Wyruszyliśmy w majówkowe popołudnie, chcąc znaleźć Park linowy Spychowo i starając się wykorzystać aktywnie ostatni dzień majówki. Zaliczyliśmy Zgon na Mazurach, gdzie kupiliśmy sobie lody i popatrzyliśmy przez chwilę na kajakarzy, a po chwili już byliśmy w Spychowie i po minięciu bramy, znaleźliśmy się nie gdzie indziej, ale znów w latach 80.
PTTK Spychowo to taki relikt poprzedniego systemu, mający to szczęście, że może się utrzymać z racji położenia nad najpiękniejszą Krutynią i szlakiem kajakowym. Relikt, jakich jeszcze wiele, szczególnie tu, nad jeziorami, gdzie – wiadomo – ludzie przyjadą, byleby się spojrzeć na spokojną toń wody. Domki igiełki, bungalowy pachnące mocno zbutwiałym drewnem, wilgocią i mchem. Upstrzone plakatami pamiętającymi moje dzieciństwo, parasolami zwiastującymi doskonałość piwa z puszki i mleczność lodów. Na chwilę zajrzałam do restauracji, sprawdzając, czy był sens zabrania naszego własnego prowiantu – był. W kartę nie zaglądałam, ale odrzucił mnie zapach i jakaś taka… pustka. Nawet na barze nikogo nie było.
I w tym wszystkim, bach!Park linowy Spychowo. Nie wiem, kto wpadł na taki pomysł, ale muszę przyznać, trafił w 10. Przepięknie ulokowany między drzewami, z widokiem na rzekę, przy trasie Warszawa – Ruciane-Nida jest idealnym przystankiem dla turystów. Przystankiem, który zrobić warto.
Kosmyk męczył nas o ten park linowy, bo bardzo dużo gości mojej mamy wizytowało już w tym celu Spychowo i byli bardzo zadowoleni. Musieliśmy przekonać się na własne oczy.
Park linowy Spychowo
Pierwsze wrażenie – zrobiliśmy błąd, że wzięliśmy Adaśka. Park linowy jest ulokowany wśród sosen, na pagórku, wszędzie są korzenie i wózkiem przejechać trudno [ja jeździłam naszym Valco Baby Snap, bo łatwiej nam go zmieścić w samochodzie, ale Lupo Comfort poradziłby sobie lepiej na tych wertepach].
Ale co tam jazda – Kosmyk szalał na siatkach z Chłopem, a ja usiłując utrzymać Adaśka w wózku [biedak, nie znosi być uwiązany dłużej niż kilkanaście minut do pół godziny], starałam się zrobić kilka fotek, co później już sobie darowałam, bo dziecko zwyczajnie mi się rozryczało. A nie miałam nawet szansy, gdzie go postawić, bo nie dość, że w parku był ruch niesamowity jak na dzień kończący majówkę, to jeszcze tuż obok był już koniec pagórka, prowadzący do rzeki. Restauracja zionęła pustkami w dalszym ciągu, na półeczkach leżały jakieś chipsy i paluszki, którymi malucha nie zapcham, więc jakoś musiałam sobie radzić. Doprawdy, zabawnie wyglądałam, obładowana torbami, aparatem, z dzieckiem uciekającym z wózk, dzwoniącym w kieszeni telefonem i z wyrwanym Adaśkowi piernikiem w zębach. Na szczęście Kosmyk trochę popróbował trasy z tatą i stwierdził, że zacznie chodzić sam, więc Chłop przejął Adasia i mogłam rozpocząć obserwację. [swoją drogą, Adasia karmiłam jak leśny ludź, na brzegu z tej skarpy, patrząc się na rzekę <3].
Ale nieee, następnym razem nie weźmiemy ze sobą Adaśka, dopiero jak zacznie chodzić i będzie można go wrzucić z Kosmykiem na trasę dla maluchów.
Park linowy Spychowo dla dzieci to niezłe wyzwanie. Kosmyk wchodził na niego pewien swoich możliwości, ale gdzieś w środku [park dla dzieci jest w kształcie koła, ale ma stopnie trudności] trochę mu mina zrzedła. Następne okrążenie robił już z tatą, udając, że nie widzi innych dzieci, które obeznane już z parkiem śmigały po nim, jak po asfalcie.
Nie wiem, czy to zdziałał aparat, czy po prostu obowiązuje taka promocja przed sezonem, ale chłopak, który wypuszczał ludzi na liny, potraktował nas bardzo łagodnie cenowo, choć wcale się tego ani nie dopominaliśmy, ani w ogóle nie oczekiwaliśmy. Kosmykowa godzina w tunelu kosztowała nas 10 zł, choć w efekcie był o wiele dłużej, bo potem [zobaczycie zaraz] dla zabicia nudy, robił kolejne podchody do przejścia trasy i gdy pytałam, czy dopłacić, chłopak „od wpuszczania” tylko machał ręką [cennik znajdziecie: tutaj].
Chłop za to, kiedy poczuł pod stopami bujającą się siatkę, stąpał z nogi na nogi, zastanawiał się, dumał, aż wreszcie, jakby trochę taki zawstydzony, stwierdził, że też by sobie przeszedł, ale tę trasę dla dorosłych. I mimo że już ręce mi omdlewały od trzymania Adaśka, to jakoś nie miałam serce mu odmówić 🙂
Niżej moje ulubione zdjęcie – chłop na górze, a na dole, zrozpaczony Kosmyk. Zrozpaczony, bo przecież mieli chodzić po linach razem 😀
On sobie wybrał jedną z najtrudniejszych tras, pewny, że wojskowe zaprawy doskonale go do takiej wspinaczki przygotowały. Kiedy był w połowie, już nawet nie musiałam się za nim rozglądać – czerwień jego twarzy była widoczna z daleka 😀 Nie mogłam sobie odmówić nakręcenia filmu [Adasiek wyjątkowo zajął się swoim jabłkiem].
Filmik jest z połowy trasy [jeśli go nie widzicie, znajdziecie go tutaj], niżej zobaczycie na zdjęciach, jak sobie Chłop radził od początku, ale w ta połowa to już była nasza druga godzina w parku, Adasiek wspinał się z tatą, ale na wyżyny cierpliwości, a ja w dużej mierze zajmowałam się chodzeniem z nim na rękach, pchaniem wózka brzuchem i ogarnianiem Kosmyka, który, kiedy nie hulał na swojej trasie, zdążył pogonić psa, zostać pogonionym przez psa, zwiedzić zakamarki okalających park domków, pożreć paczkę pierników, zabrać Adasiowi jabłko, oddać Adasiowi jabłko i odkryć automaty, na których straciliśmy jakieś 20 zł, bo pierwszej rundy ani syn, ani ja z Adaśkiem na rękach, kompletnie nie ogarnęliśmy.
Zmęczona mina Adaśka na zdjęciu niżej chyba mówi wszystko.
Pytaliście się, jaki fotelik ma Adasio – Joie I-ANCHOR SYSTEM ISOFIX. Wygląda on tak:
Fotelik Joie jest dokładnie tym, czego szukałam – można w nim przewozić dzieci od urodzenia aż do 18 kilogramów [świetny system miękkich nakładek], ma system ISOFIX i najważniejsze – mogę nim przewozić Adasia tyłem do kierunku jazdy, co jest najbezpieczniejszym sposobem przewożenia dzieci. Rewelacyjne jest to, że bardzo łatwo – nawet w ciasnym samochodzie, można dziecko na postoju odwrócić do nas, żeby chwilę pogadać, podać jedzenie, „ogarnąć” dziecko, a przed ruszeniem nazad tyłem zawrócić. Uwielbiam system przechylania fotelika „do spania”. Chyba nie spotkałam prostszego i jeśli miałabym się przyczepić, to przyczepię się, że nie można fotelika rozłożyć całkiem na płasko, do spania. Ale Adaś tak lubi jeździć, że w samochodzie śpi rzadko – w przeciwieństwie do Kosmy, który potrafi przespać drogę do babci i dziadka [700 metrów! :D].
Na początku przeraziła mnie waga fotelika – to porządny kawał sprzętu, waży aż 14 kg, ale jeśli waga wynika z solidnej podstawy, wspierającej nogi i całego tego systemu ochrony, to spoko. Przecież nie bujam się z fotelikiem po mieście, on zawsze jest przypięty w samochodzie. Chłop w pierwszym momencie, zakochany w kosmykowym Concordzie, trochę był na mnie zły, że wymyśliłam tak duży fotelik, ale teraz sam twierdzi, że woli Joie. Łatwiej się zapina pasy [pięciopunktowe], łatwiej się wsadza dziecko, no i bezpieczniej tyłem przewozi. Adasio jest w nim bezpieczny.
Wszystkie info o foteliku znajdziecie tutaj.
A podsumowując Park linowy Spychowo – warto. Naprawdę warto. Świetna rozrywka i nie możemy się doczekać, aż Kosmyk podrośnie na bardziej dorosłą trasę [trzeba mieć 130 cm, żeby przechodzić najprostszą trasę z uprzężą].Park linowy Spychowo oferuje też trochę atrakcji, między innymi przejście trasy… w nocy. I ja się nad tym nocnym zastanawiam, bo Chłop rzucił mi wyzwanie, że ja tej trasy na pewno nie przejdę, bo jestem cykor. No, nie zaprzeczam, mogę pływać, jeździć, szusować, nawet pobiegnę, ale wysokości się trochę boję. Chłopak mówił, że po ciemku łatwiej się to znosi. Kto wie… Na razie wymigałam się prozaiczną rzeczą – brakiem dresu. No co robić – nie mam dresu [podarł się, dziad :D], więc jak niby miałabym wskoczyć na te linki? Przez te chłopowe docinki, aż poczułam ogromną potrzebę niekupowania dresu, tylko po to, żeby przez chwilę jeszcze mieć wymówkę 🙂
Ale wymówka wymówką – i tak zamierzamy jeszcze wrócić do Spychowa. Chłop, mimo ogromnego zmęczenia [w połowie trasy: „Wolałbym przebiec dwa maratony, niż to przechodzić!”, na koniec powiedział, że było świetnie i chciałby, żeby zdawanie wuefu w wojsku odbywało się w takim parku. Ja czułam coś pomiędzy zazdrością, że ja też chcę, a strachem, ale chętnie przypatrzę się jeszcze temu widowisku, żeby się przekonać do próby. Pociesza mnie, że chłopak, który się tym zajmuje, jest rewelacyjny – jeśli ktoś utknie na trasie, on zakłada uprząż i śmiga po tych lineczkach jak małpka, żeby uratować utkniętego. I doskonale przygotowuje przed startem, wszystko tłumaczy, pokazuje.
Minus – jedzenie, którego nie mieliśmy okazji spróbować, no i zabieranie ze sobą niecierpliwego malucha, który nie może korzystać z parku to jedna wielka pomyłka. Ale podsumowując – jestem bardzo zadowolona. [Swoją drogą, Chłop tak gadał o zmęczeniu, a tuż po powrocie stwierdził, że zabierze jeszcze Kosmyka na basen, więc dzień spędziliśmy naprawdę aktywnie :)]. Park linowy Spychowo odwiedzimy i w kolejnym roku.
Świetne jest to, że w okolicy w ostatnich latach powstała masa takich parków. Jeden to Park linowy Spychowo, kolejny jest na śluzie Leśniewo, i znów inny w Gierłoży, słyszeliśmy, że jakiś powstał w Pieckach [mamy w planach do końca jesieni odwiedzić je wszystkie]. Mam wrażenie, że oprócz kajaków, żaglówek, spacerów, rowerów, koni, jezior, rzek i krajobrazów, powstaje kolejny sztandarowy mazurski produkt i puchnę z dumy, że mój region ma coraz więcej ciekawych aktywności do zaoferowania.
Za tydzień być może uda nam się pojechać w inne miejsce – jakie? Zależy od naszej kreatywności 🙂 Możecie podpowiadać, a na razie zerknijcie, co już zrobiliśmy do tej pory w ramach projektu „Zwiedzamy Mazury”, który realizujemy starając się pokazać dzieciom [i wam] najpiękniejsze zakątki Mazur:
11 rzeczy, których nie wiecie o Mazurach
Też mamy Joie I-anchor i jesteśmy bardzo zadowoleni 🙂 synek (15 miesięcy) jeździ tylko i wyłącznie tyłem. Mamy bazę z nowego modelu i poziom odchylenia do spania jest jeszcze lepszy 🙂 dziecku na pewno jest wygodnie, pasy można dociagnąć bardzo ciasno, fotelik jest miękki i cala tapicerka z łatwością zdejmuje się do prania. Mnie przekonuje cena, jakośc, wielkość (jeden z mniejszych w kategorii „tyłem do kierunku jazdy”), wielofunkcyjność bo montaż i na ISOFIX i na pasy, i przodem i tyłem jak dziecko starsze. Polecam 🙂
Jak bedziecie sprawdzali swoje mozliwosci w Lesniewie na śluzach (polecam skok na wahadle w głąb śluzy)-to zapraszamy nad Rydzowke na chwile wytchnienia do nas na dzialke. Kosma z naszym Borysem na pewno sie dogadaja,a ja postaram sie o cos dobrego na obiadek.
Och, jak się cieszę że jestem jednak odważna 🙂 To co robi Chłop to bardzo podobne do mojej trasy na wysokościach którą opisywałam w kwietniu. Przyznam że jak się jest tam na górze, to serce czasami człowiekowi zamiera ale satysfakcja po przejściu takiego okropnie trudnego przystanku jest nie z tej ziemi 🙂