Do przedostatniej środy miałam się za guru pakowania w celu odbycia krótkiej podróży. Wszak tyle razy się przeprowadzałam w Warszawie i tyle razy z Warszawy jechałam odwiedzić rodziców [i na odwrót – z Mazur do znajomych w Warszawie]. Do tego już z dzieciakami kilka razy zdarzało nam się jechać naszą małą toyotką trzydrzwiową i niech mi słońce zawsze świeci – spakowani byliśmy wzorcowo. Kiedy więc wypadła nam szybka podróż do Warszawy, tylko się uśmiechnęłam. Ja nie dam rady? No cóż…
Czemu pojechaliśmy autobusem? – pytaliście. A no tak, że Chłop pojechał na jakieś ćwiczenia samochodem, lotniska jeszcze nie mamy, a ja w ogóle jechać nie chciałam. Ale niechcący w rozmowie wyszło, że tego i tego musimy być w Warszawie i głośno powiedziałam, że „no to ja bym musiała autobusem tam jechać i nocować gdzieś w hotelu, bo gdzie?”, a Kosmyk to usłyszał.
PODRÓŻ DO WARSZAWY
Błąd numer 1: nie opowiadaj przy dziecku, czego nie zrobisz, bo będziesz musiała to zrobić
Całą historię, skąd pomysł na wyjazd, opisałam tutaj. I się zaczęło. Maaaamo, a ja nigdy nie jechałem autobusem, maaamooo, a ja nigdy nie spałem w hotelu! Męczona i maltretowana tym ciągłym „Maammooo”, zadzwoniłam do babci, czy weźmie Dasia, a potem zamówiłam miejsce w autobusie.
I się zaczęło pakowanie.
Błąd numer 2: Jeśli chcesz się spakować w torebkę na jednodniową podróż do Warszawy, to zapomnij dziecka i nie bądź blogerką
Ja nie wiem, co ja myślałam. Tory logiki szły chyba w kierunku tych pamiętnych studenckich wypadów do domu, gdzie autentycznie brałam do torby tylko dwie lub trzy książki, laptopa i w sumie niczego więcej nie potrzebowałam. Wtedy nie dość, że byłam bezdzietna, to jeszcze nie byłam blogerką. Noc przed wyjazdem mieliśmy spędzić u babci, żeby rano nie budzić i nie ubierać Dasia [ha! I tak wstał godzinę przed budzikiem] i pamiętam, jak zerkałam na pięknie poukładane torby: ta Adasia, ta Kosmyka, ta z rzeczami na dzisiejszą noc, ta moja przyszykowana na wyjazd. I byłam z siebie taka dumna! W myślach już tworzyłam tekst poradnikowy o tym, jak się sprytnie spakować i zorganizować!
Kiedy przyjechała babcia, pokazałam jej mój pięknie uporządkowany bagaż, spakowałam go do samochodu, a potem wróciłam jeszcze po laptop, aparat i wszystkie niezbędne do nich ładowarki i kabelki. Tak, dobrze czytasz. Dorzuciłam je do moich toreb i zadowolona wyjechałam z domu, przekonana, że jutro czeka mnie miły spacer po mieście z leciutką torebką i wesołym synkiem.
Nasze bagaże wyglądały tak:
Rozbebeszony bagaż:
Zrezygnowałam całkowicie z ubrań dla siebie, polegając na blokerze, który polecałam wam tutaj. W woreczku w kwiatki zapakowałam tylko bieliznę moją i Kosmy, a a woreczku Kosmy [worek stąd] zapakowałam tylko dwie pary spodenek [jakby mi się dziecko w błoto wywaliło], dwie koszulki i spodnie od piżamy, nie wiem, czemu to cholerstwo jest tak wypchane. Do tego książeczki do czytania [najcieńsze!], portfel, kabelki i ładowarki, no i laptop. Dodam, że te rzeczy rozwalone po pokoju tworzyły taki bałagan, że czułam się niemalże jak w domu 🙂
Kosmetyki w wersji bardzo light:
Z kosmetykami też nie zaszalałam – krem do mycia twarzy [Tołpa], krem do rąk [prezent], słynny bloker Antidral, krem do twarzy [Loreal], tusz do rzęs, błyszczyk, korektor, kredka do brwi, cienie do powiek i pudry [Felicea], mój ostatni bambusowy pędzelek [resztę Adasiek utonął w toalecie], pędzel do twarzy, cienie Revlona i szminka. Z żeli myjących zdałam się na hotelowe i to wszystko. WSZYSTKO. Tylko tyle. Spakowane, nie wygląda tak źle, prawda? Najważniejsze, że Kosmyk sam niósł swój plecaczek i bardzo go pilnował. W środku miał worek z ubraniami, książeczki i kredki. Resztę tałatajstwa targałam ja. Nigdy więcej.
Bo już rano, kiedy wsiadałam do busa, wiedziałam, jak bardzo jestem naiwna. Nie policzony wcześniej laptop, kabelki i aparat, ciążyły mi jak kamienie, do tego Kosmyk zapakował do mnie swoją wodę, swój soczek, swój drugi soczek i jeszcze jedną napoczętą wodę przez przypadek. Targałam to wszystko jak wielbłąd, a przy każdym przystanku synka oddychałam niemalże jakby mi płuca miały wypaść. Wysiedliśmy przy centralnym, a już na przystanku tramwajowym charczałam jak Chłop po maratonie, a na myśl, że miałabym zrobić z tym majdanem jeszcze kilka dodatkowych kroków, to łzy mi stawały w oczach. Czemu ja nie wzięłam plecaka na litość boską? Aaa… bo był za duży na mój „mały” bagaż. Natomiast Kosmyk był niesamowicie radosny i niosąc swój plecak, podskakiwał radośnie.
Błąd numer 3: Autobus jako środek do dalekich podróży.
Z tamtego wpisu wiecie, czemu się zdecydowałam na autobus. Wyjątkowo, bo nigdy, ale to nigdy więcej. W tym do Warszawy, było za ciepło, w tym z Warszawy – za zimno. W ciągu drogi jeden dłuższy przystanek na siku i gdybym nie miała wyrozumiałego syna, to pewnie musielibyśmy wykorzystać jedną z butelek z wodą w innym celu niż picie.
Gdzieś w Myszyńcu chyba syn miał ciekawą uwagę na dworcu autobusowym, w którym z toalety można było skorzystać po wrzuceniu złotówki do automatu [ja się można nie znam, a może jestem pesymistką, ale nie ufałabym w uczciwość wycieczek szkolnych czy innych – wystarczy wrzucić jedną monetę, żeby drzwi się otworzyły, a w środku dwie zamykane kabiny, no kurde!]. A syn rozejrzał się po praktycznie opuszczonym dworcu, spojrzał na dwójkę siedzących w kątach bezdomnych i spytał się krótko:
– Czy tak wygląda więzienie?
Ale serio – rok temu nie podjęłabym się takiej podróży, teraz po intensywnej pracy nad sobą i nad synem, odważyłam się. I nie było źle, syn się zachowywał wspaniale. Tylko że… ja już chyba jestem za stara na autobusy: ciasno, droga długa, niewygodnie i nie można zrobić przystanku, kiedy się chce. Co nie zmienia faktu, że uważam to za bardzo ważne doświadczenie dla mojego syna. Następnym razem podzieli je z Chłopem 😀
Było przynajmniej zabawnie i trafiłam na znakomitych towarzyszy podróży:
Błąd numer 4: Nie masz wolnych rąk, robisz zakupy.
Ugh! Jak jedziemy samochodem, to przemieszczamy się zazwyczaj samochodem. Pokusy zza okna nie są aż tak pociągające i realne. Jak wysiadamy z samochodu i idziemy podziemiami, to na bank twoje dziecko zobaczy najpierw księgarnię i ciesząc się, że potrafi podać ekspedientce swoje zakupy, naciągnie cię na książeczki [plus, że jedną wybrał dla brata], potem wpadnie do MacDonalda, potem zobaczy słodycze, potem zerknie na jakąś gazetkę z tym ukochanym bohaterem… dżizas no, nie minęło 30 minut, a ja byłam uboższa o jakieś 150 zł. Tylko dlatego, że targając torbę, torebkę i kurtkę, bo gorąco w tym mieście, byłam w stanie tylko biec za oszołomionym bogactwem synem i nie wpadłam na pomysł, że wszelkie rozmowy o zachowaniu się w podziemiach i w ogóle w mieście powinny też przynajmniej zahaczyć o kwestię uregulowania spraw zakupowych. Na samą myśl o pertraktacjach z synem, gdy towar już stoi na ladzie i że ja nie dam rady, obładowana po uszy, znieść jego ewentualnego wrzasku, potulnie wyciągałam kartę i płaciłam. Dobrze, że syn ma całkiem dobre oko do książeczek. Mam kilka perełek.
A najgorsze się stało przy wyjeździe z Warszawy. Weszliśmy do kiosku kupić picie, Kosiem znalazł książeczkę. 25 zł dziadostwo, zafoliowane całe, więc nie wiadomo, co w środku, no ale „Mamo, będę pracował i robił sobie to w drodze, no mamo, no”. No to mama kupiła. A w autobusie rozpakowaliśmy to cholerstwo i okazało się, że w środku kilka naklejek, kartonik i szumnie nazwana na okładce książeczka, sześciostronicowa ulotka. SZEŚCIOSTRONICOWA, nie kartkowa. Nickeldeon, robicie to źle. Oszukujecie, wiecie?
Sprawdziła się za to książeczka z naklejkami z Tigera [prezent od czytelniczki <3].
Błąd numer pięć: Nie masz całego dnia!
Planując wyjazd, zrobiłam największy i najbardziej karygodny błąd, jaki może popełnić rodzic – nie wzięłam pod uwagę czasu tak zwanego „dodatkowego”. Czyli 40 minut na jeżdżenie po schodach ruchomych, 20 na oglądanie jakiejś spotkanej na drodze atrakcji, 30 minut pertraktacji, że owszem, może biegać, ale nie kurde po fotelach w metrze, tylko ewentualnie na dworze, na skwerze i usilna próba wyrozumiałości w stosunku do chęci, lecz zarówno stanowczej odmowy. Zapomniałam, że tak jak ja w tłumie i hałasie zachowuję się dziwnie, jestem oszołomiona i nie do końca wszystko do mnie dochodzi, to tak samo ma mój syn i tym sposobem nie odwiedziliśmy Centrum Kopernika, bo zwyczajnie zabrakło nam czasu i trzeba było wracać do domu.
I mimo że następnym razem zdecydowanie wybiorę się autem, a odkrywanie świata z okien autobusu zostawię Chłopu, to i tak myślę, że doświadczenia z tej podróży dla syna będą bezcenne 🙂 Dla ciekawych, nieposiadających facebooka lub tym, którym umknęło, filmik z wycieczki [możecie go obejrzeć też tutaj].
A może macie jakieś rady na pakowanie się na krótsze lub dłuższe wyjazdy? Kilka nas czeka w przyszłym roku, więc każda rada na wagę złota! Jak sami widzicie, popełniłam kardynalne błędy, przygotowując się do wycieczki i muszę zrobić wszystko, żeby więcej już autobusem nie jeździć 😀
Nocowaliśmy w hotelu Novotel Centrum, dzięki ich uprzejmości
Jesli moge zasugerowac: CNK tylko po uprzednim sprawdzeniu aktualnej oferty, zabukowaniu przez internet biletow i zarezerwowaniu na wizyte minimum kilku godzin. Inaczej frustracja i zgrzytanie zebow.
Już to planujemy 🙂
Matko,ja jade z trójką na dwa dni,oj ….
Wspieram i trzymam kciuki!
Dziękuję!
każde dziecko to jedna walizka i plecak dla mamy ewentualnie torba… dla siebie i dokładnie POCIĄG z dziećmi tylko POCIĄG zawsze kości może wyprostować i nie musi siusiać na zawołanie….
Walizki luz, skąd ja pociąg wezmę? 😀
Następnym razem weź ubranie dla siebie! A jakby Młody żygnął albo wylał sok? Zamień laptop na porządny smartfon. I zainstaluj sobie swype o ile nie masz jeszcze. Dwa dni wytrzymasz bez kompa. Weź plecak i spacerówkę-parasolkę. Można przymocować do niej dziecko ? i powiesić siaty.
Po pierwsze: mała walizka/plecak plus torebka z chusteczkami, małym piciem itp
Po drugie: POCIĄG!
Po trzecie: przygotowani na długa podróż mieliśmy dla dziewczynek niespodzianki – naklejki właśnie, książeczki, małe laleczki, coś słodkiego. Po wyjściu z pociągu niczego im nie brakowało.
Moja rada – zawsze plecak! Jak ma dodatkowe pętelki to można do niego przyczepić kurtki, jak jest za gorąco. Boczne kieszenie sprawdzają się na picie. I wcale nie musi to być kolos. Ja z torebką to tylko do samochodu, albo jak idę bez dziecka.
Jak jest pociąg w pobliżu to jest fajnie, faktycznie. U nas pociągi dopiero w Olsztynie – 100 km. I kupię sobie tę małą walizeczkę, na święta! 🙂