Wczoraj cieszyłam się chwilą spokoju [Chłop zabrał dzieciaki do warsztatu samochodowego] i mignął mi na ekranie zapowiadany od jakiegoś czasu program „Wychować i nie zwariować”. Obejrzałam końcówkę, w której specjalista od wychowania [zaraz o nim będzie] opowiadał młodej mamie, że jak ją dziecko bije, to ona ma udawać płacz. Zaciekawiona, poszukałam pierwszego odcinka programu w internecie i obejrzałam sobie do kawy. Kawę miałam zimną, bo cały czas notowałam i wieczorem dopiero ochłonęłam na tyle, by cokolwiek z siebie wyrzucić.
No dobra, nie popisuję się. Dzieciaki mi weszły na głowę, jak by to specjalista określił.
Jakoś nie zainteresował mnie na początku nowy program TVN Style „Wychować i nie zwariować”. Przyznaję, że samą stację lubię. Uwielbiam oglądać, jak Dorota urządza i poluje na mieszkania, czasem zerkam na „Aferę fryzjera”, rano, kiedy korzystam z chwil skupienia Adaśka i krzątam się w kuchni, ogarniając jednocześnie bajzel po poranku, zerkam na „Perfekcyjną”, która mnie chyba trochę mobilizuje i na „Kuchenne Rewolucje”, bo wciąż mam nadzieję, że zapamiętam nazwy tych restauracji i kiedyś w nich zjem. Ach, „W dobrym stylu” też polecam. I mimo że ta błogość i doskonałość czasami przyprawia mnie o mdłości [w „Perfekcyjnej…” była przynajmniej rozbita bałaganem uczestniczek] i wolę Rozenek w jeszcze bardziej luzackim wydaniu [jaki zaprezentowała w „Azja Express”, który sam w sobie mi się średnio podobał], tak nie mogę nie przyznać, że sprzedaje w tym programie kilka dobrych trików i zerknąć nie omieszkam, jak się trafi.
[Tak, czasem zdarza mi się też obejrzeć coś ambitniejszego, jednak najczęściej z funkcją „zatrzymaj”, dzięki której dwugodzinny film leci nam w telewizorze przez pięć godzin, bo albo pranie trzeba rozwiesić, albo zmywarkę jeszcze załadować, albo dziecko się obudzi, standard, znacie].
Ale do meritum. No nie czekałam na ten program. Nie byłam ciekawa. Tuż po premierze nawet dostałam kilka wiadomości, co myślę, ale uprzejmie odpisałam, że nie myślę, wszak nie znam, i ok. Podejrzewam, że to moja intuicja. Wiedziałam, że poczuję ciarki na plecach.
Wychować i nie zwariować – jak bardzo można to schrzanić?
Ale od początku. Program prowadzi Paulina Krupińska, przedstawiana jako „świeżo upieczona mama i absolwentka pedagogiki„. No ok. Zgadza się. Kto ma prowadzić program o wychowaniu jeśli nie istota znająca od podszewki życie z dzieckiem? Dodam, że Paulina jest rozkoszna, miło się na nią patrzy i dodaje takiego „ludzkiego” wydźwięku, choć widać, że pierwszym odcinku jest jeszcze trochę spięta, ale to pierwszy odcinek i w ogóle wolałabym ją częściej widzieć. Bardzo dobrze, że sprowadzana nakręconą na perfekcyjność mamę do porządku i namawia do odpuszczenia. Ale, ale. Paulina nie jest sama. Z nią, w roli eksperta lektor przedstawia Pawła Grzesiowskiego… pediatrę. Zgrzyta wam coś?
Mi owszem. Przypomnę tylko fragment tekstu Antonoovki „Od tego jest specjalista„:
W naszym spoleczeńswie zakorzenione jest przekonanie, że położna, lekarz, w szczególności pediatra, a o neonatologu na oddziale już nie wspominając wie absolutnie wszystko, co z dziećmi związane. Często słyszę, że lekarz kazał dokarmiać po porodzie mieszanką, bo dziecko za duże, albo po cesarskim cięciu pokarmu nie ma. Lekarz kazał wprowadzić mleko modyfikowane, bo za mało przybiera, bo mleko jest mało treściwe, bo alergia. Położna na wszelki wypadek zaleciła dietę eliminacyjną bez wskazań medycznych, a pediatra zaproponował rozszerzanie diety już po czwartym miesiącu, bo na słoiczkach jest napisane…
i zapytam głośno – z jakiej paki i na jakiej podstawie producenci tego programu stwierdzili, że najlepszym człowiekiem do wychowania dzieci jest pediatra? Żeby była jasność – ja nie twierdzę, że sam Paweł Grzesiowski na wychowaniu się nie zna. Jak najbardziej może się znać, tym bardziej że lektor w programie wspomina, że specjalista jest ojcem. Być może pan Paweł ma świetną wiedzę i sposoby na wychowanie dzieci, tylko czemu jego głównym atrybutem jest studiowanie medycyny? Czy te jego sposoby są tak złe, że musi się podeprzeć lekarskim autorytetem? Żeby jeszcze przez większą część odcinka przeprowadzał poważne badania dziecka, ale on to robi przez pięć minut, non stop doradzając rodzicom w kwestiach wychowawczych. Nie wystarczyło nazwać go ojcem trójki dzieci, z zawodu lekarzem? Kolejność by się zgadzała przynajmniej i nie mielibyśmy wrażenia, że każdy lekarz wie wszystko o wychowaniu dzieci, bo… jest lekarzem. Przykro mi. Szewc jest od robienia butów, aptekarka od sprzedawania leków, laryngolog od leczenia gardła i ucha, a lekarz pediatra leczy dzieci, a nie je wychowuje.
Pediatra nie jest specjalistą od wychowania dzieci
Pediatra leczy. A nie wychowuje. Czemu mnie to denerwuje? Bo powiela stereotyp, że na wszystkie bolączki pomoże pediatra. Wyleczy, pocieszy, wychowa, gdyby jeszcze ubranie kupił i jeść dał, to już było bosko. Dostaję masę maili od dziewczyn i piszą do mnie między innymi zaczynając „a lekarz mi powiedział” i tu litania największych mitów rodzicielskich. Przykre to. Bo wystarczy wejść na pierwszy lepszy blog czy nawet zajrzeć do gazety o dzieciach [o badaniach, stronach WHO czy amerykańskiej AP nie wspomnę], by przeczytać coś kompletnie innego, co jest normą od wielu lat. A lekarz, zamiast się skupić na wyleczeniu mojego dziecka z choroby, skupia się na czymś, co kompletnie nie powinno go interesować, skoro nawet nie potrafi się douczyć.
Przy czym, przyznaję i podkreślam stanowczo, gdyby pan Paweł występował w programie jako pan Paweł, ojciec trójki dzieci, nie czepiałabym się tego, że jest lekarzem przy okazji. Ale jest przedstawiany w pierwszej kolejności jako lekarz, a w drugiej jako „specjalista od wychowania”, co daje błędną informację, jakoby lekarze pediatrzy zdobyli na medycynie dodatkowe kompetencje co do wychowania dzieci i jak trwoga, to do lekarza prowadzącego. Lekarskość pana Pawła mocno kłuje mnie w oczy i gdyby został przedstawiony jako Tata, którego metody działają, nie czepiałabym się faktu bycia lekarzem, tylko samych metod proponowanych przez „specjalistę”. Co też uczynię.
Metody wychowawcze lekarza pediatry
Bohaterką jest mama dziewięciomiesięcznego chłopczyka, który nie chce spać. W programie pokazują, jak maluch śpi sam łóżeczku w pokoju z zamkniętymi drzwiami i… płacze. Budzi się w nocy. Rozpacza. No, kurde, a co ma robić? Przez połowę swojego życia spędził przytulony do mamy, do tego się przyzwyczaił, to teraz, kiedy jest sam, płacze. Przez moment, jakoś w środku programu widać, jak mama walczy z dzieckiem również na łóżku rodziców, ale wcale się nie dziwię, że dzieciak nie zaśnie tak od razu przy niej, bo już wystarczająco często był do spania samemu w pokoju zmuszany. Ja to przeszłam. Potrzebowałam kilku tygodni, by upewnić Kosmyka, że na pewno, na pewno, nie przełożę go do innego łóżeczka, że będzie spał z nami, jeśli chce i naprawdę nie oszukam go, nie przełożę. Ojej, powiedziałby pan Paweł. PRZYZWYCZAISZ GO. Ale nie, skąd! Teraz piszę ten tekst, a syn śpi w swoim łóżku, bo zaspokoiłam jego potrzebę pewności, że go nie opuszczę. Ale czy to tak trudno zrozumieć, że jeśli raz kogoś zawiedziemy, to trudno nam odzyskać zaufanie?
O spaniu z dzieckiem pisałam tutaj. Dodatkowo przywołam słowa koleżanki z „wymagające.pl”
Ludzkie (a i małpie) niemowlęta i małe dzieci od zarania dziejów były noszone na rękach czy w chustach przez członków swojego plemienia (wózki nie istniały, a trzeba było przemieszczać się za pożywieniem). Spały wraz z matką, przy piersi – żeby było im ciepło i żeby nie zdążyły się dobrze rozbudzić i płakać, bo to mogłoby zwrócić uwagę drapieżników. Pozostawienie małego dziecka samego na ziemi (=w łóżeczku) było dla niego śmiertelnym zagrożeniem. Współczesne dzieci nie wiedzą, że nie grozi im atak tygrysa, bo ewolucja nie następuje tak szybko. Niemowlęta są jaskiniowcami. Dlatego wiele z nich głośno płacze, gdy próbuje się je odłożyć do samodzielnego snu. Można o tym więcej poczytać w ciekawym wywiadzie z dr Evelin Kirkilionis TUTAJ lub w polecanej przeze mnie książce (nomen omen pediatry) Carlosa Gonzalesa “Przytul mnie mocno”.
Co się może stać, gdy dziecko śpi samo w pokoju? [mrożąca krew w żyłach historia]
Pamiętam moment, kiedy którejś majowej nocy obudziło mnie kopnięcie Adaśka. Tego dnia Kosmyk wrócił z przedszkola i dwa razy zwymiotował, ale że ma rewelacyjną odporność, to na dwóch razach się skończyło i pomyślałam, że jakieś dziecko poczęstowało go czymś niezdrowym w przedszkolu i przestałam drążyć. Zwymiotował, co złe i po sprawie. W nocy czuję kopniaki Adasia. Podaję mu pierś, bo pewnie głodny. Ale Adaś piersi nie chce i jakoś dziwnie charczy. Myślę sobie – kurde, znów ma zatkany nos, muszę wstać po fridę i mu wyssać gluty. Wstaję, zapalam światło i widzę moje dziecko całe w wymiotach, leżące trochę boczkiem, bo do karmienia [na szczęście] trochę go przesunęłam i po prostu duszące się wymiotami. Zareagowaliśmy szybko. Ale dość długo chodziło mi po głowie, co by się stało, gdyby spał w swoim własnym łóżeczku. A gdyby spał w swoim własnym pokoju za zamkniętymi drzwiami? Tragedia. Po prostu by się udusił własnymi wymiocinami.
Niech się wypłacze!
Ale pan Paweł z przekonaniem skłania mamę do konsekwencji – należy odłożyć dziecko do łóżeczka, ZAMKNĄĆ drzwi, i niech se zasypia. Trochę popłacze, przestanie i zaśnie.
Pozwólcie, że zacytuję bardzo ważny fragment tekstu Agnieszki Stein [psychologa. OD DZIECI] z portalu Dzieci są ważne:
Kiedy dziecko przestaje płakać, jednocześnie uczy się bardzo ważnej rzeczy – i nie jest to samodzielne zasypianie. Uczy się, że kiedy woła o pomoc, nikt go nie słyszy i nie reaguje. To poddaje w wątpliwość jego podstawowe zaufanie do świata i wiarę w sens komunikacji.
Pan lekarz bez refleksji nakłonił zagubioną matkę, by nieustannie i konsekwentnie uczyła swoje malutkie dziecko, że na kogo, jak na kogo, ale na matkę liczyć nie może. Mało? Popatrzmy na fakty:
Naukowcy, badający pracę dziecięcego mózgu i organizmu, odkrywają:
- że poziom hormonu stresu – kortyzolu – we krwi płaczącego dziecka rośnie i nie opada nawet jeśli dziecko przestanie już płakać w samotności. Czyli, jeśli dziecko płakać przestaje, nie zaspokajając jego potrzeby, w dalszym ciągu na stres, który
- może być na tyle wysoki, że uszkadza obszary mózgu odpowiedzialne za pamięć i regulację emocji,
- że małe dzieci nie potrafią się same uspokajać, ponieważ obszary mózgu odpowiedzialne za powstawanie emocji i za ich kontrolę nie mają między sobą żadnych połączeń,
- że wreszcie obraz mózgu dziecka płaczącego w samotności i dziecka odczuwającego fizyczny ból niczym się od siebie nie różnią. [źródło]
To nie są jakieś wielkie nowości. To tekst sprzed jakichś czterech lat. To wiedza, którą już teraz posiada gros rodziców. To wiedza, którą powinien dysponować każdy psycholog. Nic nowego. Ale najwyraźniej dla lekarza [pozwólcie, że będę się posługiwała się zawodem pana Pawła, skoro jest ten zawód nam tak wciskany], ta wiedza jest w ogóle z kosmosu. Tym bardziej że nocne pobudki nie są niczym szokującym, powiem więcej – są taką barierą ochronną przed śmiercią łóżeczkową, to też nie jest informacją nową. Oczywistą.
Cudowna rada na zasypianie
Kolejny dreszcz mnie przeszedł, kiedy pan doktor z wielką pewnością stwierdził, że dziewięciomiesięczne dziecko nie powinno już w nocy pić mleka mamy. Nie, bo nie. Co prawda WHO i AP mówi co innego i wręcz nawołuje do jak najdłuższego karmienia, ale nie, pan doktor tak nie uważa. Nocne karmienia wybudzają dziecko. Ok, gdyby mama spała z maluchem, wystarczyłoby tylko wyciągnąć, co trzeba, i byłoby ok, bo wbrew temu, co mówi pan doktor Paweł, nocne karmienie Adaśka i bliskość, uspokaja syna na tyle, że przesypia mi większość nocy od 8-9 do 6-7. Ale po co, skoro można zamknąć w pokoju dziecko głodne i samotne, niech sobie radzi?
I naprawdę, wybaczyłabym takie gadanie zwykłemu ojcu. Może tego nie wiedzieć. Zgarnęli go z ulicy i kazali coś mówić. Może pomoże, może nie. Ale fakt, że pan Paweł jest lekarzem i podpierając się swoim autorytetem, sugeruje coś takiego w telewizji, prawiąc bzdury o tym, że dziecko w nocy jeść nie powinno, gdy pierwsza lepsza położna wie, że nocne karmienie jest najbardziej wartościowe, a dobry lekarz powinien skierować taką matkę na wizytę z panią od laktacji, która powiedziałaby może mamie, że może za krótko trzyma przy jednej piersi dziecko i ono się nie najada? Że może warto się z nim po prostu położyć do łóżka i niech se ssie ile może i z jednej piersi przynajmniej ponad godzinę, jeśli nie dwie?
Ale nie. Pan doktor mówi dalej, że trzeba nauczyć dziecko jak najwcześniej samodzielności. Mówi to o dziewięciomiesięcznym, raczkującym jeszcze chłopcu. Trzeba go nauczyć samodzielności. Gdybym to wiedziała wcześniej, to nauczyłabym moje noworodki parzyć kawę, zamiast się z nimi użerać. Kawę mamusi i marsz do pokoju zasypiać – mogłabym mówić i miałabym z głowy. Wychowanie pana Pawła jest takie proste.
Nie, nie żartuję. Automatycznie mi się ironia włącza, bo przed nami kolejna złota rada. Mogę tylko przypomnieć, że budzenie się w nocy dziecka na jedzenie jest normalną sprawą. Można je niwelować poprzez odpowiednią dietę matki, wieczornymi rytuałami, sprawdzeniem temperatury, tego, czy w pokoju nie jest głośno, kontrolowaniem tego, jak światło wpływa na sen. Można udać się do pediatry [tak!], żeby sprawdzić zdrowie [a lekarza powinno interesować tylko zdrowie], czy nie występuje jakaś alergia pokarmowa, refluks, problemy neurologiczne. Dobry pediatra dokładnie wybadałby takie rzeczy, a nie gadał bzdury o głodzeniu dziecka i zamykaniu go w pokoju na całą noc, ludzie, litości. Nawet Superniania nie stosowała takich metod!
Kiedy dziecko jest spokojne, trzeba brać na ręce w nagrodę, ale kiedy jest niespokojne, nie można brać na ręce za karę
I teraz słuchajcie. Opowiadałam ten fragment programu Chłopu i naszej rozmowie przysłuchiwał się Kosmyk. Gdy usłyszał, że kiedy dziecko płacze [bo jest zdenerwowane, bo jest złe, bo jest jakieś tam] i chce się przytulić, nie można go przytulać za karę, a trzeba przytulać, jak jest spokojne w nagrodę, to mój syn zrobił się cały czerwony i wykrzyknął z wściekłością, jakiej dawno u niego nie widziałam:
– Ale przytulanie nie jest nagrodą! Jest moją potrzebą! Jak można nie przytulić kiedy dziecko płacze! Nawet ja przytulam Adasia, kiedy płacze! Bo on tego potrzebuje!
I serio, plułam sobie w brodę, że opowiadałam na głos ten fragment przy dziecku, bo potem musiałam go 35 minut uspokajać. Pisałam już o karach i nagrodach [chwaleniu], przyjmuję, że nie każdy może sobie z tym radzić lub się z tym zgadzać, ale na litość – czułość matki lub ojca ma być nagrodą? Na bliskość rodzica trzeba sobie zasłużyć? Jakie to konsekwencje będzie miało na życie tego dziecka jeśli fizyczną potrzebę kontaktu stawia się jako coś, na co trzeba sobie zapracować? I od kiedy postawić granicę na tę pracę? Czy płaczący noworodek już powinien nauczyć się „zachowywać”? A może czteromiesięczne dziecko już powinno wiedzieć, że jak obudzi mamę w nocy, to za karę ona go na ręce nie weźmie i jeść mu nie da? I jak czułby się pan doktor, gdyby jego żona powiedziała, że sorry, skarbie, nie bzykniemy się, bo jesteś dziś strasznie niespokojny? Ale dobrze, że Kosmyk zareagował swoim wybuchem tak szybko, bo usłyszałby kolejną rewelację:
Dziecko [kiedy się je przytula, gdy płacze] uczy się takich reakcji, że jak rodzic jest na każde zawołanie, to zawsze jest na każde zawołanie
Koszmar, nie? Przytulając dziecko w trudnych chwilach uczysz je, że zawsze może na tobie polegać. Dajesz mu pewność, że zawsze może na ciebie liczyć. Armagedon normalnie. Życie wam się zawali.
Wiecie, ja nie twierdzę, że zawsze musisz przytulać dziecko, kiedy targają nim emocje. Moje na przykład przytulać się w złości nie chciało. Ale zabrakło mi informacji pana doktora o nazywaniu uczuć dziecka, informowaniu go od najmłodszych lat, czym jest jego zachowanie. Nie zawsze trzeba przytulać – to prawda. Ale zawsze trzeba poświęcić uwagę. Powiedzieć „Widzę, że nie podoba ci się, że zabrałam ci nóż z ręki” albo „jesteś zły, bo nie pozwoliłam ci wejść na balkon?”. Po perorze pana doktora odniosłam wrażenie, że chodzi raczej o to, by najczęściej uprzejmie dziecko ignorować albo policzyć do 10 zanim się zareaguje. Niech ono sobie wrzeszczy, dopóki nie nauczy się, że jest samo, kompletnie samo na świecie. Że nie warto liczyć na rodziców, bo oni mają cię w dupie. I za kilkanaście lat zostanie zdziwienie, gdy dziecko zostawi swoich schorowanych rodziców tak samo pięknie, jak rodzice zostawiali w samotności je.
Jak wychować i nie zwariować? Dalej nie wiem
Te wszystkie kwiatki usłyszałam w pierwszym odcinku. A obejrzałam go, bo zerknęłam na fragment odcinka drugiego, w którym mama prosiła o radę, bo jej dwu czy trzyletni syn ją bije. Lekarz na nieszczęście podjął się tego zadania:
– Niech pani udaje, że płacze.
– Ale, kiedy udaję, to on się ze mnie śmieje i dalej to robi.
– To nic. Zawsze to jakaś reakcja.
Yhm, serio? Zawsze to jakaś reakcja? I ile ta matka ma robić z siebie idiotkę i udawać aktorkę? Pięć minut? Dziesięć? Naprawdę, udawanie płaczu przed dzieckiem jest jednym z najdurniejszych pomysłów, jaki znam. Kobieto, jesteś dorosła, czemu robisz z siebie wariatkę? Przecież, nawet jeśli jesteś naprawdę dobrą aktorką, twój udawany płacz nie będzie nigdy taki, jakim byłby, gdybyś płakała naprawdę. Pokazując dziecku „pokazowo”, że chlipiesz, nie pokazujesz mu, że ci przykro. Pokazujesz mu, że trzeba robić cyrk, żeby osiągnąć swój cel. A potem piszą mamy, że ich dziecko ostentacyjnie płacze i „wymusza”. No doprawdy, ciekawe od kogo to wzięło.
Smutek możesz wyrazić miną, słowem „przykro mi, kiedy mnie bijesz”, „boli mnie, kiedy mnie bijesz”, „nie mam ochoty się dalej z tobą bawić, bo mnie bijesz”. Dezaprobatę na zachowanie dziecka można wyrazić gestem – zatrzymując zamachującą się rękę lub zabierając przedmiot, którym dziecko chce uderzyć. Jest naprawdę mnóstwo sposobów, żeby zareagować, ale udawanie płaczu jest głupie. Niczego dziecka nie uczy – ani zobaczenia naturalnego żalu, więc potem może mieć problem z rozpoznaniem autentycznego płaczu, ani właściwej reakcji na płacz i na to, jak się zachować, ani tego, co robić, kiedy ktoś jego bije lub jak się zachować, kiedy on sam kogoś uderzył [serio, udając że płaczesz, jesteś w stanie dawać wskazówki co do postępowania dziecka? Zdajesz sobie sprawę, jak żałośnie to wygląda? o.O],
O tym, jak reagować w sytuacjach, gdy dziecko bije, już pisałam. Warto by było do tego tekstu [oraz do tego, co mówił do tego pan Paweł] dodać, że dużo zależy od tego, co do dziecka mówimy. Wyobraź sobie – czy trudno zareagować agresją, gdy non stop słyszysz, jak ktoś ci ciągle czegoś zakazuje? Nie rób, nie rusz, nie idź, nie psuj, nie plącz się pod nogami. Nie, nie, nie. I ja to widzę po moim młodszym dziecku, które gdy słyszy od Chłopa kolejne „nie” z bezsilności od razu się wścieka. I bardzo pracuję, by Chłop zamiast „nie ruszaj tego” powiedział „weź sobie to i to” lub „to jest dla dorosłych, chodź, dam ci coś innego”. Te stwierdzenie są na „tak”, są dla dziecka konkretną wskazówką, co MA robić, czym się zająć, jak postąpić. Kiedy mówisz dziecku, że ma czegoś nie robić, nie mówisz dziecku nic, nie dajesz mu wskazówki, zostawiasz je z zakazem i hulaj dusza, zaraz wymyśli coś innego, czego ma NIE robić i historia się powtórzy.
Wiecie, to nie jest tak, że ja się z dr. Pawłem we wszystkim nie zgadzam. To, co mówił o samodzielności dziecka – ok. Doskonale wiecie, że ja nie pilnuję swoich dzieci. Zgadzam się, że rodzice zbyt często biorą dzieci na ręce w momentach, kiedy dzieci tego nie do końca potrzebują. Wystarczy przy nich uklęknąć i spytać, co się stało. Ale kiedy pan Paweł kazał rodzicom pytać się dziewięciomiesięcznego dziecka „co się stało” zamiast go przytulać, to myślałam, że parsknę śmiechem. Kiedy niespełna lub roczne dziecko płacze, bo coś mu się stało, nie powinniśmy stawać się prokuratorem jego żalu, tylko zwyczajnie nazwać uczucia. Tak, nie trzeba od razu przytulać, jeśli dziecko tego nie potrzebuje, ale można uklęknąć i się zapytać: „Smutno ci?” albo „Płaczesz, tak? Przykro ci się zrobiło?” lub „Uderzyłeś? Boli, tak?”. Cokolwiek, co nazywa uczucia dziecka i pomaga mu odnaleźć się w świecie ze swoimi emocjami. Albo je przytulić, do cholery, bo jak inaczej uspokoić niemowlę, jak nie bliskością właśnie? Starszego syna przytulałam, ile wlezie i jest pewnym siebie i swojej wartości chłopcem, który, ku mojemu żalowi, coraz rzadziej chce się przytulać. Nadchodzi ten czas, gdy jego pojemnik bliskości powoli się zapełnia.
Namawianie rodziców do robienia wszystkiego, by ten pojemnik był pusty, powoduje to, że wyrośnie nam kolejne pokolenie sfrustrowanych, niepewnych siebie ludzi, szukających w każdym zdaniu oceny i krytyki i przede wszystkim bardzo, bardzo samotnych. Co już, w efekcie proponowanej przez pana Pawła techniki wychowawczej, widzimy u sporej liczby nastolatków. Pomijam już głodzenie i opuszczenie w nocy niemowlęcia.
PS. Doktor na sam koniec programu nawoływał, by ruchliwe dziecko nie było stygmatyzowane od razu tym, że ma ADHD. Z czym się zgadzam. Bo i słodycze i całe jedzenie, jakie spożywamy [jeśli jest wysoko przetworzone z niewiarygodną liczbą ulepszaczy smaku] ma wpływ na to, jak zachowuje się dziecko. Dziecko naszprycowane żelkami, cukrem i czekoladą będzie wichrem nie dającym się zatrzymać, do tego histerycznym i wrzaskliwym. Ale po tej uldze, że wreszcie usłyszałam coś mądrego [choć to jedzeniu to sama powiedziałam, lekarz o tym nie wspomniał], padło koszmarne „Bo ADHD to choroba”. Nie, moi drodzy, ADHD to schorzenie. Może zbyt często diagnozowane, ale jednak schorzenie, które wcale nie wyklucza normalnego funkcjonowania w społeczeństwie.
PS2 Naprawdę wiele mnie kosztowało obejrzenie tego i przetrawienie żalu, że ktoś może w tych czasach gadać takie bzdury. Pewnie ktoś mi powie, że moje podejście jest efektem mody i trendów na bezstresowe wychowanie. To przypomnę po raz setny, że bezstresowe wychowanie nie istnieje, a poza tym – jak można nazwać trendem coś, co jest coraz powszechniejsze w Polsce od kilku lat? Coś, o czym mówi się już w telewizjach [w tym w rzeczonej stacji TVN Style], pisze na blogach [polskich i zagranicznych] i czyta w gazetach [Sens, Zwierciadło, Charaktery] w pozytywnym kontekście i doceniając pozytywne rezultaty? Z całym szacunkiem, ale to nie jest ani moda, ani trend. To po prostu wiedza o tym, jak funkcjonuje człowiek, czego potrzebuje, jak reaguje na konkretne zachowania i w jaki sposób pomóc mu przejść przez życie trochę prościej [przypominam tekst o książkach, które pomogły mi w macierzyństwie]. To już nie jest moda. To czysta wiedza i świadomość, którą lekarzowi, najwyraźniej sięgnąć jest trudno, mimo że jest na wyciągnięcie ręki w każdej bibliotece, księgarni czy nawet w internecie.
PS 3. Doktor jako doktor, zdawał się niezły w swoim doktorskim fachu. Fajnie zajmował się maluchem podczas badania. Oby został przy tym i nie dawał więcej rad wychowawczych, bo sorry, ale nie do końca mu to wychodzi, a wręcz jest szkodliwe, bo rozpowszechnia najgorsze mity zrywające nie tylko więź rodziców z dzieckiem, ale też mające negatywny wpływ na zdrowie maluszków. Nie polecam.
Screeny pochodzą z programu „Wychować i nie zwariować” na tvnplayer.
Nie chciało mi się czytać wszystkich komentarzy.
Tekst świetny, pootwierałam linki i zamiast się relaksować w wannie będę zgłębiać wiedzę 🙂
Jeszcze zanim pojawiła się moja córa zarzekałam się, że nie będę z nią spać, cyca podam tak krótko jak się da (planowałam ze 4 m-ce)
Ale Pola ewakuowała się z mojego brzucha w 32 tc. nie było kontaktu skóra do skóry, bo ją zapakowali w inkubator i powieźli na zabieg, nie było siary, bo obie na antybiotyku, więc jedyne co pozostało by wesprzeć jej odporność to karmienie piersią. Wiedziałam za to na 100%, że będę ją nosić w chuście.
I im głębiej wchodziłam w tematy chustowe tym bliżej RB.
W szpitalu nie pozwolono mi jej kangurować, z resztą wtedy nie wiedziałam co to takiego.
Ale chusta i kangurowanie w domu (pierwsze 4 m-ce spała wyłącznie na klatce piersiowej mojej lub męża) zrobiło robotę i teraz mam pączka, który nie mieści się w siatkach centylowych.
Czemu to piszę?
Bo wierzę (i rozmowy z coraz większą liczbą osób to potwierdzają), że ta bliskość, którą dałam jej i daję nadal to był klucz do jej prawidłowego rozwoju.
Począwszy od uregulowania emocji, przez wyraźną poprawę stanu stawów biodrowych i to, ze moje dziecko rozwija się odpowiednio dla wieku kalendarzowego, a nie korygowanego.
Matkę i teściową spacyfikowałam w temacie noszenia, przyzwyczajania, rozpuszczania i karmienia.
i gdybym wcześniej ten tekst przeczytała, mogłabym uwierzyć, lub nie.
ale moje dziecko nauczyło mnie, że jest dokładnie tak, jak piszesz, Joanno.
Dodaję stronę do zakładek i mam zamiar zaglądać i się uczyć.
Dziękuję za ten wpis i pozdrawiam
O, rety! Cieszę się, że trafiłam na recenzję przed obejrzeniem programu. Rzadko mi się zdarza, żeby sama recenzja mnie do czegoś zniechęciła, ale zdjęcie tego zapłakanego dziecka załatwia sprawę definitywnie. Nie chcę płakać razem z nim 🙁
Jeden z lepszych tekstów 😉 zgadzam sie w 100% rowniez śpię z córeczka, wysypiamy sie wszyscy 3 😉 nigdy nie zostawiałam jej w płaczu samej w łóżeczku-nic to wg mnie nie wnosi,kazdy musi odnaleźć swoją drogę, ja robie to na „czuja” 😉 u nas sie sprawdza 😉 przytulamy sie i w płaczu i w śmiechu 😉
Powiem Ci szczerze, że najchętniej to bym sobie w notatniku komentowała każdą kolejną część tego, co napisałaś i wyraziła swoje zdanie, ale to nie ma sensu, bo zgadzam się ze wszystkim o czym tu napisałaś.
Nie tak dawno gdy nosiłam moje wtedy 5 miesięczne dziecię w chuście, jakiś starszy pan podszedł do mnie i zaczął rozmowę, którą skwitował słowami, że nie powinnam nosić dziecka w taki sposób, bo powinno się uczyć samodzielności, bo przecież ja nigdy nie będę z nim do końca życia. Ręce mi opadły.
A co do lekarza to niestety tak jest, że ludzie uważają lekarzy za jakichś bogów, którzy wiedzą wszystko najlepiej i są takim autorytetem, że wszystko, co mówią, jest święte. No niestety, nie jest tak. I to w bardzo wielu przypadkach.
Pozdrowienia!
Zwykle tylko czytam twoje posty i przytakuję, ale dziś aż mnie trzęsie żeby się wypowiedzieć… Święta racja! Kobieto! Dziękuję że jesteś! Jestem na początku drogi wychowawczej bo mój syn ma 3 miesiące, ale szukam tych informacji jak wychować najlepiej. Oczywiście dostało mi się po głowie, że takich wiadomości ( a także tych o laktacji – boska Hafija ) szukam w internecie. No i właśnie okazuje się, że w telewizji powstaje program przy którego oglądaniu szczęka opada. Jak patrzyłam jak ta matka odkłada rozpaczające dziecko to w głowie wyła mi syrena. Jak można tak płaczące dziecko na siłę odkładać do łóżeczka. Mój instynkt krzyczał weź go i przytul kretynko.
Kiedyś myślałam, że dziecko to ma spać w swoim łóżeczku koniec. Ale jak ten cudak się urodził, dostał miejsce na dostawce i pierwszej nocy się rozpłakałam bo jak tu mam zgasić światło? przecież ja muszę go widzieć! Biegiem zamontowaliśmy malutką lampeczkę dla mojego spokoju i dziecko śpi na dostawce tuż obok mnie no i czasem po karmieniu już nie mam serca go odsuwać od siebie:)
No i właśnie na około jesteśmy zasypywani przez telewizję , rodzinę, lekarzy czy pielęgniarki jakimiś bzdurnymi informacjami o wychowaniu czy o opiece nad dziećmi. Mam wręcz wrażenie, że zatrzymaliśmy się jakieś 20 lat temu.. a podobno społeczeństwo się rozwija…
Parę dni temu była u mnie pielęgniarka i pytała czy 3 miesięczne dziecko miało okazję już rozszerzać dietę, bo teraz takie pyszne jabłka można kupić. Masakra.
Jeszcze raz dziękuję za twoją obecność w świecie internetu. Książki z poprzedniego posta oczywiście już będą kupowane po wypłacie 😉
Jaskółko z tego co pamiętam, to Super Niania też stosowała takei drastyczne metody przy usypianiu dzieci. Wprawdzie nie kojarzę, żeby je uprawiała na 9 miesięcznym dzidziusiu, ale już kilkulatki co odcinek były co wieczór zamykane w swoim pokoju, i mimo tego że się wydzierały nawołując rodziców, to mama – tata mięli zakaz, żeby tam wchodzić, a Zawdzka jeszcze ich uspokajała: że nic im się przecież złego nie dzieje, że to dla ich dobra…
Chciałam skomentować, ale ciśnie mi się na klawisze tylko jedno: ja pierniczę…
naprawdę takie rzeczy pokazują w telewizji??? masakra!!! co do usypiania ja odkładałam zawsze po nakarmieniu nastawiam zabawkę z melodyjkami i światełkiem i tyle do dziś maluszek zasypia sam w pokoju… karmie w nocy raz koło 2-3 w nocy Wszystko u dziecka przychodzi z czasem i konsekwencją można wiele zdziałać to ja zauważyłam kiedy dziecko płacze trzeba przytulić… żeby czuło się bezpieczne kiedy się uspokoi dopiero coś mu wytłumaczyć no chyba ze jest tak że jak jest na rękach to płacze jeszcze mocniej wtedy troche chwile separacji też trzeba dziecku dać….
A wiesz, ja z tym wpisem mam problem taki sam jak Ty z programem. Bo tak, z wieloma rzeczami się zgadzam, jak najbardziej ale z wieloma raczę polemizować. Odniosę się do pierwszego odcinka z dziewięciomiesięczniakiem. Sama mam 13-miesięcznego syna na stanie więc bardziej jestem „na czasie” z tymi problemami niż z trzylatkiem. No, ale do meritum. Nie każdy chce, umie i może z dzieckiem spać. Ja się męczyłam do 4 miesiąca życia syna, kiedy stwierdziłam że potrzebne nam są osobne pokoje. Kiedy przestałam się z tym szarpać, z niewyspaniem (każdy odgłos, ruch syna mnie budził), brakiem opcji kontaktu z mężem (syn ma taki sam płytki sen jak ja) to każdy zaczął wysypiać się lepiej. Spanie przy karmieniu? Dla mnie to science fiction. Do 8 miesięcy syna wstawałam, karmiłam i kładłam się spać swobodnie w swoim łóżku do momentu kiedy syn sam z nocnego jedzenia zrezygnował. Dla nas ten rozdział fizyczny w nocy okazał się strzałem w dziesiątkę, wszyscy zaczęli lepiej spać (moje dziecko też). Także – to wszystko zależy. Są różne rodziny, różne dzieci i różne sytuacje. U was sprawdziło się wspólne spanie i karmienie przez sen, super. Ale to nie znaczy że u wszystkich będzie tak samo. Dlatego nie ma co wieszać psów na każdej radzie która mówi o osobnym spaniu i zarzucać zylionem artykułów jaki to co-sleeping jest cudowny. Bo nie zawsze jest.
Absolutne minimum cosleepingu (czyli spania w jednym pokoju z dzieckiem) to pół roku – ze względu na ryzyko śmierci łóżeczkowej. Pani z odcinka też spała w innym pokoju niż jej dziecko, nie do tego odnosiła się rada doktora.
Mieliśmy monitor oddechu to raz, a dwa to chyba lepiej, żeby spać osobno niż miałabym na przykład stracić równowagę na schodach ze zmęczenia z dzieckiem na ręku. To nie jest tak, że było mi „niewygodnie” czy „niekomfortowo”. Potrafiłam obudzić się w nocy 20-30 razy, a nie jestem osobą która usypia jak tylko dotknę głową poduszki. Każde zaśnięcie to minimum pół godziny.
Skoro budziłaś się 30 razy, a ponowne zaśnięcie wymagało 30 minut, to znaczy, że spałaś, czy raczej leżałaś w łóżku, 15 godzin dziennie – minimum, bo to zakłada, że po zaśnięciu od razu się budziłaś. Dodając chociaż dwie minuty snu, pomiędzy kolejnymi przebudzeniami, mamy już 16 godzin. Hmm, mało prawdopodobne 😀
Mam problem z tym komentarzem taki, że wielokrotnie pisałam o tym, iż rodzice „mogą” nie „muszą. Robisz, jak chcesz. Twoje ryzyko, twój sen, twoje dziecko. Ale fakty są takie, jakie przedstawiłam i nic z nimi nie zrobię. Najlepiej jest spać z dzieckiem, jeśli nie z dzieckiem, to przynajmniej, żeby było obok. Jeśli tego nie robiłaś, zakładam, że dopełniłaś wszelkich starań, żeby dziecko było bezpieczne. I gdybyś sprzedawała takie rewelacje jako mama, która opiera się na swoich doświadczeniach, to najwyżej wzruszyłabym ramionami. Ale jeśli sprzedaje je lekarz pediatra i do tego mówi, żeby zamknąć drzwi i nie słuchać jak dziecko płacze i który aspirując na specjalistę od dzieci powinien fakty znać, to mi ręce po prostu opadają.
Co do lekarza to pełna zgoda. Moja pediatra na wszelkie pytania nt wychowania odpowiadała „cokolwiek państwo zrobią będzie dobrze, bo to państwo mają być przekonani a nie ja”
Cześć,
cieszę się, że rozmawiamy o faktach. Czy możesz zalinkować badania (najlepiej metaanalizę), które wskazują jednoznacznie na pozytywy spania z dzieckiem. Przede wszystkim te, które mówią o bezpieczeństwie i pozytywach bliskości dziecka. Ja taki nie znalazłem, wręcz przeciwnie w każdym, które czytałem wskazywano na różne aspekty, które trzeba brać pod uwagę. Jak chociażby stan zdrowia rodziców, czy rodzice śpią w zachodnich łóżkach czy np. na japońskich matach.
Jeżeli takie są – jak najbardziej ją uznam.
Pozdrawiam
Czy mam ci teraz znaleźć wszystkie badania o tym, że dziecko potrzebuje bliskości [co uzasadnia wszystkie pozytywy spania razem?]. Miejsce się znajdzie, ale tego jest naprawdę sporo [polecam książkę „Rewolucja w wychowaniu” – cała na podstawie badań, trudno mi ją tu kopiować]. Oczywiście, że trzeba brać pod uwagę różne czynniki – używki rodziców przede wszystkim, pisze o tym Hafija, powołując się na źródła: http://www.hafija.pl/2014/12/spanie-z-dzieckiem-i-sids-najnowsze-badania-i-analizy.html i ja również o tym wspominałam, we wpisie, wszystkie wartościowe artykuły są podlinkowane, więc – enjoy. Żeby każdy problem ze snem dziecka rozpatrywać w kontekście faktycznego problemu, trzeba też co nieco wiedzieć, jak dziecko śpi. Koleżanki z Mataja.pl również o tym przygotowały wpis i nie będę im kraść dobrej roboty, więc podlinkuję: http://mataja.pl/2014/08/ja-cie-kocham-a-ty-nie-spisz-sen-dzieci-0-36-miesiecy-na-swiecie/.
Podsyłam również badania o tym, jak długi i nie uspokojany płacz dziecka może wpłynąć na jego mózg: https://www.psychologytoday.com/blog/moral-landscapes/201112/dangers-crying-it-out
Oraz wpływ noszenia i przytulenia: Esposito G. i wsp. Infant calming responses during maternal carrying in humans and mice. Curr Biol. 2013 ;23(9):739-45
Oraz o Sids między innymi: https://cosleeping.nd.edu/assets/32495/infant_parent_co_sleeping_in_an_evolutionaryperspective_mckennaetal_1993.pdf
I inne: Ball H. L., Breastfeeding, bed-sharing, and infant sleep. Birth, 2003, 30, 3; 181-188.
McKenna, J., et al., Experimental studies of infant-parent co-sleeping: Mutual physiological and behavioral influences and their relevance to SIDS (sudden infant death syndrome). Early Human Development, 1994, 38; 187-201.
Task Force on Sudden Infant Death Syndrome, SIDS and Other Sleep-Related Infant Deaths: Expansion of Recommendations for a Safe Infant Sleeping Environment. Pediatrics, 2011, 128, 5; 1030-1039.
Okami P., Weisner T., Olmstead R., Outcome correlates of parent-child bedsharing: an eighteen-year longitudinal study. Journal of Developmental and Behavioral Pediatrics, 2002, 23(4); 244-253.
Richard C. et al., Sleeping Position, Orientation, and Proximity in Bedsharing Infants and Mothers. Sleep, 1996, 19; 667-684.
The Academy of Breastfeeding Medicine Protocol Committee, ABM Clinical Protocol #6: Guideline on Co-Sleeping and Breastfeeding. Breastfeeding Medicine, 2008, 3, 1; 38-43.
http://cosleeping.nd.edu/controversies/in-response-to-john-rosemond/
https://www.nichd.nih.gov/sts/campaign/moments/Pages/2004-2013.aspx
http://pediatrics.aappublications.org/content/117/3/e380.full.pdf+html
A podsumowując: przegląd badań nad metodą Cry it out, czyli zostawianiem dziecka na wypłakiwanie: http://bycblizej.pl/2015/05/03/brak-reakcji-to-najgorsza-reakcja-czyli-przeglad-badan-nad-wyplakiwaniem-i-metoda-cry-it-out/ [proszę mi wybaczyć, że nie linkuję do konkretnych, ale takich materiałów jest mnóstwo i koleżanki blogerki robią świetną robotę wyłapując je i udostępniając, w tekście blibliografia].
Wybacz, że nie znalazłam metaanalizy, o którą prosiłeś [opiekując się dzieckiem na szybko znalazłam tylko tę skromną bibliografię] na szczęście nie znalazłam też metaanalizy potwierdzającej, że dziecko trzeba zostawić zamknięte w pokoju 🙂
Myślę, że po prostu ten medal, jak każdy inny, ma dwie strony. Na pewno spanie z dzieckiem ma swoje ogromne zalety, ale nie oznacza to, że każdy się na to zdecyduje. Córeczka przez pierwsze pół roku miała łóżeczko w naszym pokoju i często lądowała z nami w łóżku, jednak szybko zaczęła przesypiać noce i spać w swoim łóżku. Bardzo mnie to cieszy, bo bałam się, że po prostu zrobię jej krzywdę. Im dłużej spaliśmy razem, tym mniej czujna byłam. Teraz młoda ma 8 miesięcy i śpi w swoim pokoju za ścianą. Mamy włączoną nianię, więc słyszę, kiedy się budzi i reaguję. U nas spanie w oddzielnych pokojach nie ma nic wspólnego z metodą cry it out. Zawsze, kiedy moje dziecko tego potrzebuje, zarówno w dzień, jak i w nocy, ląduje w moich ramionach. I uważam, że na oddzielnym spaniu żadne z nas nie traci. Nie jesteśmy w związku z tym emocjonalnie daleko od siebie. Wręcz przeciwnie. Uważam, że każdy rodzic powinien wypracować swoją własną metodę, dobrą dla całej rodziny, przede wszystkim zaś dla malucha. 🙂
Zgadzam się, że na spokojnie wypracowana rutyna snu jest dobra, jeśli zadziało się to bez płaczu – fajnie, że wam wyszło tak ładnie. Nie twierdzę, że nie można być blisko dziecka, kładąc je spać gdzie indziej niż rodzice. Jednak promowanie wypłakiwania się w telewizji uważam za karygodne.
Jasne, ten program to jakaś totalna porażka… Odnoszę się raczej do powyższych komentarzy. Mam wrażenie, że sprzeczacie się o to, kto ma rację, podczas gdy mają ją wszyscy. Każdy z nas jest najlepszym rodzicem, jakim potrafi być. Ty preferujesz spanie z dzieckiem, Eve S osobne pokoje. Nie ma potrzeby przerzucać się wynikami badań. Jeżeli to dla Was działa, super. 🙂
No właśnie wydaje mi się, że wyniki badań są potrzebne, chociażby po to, żeby pokazać, jakie negatywne skutki może przynieść, nie samo nie spanie z dzieckiem, ale pozwolenie na wypłakiwanie i zabranianie dziecku kontaktu z rodzicami „za karę”. Z mitami trzeba walczyć. Znając badania jesteśmy w stanie dostosować swoje rodzicielstwo tak, by dziecko jak najmniej na tym traciło.
Joanna,
Linki do artykułów, które przekopiowałaś z http://www.wymagajace.pl/wspolspanie w niewielkim stopniu odnoszą się do pozytywów spania z dzieckiem, a przede wszystkim do zasad bezpiecznego współspania.
Janek,
może informacje, których szukasz, znajdziesz u dra Jamesa McKenny:
http://cosleeping.nd.edu/articles-and-presentations/
choć metaanalizy nie spodziewałabym się znaleźć – w wielu krajach zachodnich, zwłaszcza w USA narracja wokół bedsharing jest raczej w stylu „nie śpijcie razem z dziećmi, bo nie chce nam się Was edukować, jak to zrobić bezpiecznie”.
Na pewno udowodniono w wielu badaniach, że bedsharing poprawia wyniki karmienia piersią – przy aktualnych, tragicznych wskaźnikach kp ma to kolosalne znaczenie dla zdrowia niemowląt.
Polecam zapoznać się z ideą „breastsleeping”: http://onlinelibrary.wiley.com/doi/10.1111/apa.13161/abstract
badania dra Searsa i innych: http://www.askdrsears.com/topics/health-concerns/sleep-problems/scientific-benefits-co-sleeping
Odnośnie rzekomych niebezpieczeństw płynących z bedsharingu polecam spojrzeć tutaj: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/19618789
Dziękuję, Magdo, za dopowiedzenie i uporządkowanie 🙂 Jesteś nieoceniona!
Janek,
może informacje, których szukasz, znajdziesz u dra Jamesa McKenny:
http://cosleeping.nd.edu/articles-and-presentations/
choć metaanalizy nie spodziewałabym się znaleźć – w wielu krajach zachodnich, zwłaszcza w USA narracja wokół bedsharing jest raczej w stylu „nie śpijcie razem z dziećmi, bo nie chce nam się Was edukować, jak to zrobić bezpiecznie”.
Na pewno udowodniono w wielu badaniach, że bedsharing poprawia wyniki karmienia piersią – przy aktualnych, tragicznych wskaźnikach kp ma to kolosalne znaczenie dla zdrowia niemowląt.
Polecam zapoznać się z ideą „breastsleeping”: http://onlinelibrary.wiley.com/doi/10.1111/apa.13161/abstract
badania dra Searsa i innych: http://www.askdrsears.com/topics/health-concerns/sleep-problems/scientific-benefits-co-sleeping
Odnośnie rzekomych niebezpieczeństw płynących z bedsharingu polecam spojrzeć tutaj: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/19618789
Wyświadcz wszystkim przysługę i już się nie rozmnażaj.
Z poważaniem
~Selekcja Naturalna
U nas było tak samo jak u Eve S – ja nie wysypiałam się z Młodym, a Młody ze mną. Mąż z kolei ma mocny sen i bał się, że go przygniecie. Młody spał więc od początku we własnym łóżeczku – oczywiście przytulany i karmiony na każde wezwanie. Co do śmierci lozeczkowej – robiłam wówczas dosyć dokładny research na ten temat i zadne badania nie wskazywały na to, że spanie z dzieckiem w łóżku zmniejsza jej ryzyko – sugestie były wręcz przeciwne. Natomiast to co zmniejsza (i tak niewielkie) ryzyko śmierci lozeczkowej to np. pozycja, w której się dziecko układa (przynajmniej dopóki można je układać 😉 ).
Wiec tu akurat mam zdanie bliższe Evie S – jeśli chodzi o spanie – moim zdaniem ma być tak, żeby temu konkretnemu Dziecku i tej konkretnej Mamie było dobrze. Natomiast co do w zasadzie wszystkich pozostałych nazwijmy to roboczo „metod wychowawczych” – praktycznie zawsze zgadzam się z Jaskółką, którą czytam regularnie i z wielką przyjemnością. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Ja na szczescie trafilam na madrego pediatre. Przy pierwszym dziecku zapytalam co robic? Syn chce z nami spac!! A mi z tym dobrze, nie przeszkadza to mi nie przeszkadza mezowi i co uslyszalam? To czym sie Pani martwi? Do 18-tki spac z Wami nie bedzie? Korzystajcie, przytulajcie pod tym wzgledem mozecie rozpiescic nie rozpuscic tak male dziecko… spal z nami do 2-go roku zycia! Od 3 lat spi sam! Teraz drugiego mamy w lozku i jest super! Aaa dodam, ze ma 18 miesiecy i dwa razy budzi sie na mleko…(butle niestety juz) i co mam zrobic? Nie dac? Niech je… itak wyrosnie! Jaskolko jestes cudowna mama❤️
No i to jest właśnie to co ludzie oglądają w telewizji. Same brednie! A zostawianie dziecka samego w pokoju kiedy płacze jest nieakceptowalne! Przypomina mi się historia, którą czytałam na blogu u @SmakiMacierzyństwa, opowiadała historię o tym jak ktoś kiedyś wszedł do sierocińca, do oddziału gdzie były zostawione niemowlaki. Co było dziwne, żadne z nich nie płakało. Swoje już wypłakały i wiedziały, że nikt do nich nie przyjdzie bo nie ma kto. Straszna historia, która przypomina mi się za każdym razem kiedy mam ochotę olać humory Młodego.
Zawsze mnie zastanawia, co jest przyczyną ludzkiej niewiedzy w czasach, kiedy prawie każdy ma w kieszeni dostęp do wszystkich informacji na świecie…
Ten program jest na licencji? Bo może dlatego wzięli pediatrę, a nie psychologa dziecięcego…
Nawet jeśli, to można było wybrać przecież pediatrę o bliskościowym podejściu, które jak najbardziej warto szerzyć 😉
O matko i córko! Czy tak ciężko było zrobić program w duchu RB, wtedy wreszcie byłoby coś nowego i przekazało jakieś pozytywy zamiast wciskania tego samego kitu po raz setny, tylko w innym opakowaniu. Czasami czuję się, jak w bańce. Czytam dużo blogów, które mówią o zmianie podejścia do dzieci, bo są nowe badania itd., a potem słyszę takie cuda. Sama prawie nie oglądam telewizji, ale jestem świadoma jak wielki wpływ ma na wiele osób. Zresztą wystarczy przejść się na plac zabaw i zobaczyć, jak ludzie podchodzą do dzieci 🙁
Niestety, RB się na program telewizyjny nie nadaje, bo 1) nie daje blyskawicznych efektów. Na początku odcinka dziecko bije mamę, mama stawia dziecko do kąta. Na koniec odcinka dziecko bije mamę, mama je przytula. Telewidzowie by taki program wyśmiali i pożarli żywcem. 2) Nagrywanie dziecka w jego najbardziej wstydliwych momentach nie jest RB. Puszczanie tego w telewizji – tym bardziej (choć mogło by to pomóc setkom innych rodzin i tysiącom dzieci, to nie może się to odbywać kosztem godności innego dziecka). 3) Ludzie stracili zaufanie do telewizyjnych wychowawców za sprawą Superniani, którą w oczach społeczeństwa skompromitowało zachowanie jej syna (nie wnikając teraz w zasadność i mechanizmy takiej oceny). Obawiam się, że wybór lekarza do nowego programu miał zasugerować, że opiera się on na „twardej i rzetelnej” wiedzy medycznej, przeciwstawianej powszechnie lekceważonej wiedzy psychologicznej. Rodzice RB radzą sobie bez programu w TV, reszta i tak by go olała.
Mam wrażenie, że słowo „wychowac” w tytule producenci powinni zastąpić słowem „wytresowac”. Świetny post Matko 🙂