może nigdy nam się uda.
3. Warmia to nie Mazury, Mazury to nie Warmia
Zawsze bawią mnie stwierdzenia, że ktoś był na Mazurach w… Olsztynie 🙂 Utarło się wszak, że tam, gdzie woda i pagórki, to na pewno Mazury, ale faktyczna mapa Mazur wygląda mniej więcej tak: [mniej więcej, bo granice powoli się zacierają]
4. Szlak Wielkich Jezior Mazurskich
To unikalny, najbardziej rozległy oraz różnorodny szlak wodny i jeśli chcesz znaleźć w Europie podobny – nie znajdziesz. To naprawdę ewenement, który daje ogromne możliwości. Już Hitler planował przebić się z mazurskich jezior do Bałtyku, co stworzyłoby ogromny szlak handlowy i turystyczny [Obejrzyjcie sobie, jak to wygląda na kanale Pokochaj Mazury: tutaj]. To naprawdę było możliwe! I w sumie chciałabym napisać, że jest, ale przy obecnych naszych stosunkach z Rosją… hm. Szkoda.
5. U nas spalono ostatnią czarownicę.
Pod Reszlem [piękne miasteczko, choć warmińskie] spalono ostatnią czarownicę w Europie – Barbarę Zdunk. Z tej okazji co roku 21 sierpnia na wzgórzu szubienicznym przy drodze z Reszla do Korsz odbywa się bardzo ciekawa impreza i w tym roku obowiązkowo muszę na niej być.
6. Ełk i Olecko są najmniej lubianymi przez turystów regionami, a nie waham się powiedzieć, że najpiękniejszymi
Jak będzie trochę cieplej na dworze, pojedziemy tam pokazać te okolice, na razie musicie obejść się smakiem i wierzyć moim zapewnieniom.
7. Nie mamy centrów handlowych ani żadnych „fajnych” sklepów.
A jeśli mamy „fajne”, to zaraz je zamykają albo przenoszą, bo nie robią obrotu. Ludzie tu są naprawdę biedni i mało kogo stać na kupowanie wymyślnych gadżetów. A sama idea centrum handlowego, takiego wiecie, z prawdziwego zdarzenia, w ogóle się chyba mija z celem, bo kto by do niego chodził? Nieliczni. No, dobra, jedno mamy w Ełku [Olsztyna nie liczę, bo to Warmia], ale sami wiecie, że tam mało kto jeździ [a szkoda]. W Mrągowie wybudowali ostatnio coś na kształt centrum, ale, kurde, do sklepów wchodzi się „z dworu”, a nie od środka. Wyprawa tam z maluszkiem jest więc ryzykowna – raz ciepło, raz zimno, wolę nie ryzykować. Skazani jesteśmy więc na internet lub zakupy w tym, co jest. Jakoś sobie radzimy 🙂
8. Powszechnie ludzie, którzy robią syf na Mazurach, to „Warszawka”.
Nawet jeśli ta Warszawka Warszawy na oczy nie widziała. No został taki schemat jeszcze z lat 90 i z początków XXI wieku, gdy bogaci dorobkiewicze przyjeżdżali na Mazury i szaleli mamoną tak, jak to potrafią dorobkiewicze. Ze zlecaniem podawania sobie obiadu do jeziora, w którym siedzieli na fotelach i pluli ogryzkami czereśni do wody. Obecnie ludzi spełniających ten schemat, awanturujących się, myślących, że wszystko im wolno i czujących się jak u siebie, bo wydzierżawili kawałek pola i postawili na nim przyczepę, jest coraz mniej. Kultura bierze górę i może tylko w moim rejonie ludzi potocznie zwanych „bucami” jest jak na lekarstwo. Jednak nie zdziwcie się, gdy usłyszycie coś o „Warszawsce”. Ludzie mają wspomnienia, ale nie musicie ich brać do siebie.
9. Puszcza Piska, w której mieszkam, to największy kompleks leśny na Mazurach.
Ma ponad 100 ha i żyją w niej rysie, łosie, sarny, zające, wilki i wszystkie te cudowne zwierzęta, których jest o wiele mniej w innych rejonach.
10. Nie wszystkie „bunkry” na Mazurach są po Hitlerze
Uśmiałam się strasznie, gdy wrzucałam zdjęcia na Instagram lub pokazywałam znajomym, a każdy się pytał, gdzie są takie ładne hitlerowskie bunkry. Tymczasem na poniższych zdjęciach jesteśmy na mostku, który kiedyś był częścią prawdopodobnie starego młyna [jeszcze niedaleko są fundamenty]. Nie wiem, czy ten młyn pamięta Hitlera. Być może nie miał z nim nic wspólnego 🙂
11. Krutynia
Jej szlak kajakowy uznawany jest za jeden z najpiękniejszych w Europie. To rzeka, której przepłynięcie tylko kawałka, można porównać do oglądania wodospadu Niagara wyłącznie na zdjęciach. Szlak rzeki jest tak różnorodny i zmienny, jej dopływy są uroczyskami [często ścisłymi rezerwatami], a otaczające krajobrazy tak piękne, że mi samej, płynącej rzeką kilkaset razy, za każdym razem zatyka dech. Samo dorzecze rzeki ma powierzchnię około 640 kilometrów kwadratowych. A myśmy na naszej wycieczce poruszali się właśnie w jego obrębie:
Chłopcy hasają w bucikach Bobux, o których pisałam tutaj, a waszą uwagę chciałam zwrócić na kurteczkę Kosmyka i kombinezon Adaśka belgijskiej firmy Ducksday.
To moje tegoroczne odkrycie. Kosmyk ma na sobie kurteczkę przeciwdeszczową [celowałam w całoroczną, bo to mój hit i zdobywca nagród na targach Kidstime w Kielcach, ale nie było Kosmykowego rozmiaru…Wyobrażacie sobie mieć jedną kurtkę, która po odpowiednim podpięciu/odpięciu można nosić cały rok i nie trzeba się martwić o pogodę?].
Adasiek z kolei ma kombinezon całoroczny, pod który można go ubrać również stosownie do pogody – lżej, grubiej, jak chcecie – sam kombinezon jest również nieprzemakalny i powiem wam, że niesamowicie ciepły. To nie jest jakieś tam wdzianko na wiosnę, tylko porządna odzież na wiatr i deszcz. Niedługo puszczę go na na nasze nadjezierne wybrzeże i wiem, że wyjdzie z tego suchy.
Kurteczki przetestowaliśmy już chyba w każdych warunkach [włączając w to nagły, acz chwilowy, atak zimy] i jestem bardzo z nich zadowolona – świetnie się je zapina. Kosmyk, który z zamkami ma zazwyczaj problem, z tą kurteczką radzi sobie sam. A ja nie muszę się martwić, czy Adaśkowi nie podwinęła się kurteczka i czy mu nie podwiewa boczków. Kosmykowa kurtka natomiast jest po prostu niezniszczalna. On w niej po tych krzakach paradował, wpadł w nich do wody, bo się zsunął ze skarpy i nic. Zupełnie nic. Ja już tej kurtki nie traktuję jako przeciwdeszczowej [zresztą jest za ciepła na taką, to tak samo jak kombinezonik, porządna odzież, a nie podruwajka], ale jak regularną kurtkę, którą można założyć i do lasu, i do przedszkola.
Kurteczki i bieliznę Ducksday możecie obejrzeć/kupić tutaj lub po 18 marca tutaj. Polecam.
Jeśli zauważyliście na zdjęciach czarny wózek – to Valco Baby Snap, pisałam o nim tutaj. Do 31 marca macie na niego 10% zniżki w sklepie 4kids.com.pl 🙂
A my w sobotę bądź w niedzielę wyruszamy na kolejną wyprawę. Macie jakieś życzenia? Bo wyjątkowo nie mam pomysłu…
Oj moje tereny. Pochodze z Mazur, mala miejscowosc Ruciane-Nida 😀 Niestety wyjechalismy za chlebem do UK, ale w Rucianem zostali moi rodzice. Bardzo sie ciesze, ze ktos docenia Mazury. Brawo TY! 🙂
Ach, jakbym ja pojechała nad takie jeziora i zapuściła się w takie lasy połazić trochę! Kalosze bym kupiła i skakałabym po kałużach;)
Nigdy nie byłam na Mazurach i koniecznie muszę to nadrobić, tym bardziej że niedługo mam zamiar pozwiedzać Polskę:) A gdzie najbardziej polecasz pojechać na pierwszy raz w Mazury? Powiedzmy tak na kilka dni, taki przedłużony weekend? Coś dla takich nowicjuszów, którzy nie odróżniają Warmii od Mazur, ale chcą to zmienić?
Dzięki za tego posta, miło się czytało, choć wszystko wiedziałam, no może oprócz historii z podpunktu 1 🙂 A może wybierzecie się w rejony Mazur Garbatych, okolice Kruklanek i Puszczy Boreckiej? Fajny most zwalony jest w Kruklankach i w ogóle tamte tereny to mój raj na ziemi – najpiękniejsza część „moich” Mazur:) Z chęcią pooglądam zdjęcia z okolic… bo sama nie mam jak dojechać – z Wrocławia troszkę za daleko 😉 Pozdrawiam
Ostatnio na insta jedna z pań napisała: „Jesteś w Olsztynie? Ja tak dawno nie byłam na Podlasiu”. No najpierw się uśmiałam by potem sprostować „z Olsztyna na Podlasie jest daleka droga. Olsztyn leży na Warmii”, na co Pani mi odpisuje: „Podlasie czy Mazury, przecież to nieistotne” 😀
YYYYY skończyłam tą jałową dyskusję. Niektórym niestety nie da się przetłumaczyć różnic między Warmią a Mazurami.
Jak patrzę na te Twoje zdjęcia, to już mi tęskno do tych mazurskich lasów, choć moje warmińskie są równie piękne 🙂
Świetny post, w pełni się zgadzam z wieloma rzeczami – mnie samej jako mieszkance Mazur zdarza się posługiwać streotypem „warszawki” 😀 Polecam na wycieczkę Puszczę Borecką, przy okazji zwalony most w Kruklankach, Sztynort i Śluzę w Leśniewie – tak propo „hitlerowskich bunkrów” 🙂
Dzięki 🙂 Wszystkie te miejsca znam – śluzę w …Leśniewie odwiedziłam ostatni raz chyba trzy lata temu… tak, Kosma miał roczek i go mój ojciec na barana nosił 🙂 Kruklanki mnie ciekawią… może jutro?
Tak tylko gwoli uzupełnienia 🙂
Napisałaś „W dużej mierze wszyscy mieszkańcy Mazur przyjechali tutaj w latach 50. i 60. Za pracą – w tartakach, fabrykach sklejki, w lasach.”. Warto dodać, że jednak większość mieszkańców Mazur, dotarło w nasze rejony jeszcze w latach 40. wraz z Akcją Wisła, niekoniecznie w celach zawodowych, a raczej bez wyboru. Byli to przesiedleńcy z Kresów Wschodnich, nazywani niesłusznie (acz zgodnie z ówczesną polityką) „repatriantami”. Stąd też tak duży miks kulturowy na naszych terenach. Stąd też zapewne tak piękne tutejsze kobiety ;).
Masz rację 🙂 Pisałam skrótowo i kilka informacji musiałam ominąć, żeby nie zrobił się z tego referat, ale na szczęście mogę liczyć na czytelników 🙂
Należy odróżnić 'repatriantów’, którymi byli mieszkańcy m.in. Wileńszczyzny, Grodzieńszczyzny (czyli terenów należących do przedwojennej Polski), a ludzi pochodzenia ukraińskiego, którzy to zostali właśnie bez wyboru na Mazury przywiezieni. Akcja’ Wisła’ rozpoczęła się w 1947 roku, podczas, gdy pierwsi 'Wileniacy’ już wcześniej (na pewno w 1946r.).
powiem tak, odwołując się do punktu szóstego, będę stała na rogatkach i wypatrywała, Twojego przyjazdu do Ełku, oczywiście nie straszę, ja obiecuję 🙂
Ok 🙂 Dam znać 😉
Mój rodzinny region Kurpie jest sąsiadem Mazur. Wsiadam w samochód i po godzinie jestem na Mazurach, więc często tam bywam. Ale od wielu lat mazury odwiedzam wyłącznie poza sezonem letnim: wiosną, jesienią i zimą. Bywa, że przez kilkadziesiąt godzin nie spotkam żywej duszy. Kocham Mazury i Warmię też 🙂
Kilka moich relacji m.in. z mazurskich wypraw są na http://przechadzka.pl – zapraszam.
Nigdy na Mazurach nie byłam, ale po przeczytaniu książek p. Enerlich, obiecałam sobie, że kiedyś tam pojadę. Pięknie opisała historię i krajobraz Mazur.
Czekam na twoje kolejne wpisy z Mazurami w tle 🙂
Tja, to ja byłam na Mazurach w Olsztynie. 😀 Ale jadąc na te nieMazury przez Mazury przejeżdżałam. I ciągle liczę na to, że kiedyś zawitam do Przystani Jaskółka z Młodym. 🙂
Ach! Tyle razy żeglowałam po mazurskich jeziorach i znałam je raczej z perspektywy przystani, portów i okolicznych tawern, co samo w sobie nie było złe, bo uwielbiam ten klimat. Ale podczas jakichś wakacji postanowiliśmy odkryć Mazury z lądu. Mów co chcesz, może przereklamowane, ale Wilczy Szaniec, to jedno z najbardziej niesamowitych miejsc w Polsce. I z Krutynią wszystko się zgadza, cały Twój opis. Spływ kajakowy, który zrobiliśmy dalej głęboko siedzi w mojej pamięci. Dech zapiera. Normalnie dzika Amazonia! Dzięki za post. Mam ochotę to powtórzyć! ps. ten młody stojący gościu to Wasz młodszy syn co to się wczoraj urodził ?!?!?!?
Ja pamiętam, jak kiedyś dopłynęliśmy aż pod Węgorzewo i zeszliśmy na ląd… Cały dzień łaziliśmy po okolicy i to było mega przeżycie, zobaczyć to, co zazwyczaj ogląda się z brzegu, ale od strony lądu, wiem, co czułaś 🙂
Wilczy Szaniec lubię – jedno z pierwszych miejsc, jakie odwiedziłam z rodzicami i często tam wracaliśmy, w okresie największej popularności raczej po sezonie, bo ciszej 🙂
Tak, ten gościu urodził się wczoraj o.O 🙁