Po dwóch latach wrzasków, jęków oraz szarpania się z mokrą, namydloną człowieczą furią, wreszcie mi się udało dojść do pewnych rzeczy i wreszcie przestałam bać się, że ktoś nas kiedyś usłyszy i zawiadomi opiekę społeczną [nie mów, że czasem się tego nie boisz].
Ja wiem, że temat nie dotyczy każdego, bo podobno istnieją tacy rodzice, którzy POTRAFIĄ umyć dziecku włosy [hehe, jakby to od nich zależało], ale w mailach i komentarzach oraz na grupie ten temat jest wciąż żywy, bo dzieci myć włosów często nie lubią. I umiejętności rodzica na nic się zdadzą. Skupmy się więc na pomysłach.
I tak, wiem, że zaraz przyjdzie stado oburzonych, że jak to, znowu proponujesz odpuszczanie wredna mendo? Wiem, że przyjdzie, bo to właśnie zaproponuję. Serio, dziecięce włosy nie przetłuszczają się aż tak bardzo, że mycie ich co drugi dzień jest konieczne. Nic się też nie stanie, jeśli po tygodniu dziecko nie będzie gotowe i umyjemy mu w ósmym dniu. Albo w 9. To znaczy, zrobisz, jak chcesz, ale w moim przypadku było tak, że jeśli syn reagował histerycznym wrzaskiem na zbliżenie się do włosów, odpuszczałam i drugiego dnia robiłam kolejne podejście.
Zrozumiałam, że to, jak moje dziecko będzie się czuło z faktem szarpaniny pod prysznicem i to, jakie skutki to może przynieść w przyszłości, jest ważniejsze od tego, czy jutro będą mu się loki pięknie lśniły.
Więc robiliśmy podejścia. A to trochę zmoczyliśmy w kąpieli niechcący i „zobacz, mokre, a nic się nie stało”, a to trochę mokrą szczotką [polecam ten patent], a to w basenie, a to w jeziorze, a to podczas chlapania w wannie powoli, bez przymusu i mordęgi. Włosy rosły zdrowe i piękne i kiedy tylko pokazywałam syna z jego pięknymi lokami, padały pytania, co robię, że ma takie włosy. A nie robiłam nic. Ale potem zrobiłam. Obcięłam loki.
Obcięłam, bo stały się długie i zaczęły przeszkadzać. A strach syna przed fryzjerem i w ogóle nożyczkami w okolicy głowy był tak ogromny, że darowaliśmy sobie stres przeżyty tylko po to, żeby przyciąć końcówki. Jak już musieliśmy to przeżyć, to lepiej ściąć całą szopę. A mniejsza szopa włosów na głowie równa się co? Mniej mycia. Juhu!
Ale włosy zaczynają rosnąć i mimo, że rzadko je szorowaliśmy, to dziecko rosło i włosy zaczęły się przetłuszczać. W drodze do bezproblemowego mycia włosów, rozpoznaliśmy SI [tekst o SI tutaj] i zaczęliśmy odwrażliwiać głowę i twarz masażami, mierzwieniem włosów i kolejnymi zabawami z „niechcący trochę ci zamoczyłam”. Wszystkie mycia głowy, do jakich udało nam się doprowadzić, kończyły się jednak wciąż histerią i płaczem. A potem nocnymi pobudkami ze strachu czy koszmarów. Ale powoli, powoli robiliśmy postępy. Każde mycie było coraz dłuższe, coraz częściej orientowaliśmy się, że nasze dziecko moczy głowę na basenie i w ogóle to mu nie przeszkadza, pojawiło się światełko w tunelu…
Rynek oferuje ich sporo. Zanim do nich przejdę, uprzedzę, że swoistym gadżetem, znanym od kilku lat w Polsce, jest metoda OMO [odżywka, mycie, odżywka], czyli prawie całkowite wyeliminowanie szamponu. Zainteresowałam się nią i w ogóle metodą Curly Girl, ponieważ, kiedy już umyłam moim dzieciom włosy, nie byłam zadowolona z efektu i zaczęłam interesować się składami szamponów i odżywek, żeby jak najbardziej wydobyć skręt włosów. Wyeliminowałam wszystkie szampony z SLS-ami, a potem całkowicie przeniosłam się na odżywki, które się tak nie pienią, myją delikatne włosy dziecka, a odpowiednio dobrane, pięknie podkreślają skręt włosów [aktualnie używam odżywek Petal Fresh, piszę, bo wiem, że padnie to pytanie].
Ale wróćmy do gadżetów. Najpopularniejsze to oczywiście daszki na głowę, po których ma spływać woda i nie docierać do oczu. U nas się nie sprawdziły, bo pierwsze starszak nie mógł znieść tego ucisku na głowie i daszek wyrzucił. A jak próbowaliśmy mu rozluźnić, to woda wpadała do oczu. Niemniej teraz produkują śliczne te daszki, prawda? [tu znajdziesz niebieski, tu znajdziesz różowy]
Kolejny gadżet to polewaczka [tutaj]. Piszę gadżet, bo faktycznie to gadżet, my używaliśmy zwykłej konewki z ikei, ale do czego jej używaliśmy, opowiem za chwilę. Podobno w wannie się przydaje, my mamy prysznic.
Wiem, że do mycia włosów polecają też pozwolić dziecku przykryć oczy małym ręcznikiem czy szmatką, ale nie wiem, jak im to wychodzi pod prysznicem, gdzie woda od razu przesiąka przez ręcznik.
Fajnym rozwiązaniem są też okularki do pływania. Nie u nas, bo syn nie mógł znieść tego ucisku również i dopiero na rozpoczęcie roku szkolnego przyzwyczaił się do noszenia okularków [w sensie ten ucisk stał się dla niego do zniesienia]. Ale wiem, że u niektórych okularki do pływania działają i są też elementem fajnej zabawy w wannie. U nas to się zabawnie w sumie złożyło, bo kiedy syn już przyzwyczaił się do okularków, to… sam sobie umiał umyć głowę, więc okularki nie były nam potrzebne [oprócz tego, że na szkolnym basenie są obowiązkowe]. Jak to się stało?