Urodziłam się 31 lipca 1985 roku w małej mieścinie, której nazwa w trybie rozkazującym oznacza czynność kreślenia na kartce papieru dziwnych znaków, co je literami nazywają. Fakt obchodzenia urodzin w wakacje i to dzień po własnym ojcu stał się moim przekleństwem, a jednocześnie wybawieniem, bo nie musiałam się z nikim dzielić paczką cukierków.
Już wtedy wiedziano, że będę wielka, a matka dodatkowo pasła mnie tymi wszystkimi gównami, których nazw dziś matki boją się wymieniać. Żarłam piach, ciastka, trawę i czekoladę. Jeśli miałam ochotę, to piłam wodę z kałuży, a kiedy rosły mi zęby gryzłam konar starej jabłonki. A wszystko to było obficie posypane granulkami niebieskiego mleka modyfikowanego, a później [za szybko, za szybko!] krowiego. Takiego od krowy o bardzo brudnych wymionach. Ale ja te wymiona zagryzałam pajdą chleba z masłem i cukrem.
Mieszkałam w środku lasu, w domu, w którym temperatura zimą często nie przekraczała 5 stopni. Pamiętam, dziwiłam się, że w innych domach nie ma szronu na ścianach. Wszystkie dzieci tak bały się mojej masywnej postaci, że przegnało je daleko, aż za las, za rzekę i musiałam uciekać z domu na rowerze, żeby je gonić. Nie wszystkie mogłam złapać, więc za przewodników służyły mi psy i koty, a także młoda jałówka, z której nie raz i nie dwa zleciałam, jadąc na oklep.
Nikt mnie nie pilnował. Biegałam gdzie chciałam. Raz o mały włos nie utopiłam się na moczarach, kiedyś ledwo co uniknęłam stratowania przez dzika.
W wolnej chwili robiłam takie małe nagrobki – kopałam dołek w ziemi i wsadzałam tam śliczne kwiatki, a potem przykrywałam to ułamanym szkiełkiem. Mogłam się tak bawić godzinami. Dziś, gdy zobaczyłam w rączce Kosmyka szkiełko, głośno wrzasnęłam.
Miałam swoich przyjaciół – drzewa i kiedy mój ojciec chciał ściąć jedno iglaste, przerażona starałam się złapać w ręce dusze wszystkich szyszek i przenieść je na inną sosnę. Bawiłam się, że jestem wiewiórką i uciekam przed wściekłą kuną, co chce mi zabrać moje zapasy. Moja siostra była zawsze wściekła.
Kiedyś rodzice bardzo się kłócili i uciekłam z domu. Rzuciłam smutne ostatnie spojrzenie na naszą chałupę i poszłam w las. Szybko zgłodniałam. Wróciłam wprost na jajecznicę z kurkami, targając ze sobą kawkę ze złamanym skrzydłem.
Skakałam z pięciu metrów na stogi starego siana, a jedyna bura, jaką otrzymałam, była za to, że w moich grubych i długich włosach przyniosłam do domu kilogram słomy.
Odebrałam tysiące kocich porodów, miałam milion zadrapań, wyciągałam kotu szkło z brzucha i opatrywałam rozszarpaną łapę. Pół dnia chodziłam z gwoździem w nodze, a kiedy jechałam na rowerze, pogoniły mnie gęsi i jedna przegryzła mi dziobem cienką, dziecięcą skórę. Nigdy nie miałam toksoplazmozy ani nawet marnego zakażenia.
Zresztą w ogóle nie chorowałam, przez co cierpiałam swą obecnością w szkole, bo nawet katar mi po dwóch dniach przechodził. A cierpiałam bardzo, bo żaden lekarz nie mógł pojąć, że moja wada oczu [efekt Czarnobyla albo dziwnych kropelek babci], czyli jedno oko na minusie, a drugie na plusie, wymaga długiego przystosowywania się do szklanych oprawek. Szklane to zresztą był zły pomysł. Wszystkie dzieci na moje życzenie złośliwie mi te oprawki niszczyły. Dlatego nigdy nie wiedziałam, gdzie jest Rzeszów i miałam tróję z geografii.
Pamiętam te wspaniałe metody wychowawcze – ty debilu, analfabeto, na studia pójdziesz chyba podłogi myć albo inne coraz bardziej wyrafinowane i uwłaczające. Wszystkie je mieliśmy w dupie i z rozkoszą wkładaliśmy na dużej przerwie przydziałową bułkę do przydziałowego kakao i udawaliśmy, że jemy kupę.
Nie mogę zapomnieć, jak bardzo nudziłam się w szkole i buntowałam przeciwko każdemu ograniczającemu mój umysł ćwiczeniu. Przypominam sobie księdza, który wyrzucił mnie z klasy, kreśląc znak krzyża i nazywając nałożnicą szatana. Byłam tym zachwycona. Tak samo jak wyznaniem katechetki, że kobieta używająca dezodorantu, wodzi się z szatanem. W tamtym czasach wodzenie z szatanem można było mieć za pięć złotych w każdym kiosku.
Przypominam sobie, jak ktoś na wakacje zostawił nam pod opiekę wiekową klacz, a postronek staruszki zaplątał się wokół drzewa. Z dwie godziny ją ratowałam. Pamiętam piknik na łące i trzy kleszcze na głowie i ten przeraźliwy smród masła, który miał odstraszyć pajęczaka, moje szalone ucieczki przed babcią i to, że zawsze kradłam jej ryby z siatki i wypuszczałam, szpecąc życzenie.
Do dziś mi się lata po głowie wyszeptane wtedy pragnienie, żeby moje dziecko miało kiedyś tak dobrze, jak ja.
Tak sobie teraz myślę – kurde, jakby Kosmyk miał tak, jak ja się kiedyś wychowywałam, już bym miała na karku opiekę społeczną i kuratora!
Wyobrażacie sobie wychowywać tak dzisiaj własne dziecko?
WRESZCIE się odezwę -To ja Bibek<br /><br />Pani Joasia jak zwykle barwnie dramatyzuje. Rodzenie i wychowywanie dzieci to nie katorga przez mękę.<br /><br />TO TYLKO FEMINISTKI W RODZAJU SENYSZYN I GRETKOWSKIEJ WAM TAK TO UBARWIAJĄ I UMILAJĄ. <br /><br /> ….a sXXX je pies. (te feministki)
Zastanawiałam się, czy opublikować ten komentarz, ale postanowiłam, że tak, tylko po to, żeby powiedzieć, że ostatni raz pojawia się tu komentarz całkowicie nieadekwatny do tekstu. <br /><br />I nie znam żadnego Bibka.
Nie wyobrażam sobie…<br />Za to jestem nadopiekuńcza, nadkontrolująca, wymagająca, surowa, …nie no… mój syn ma ze mną przesrane…<br /><br />ps. a co treści…sama nie wiem jak sie uchowałam..bo chowałam się sama, na podwórku..trzepak, drzewa, garaże, piwnice, ulica, lodowisko na stawie…nie było żadnych barier…rodzice wymagali piątek w szkole i posłuchu…reszte wychodzili z założenia
Piekne wspomnienia! 🙂 Tez dobrze wspiminam dziecinstwo choc to w domu bylo ograniczone zabawa na podworku lub obok u dziadkow bo mieszkalismy w kamienicy w centrum sredniej wielkosci miasta a w rynku mieszkali wtedy cyganie.. przejsc przez Rynek w calosci graniczylo z cudem. Ale takie szalony, beztroski czas kiedy bieglo sie przed siebie i zazywalo wszystkiego co po drodze tez mam we
Masz wadę wzroku taką jak ja- też ostatnio optyk był bardzo zdziwiony! 100 lat:) + i – to jedyne, co widzę..hehe:)
Sto lat:) Tez zostałam nazwana nałożnica szatana, ale na spowiedzi przed ślubem, gdy się okazało, że mieszkałam przed ślubem z przyszłym mężem:P
A ja Wam zazdroszczę – tej wsi, każdego centymetra lasu, pola i trawy, nawet tych kleszczy! Zwłaszcza teraz, gdy mam małego Pędziwiatra, który w mieście się dusi bo tyle tu ograniczeń i niebezpieczeństw a na wsi mimo iż komary gryzą niemiłosiernie jest szczęśliwy, jak nigdzie indziej! Ale my niestety wieś "mamy" tylko gościnnie i bardzo rzadko :(<br /><br />Wszystkiego wymarzonego z
też mam jedno oko plus a drugie minus i czytając Twego bloga doszłam do wniosku, że może z tego właśnie powodu mamy inne spojrzenie na siebie i na świat;)<br />oraz witam i pozdrawiam;))
Rocznik 85 ma w sobie… szaleństwo!<br />Wiem, znam, mam tak samo :D<br />Dzieciństwo miałam podobne… <br /><br />Wszystkiego hmm… szalonego życzę!
Ale mi sie Matko na wspomnienia zebrało…<br />Też robiłam witrażyki z kwiatków w ziemi (czy jak to nazwać).<br />Też nie raz wbiłam gwoździa w nogę.<br />Skakałam na sianie.<br />Chodziłam po dachu szkalrni. I deskach na tartaku.<br />Ganiałam po cegielni. <br />Uciekałam na cmentarz, gdy rodzice się kłócili.<br />I też mam różnowzroczność. :P<br /><br />Wszystkiego Najlepszego Jaskółeczko :*
Trochę smutne, bo jednak jest etap, kiedy dziecko szuka rówieśników… Ale cóż, w każdej sytuacji trzeba szukać plusów: od obcowania z przyrodą otwiera się wyobraźnia, taka wiesz…do pisania powieści, nie tylko bloga. Tego Ci dzisiaj życzę, a także sobie;)
Wszystkiego najlepszego!!! <br />To my rówieśniczki jesteśmy! :)<br />Co by nie mówić- nasze dzieciństwo to były fajne czasy!
Jejku tylko zazdrościć takiego dzieciństwa :)<br /><br />ja co prawda wychowana w wielkim mieście ;)<br />ale też mam piękne wspomnienia, a patrząc teraz na dzieci to nie wiem co one będą miały..ehhhh<br /><br />jeszcze raz Sto Lat
Haha, nałożnica szatana 😀 powaliło mnie to :)<br />Ze mnie również ten sam rocznik, więc i skakanie na siano w babcinej stodole było, i jabłka pieczone nad ogniskiem w pakiecie z opowieściami o duchach, i szalone zabawy w chowanego lub podchody z dziesięciorgiem kuzynostwa..i budowle z gliny, ukruszone zęby, wspinanie się na drzewa, kąpanie w rzece..i powrót ze szkoły trwający dwie godziny 🙂 no
hm…skakałam z 5 metrowego stogu siana; zjeżdzałam z dmuchawy do zboża z góry, kradłam babci jajka z kurnika i robiłam z nich jajecznicę z piaskiem; rwałam trujące rośliny, bawiłam się całymi dniami w lesie…i żyję! :)<br />teraz fakt….dzieci mają przekichane!
Ale jaja! Jesteś mój rocznik 🙂 I do tego miesiąc młodsza, cholera! 😛
Matko jesteś starsza ode mnie tylko 2 lata 🙂 Najlepszego! Lwico 100% :)<br /><br />Wspaniałe miałaś dzieciństwo, cudownie to czytać i odtwarzać w głowie 🙂 <br /><br />Po raz kolejny doceniłam przeniesienie się z miasta do wsi podmiejskiej dla Córy by miała choć trochę tak beztroskiego dzieciństwa. Zupełnie inne niż moje 🙂
Wszystkiego najlepszego!
Ejjj to lepsza ode mnie byłaś agentka ;)<br />Wszystkiego dobrego z okazji urodzin 🙂
Ja co prawda wychowywana w małym miasteczku, ale swobody też sporo. Pamiętam zderzenie roweru ze śmietnikiem (jakoś nie wyhamowałam)i lot prosto w krzaki, i to, że jeździłam takim niedużym a la bmx-em po wąskich murkach, tak z metr nad ziemią, i skakanie z wielkich głazów na plaży 🙂 Cudowni urodzeni w latach 80-tych 🙂 (baj de łej – ten sam rocznik :)<br />Wszystkiego najlepsiejszego
:)<br />Fajne wspominki, i jest coś w tym o kuratorze itp. My z małżem też ostatnio tak wspominaliśmy. Moim największym wyczynem było wbicie pedała(pedału??) w nogę, znaczy tej części środkowej, metalowej, bo plastiki pogubił prawdopodobnie jeden z poprzednich właścicieli tegoż pojazdu. Blizna prawie niewidoczna.<br /> No i kiedyś straciłam przytomność, jak dotąd pierwszy i ostatni raz, co było
100 lat zycze tobie jak najwiecej takich wspomnien, wiecej przygod z Kosmykiem zebys mogla za kilka lat wspominac jego dziecinstwo jak swoje. ZDROWKA W DNIU URODZIN SOELNIENIA WSZYSTKICH MARZEN.
Zapomniałam dodać … Wszystkiego najlepszego i żeby wszystkie życzenia szeptane rybom się spełniły te z przeszłości i te które jeszcze wyszepczesz
hehe niezły numer z Ciebie :)<br />ale faktycznie dzisiaj nie można sobie pozwolić na to co kiedyś<br />chociaż i tak ja mam np. lepiej od innych i na tej mojej wsi robimy z dzieciakami co chcemy, w mieście, w bloku, już by jakiś "życzliwy" sąsiad komentował albo zgłaszał sprawę gdzie trzeba<br />a "nagrobki" u nas były zwane jako "obrazki" ale metoda ta sama 🙂
Na pewno nasze dzieci będą miały gorsze dzieciństwo niż ich matki bo mniej swobodne.. Ale mam wrażenie, że dzisiaj świat jest bardziej niebezpieczny dla dzieci. A jesli co dopiero powiedzą nasze wnuki? Strach się bać 😉
najlepszego!<br />cudowne, zdrowe dzieciństwo, swoje pamiętam w podobnych klimatach – brudno, krwawo i szczęśliwie. ciekawa jestem, czy starczy mi odwagi, żeby dać córce tyle swobody.<br />pozdrawiam ciepło<br />
I tak łatwiej na wsi niż w mieście 😉 U mnie 19-miesięczna goni sama po podwórku, z psem w jednej budzie leży i bawi się gruzem… <br />Czasy się zmieniają. Ale każde mają swój urok :)<br /><br />Te 5 stopni zabolało mnie najbardziej 😛 Brrrr!