Często, kiedy piszę, że Chłop wyjeżdża na tydzień lub dwa tygodnie, dostaję pytania, jak ja to sobie organizuję. W jaki sposób robię zakupy, jeśli jestem pozbawiona samochodu, w jaki sposób nie umieram z głodu? Przygotowałam dla was specjalny [choć wcale nie taki nowy] sposób na organizację swoich zapasów tak, żeby zrobić zakupy na tydzień i nie latać co chwilę do sklepu.
Zakupy na wsi są trudne, nie tylko z powodu odległości, ale też głównie dlatego, że w małych miejscowościach jedynym centrum handlowym jest zazwyczaj Lidl albo Biedronka. A tam, jak wiadomo, dostaniemy podstawowe produkty. Czasem rzucą olej kokosowy albo jakieś ciekawostki z innych krajów, ale nie jest to stałą propozycją dyskontów. W dyskontach trzeba polować.
[szczególnie na rzeczy, które nie mają w sobie samego cukru. Ostatnio znalazłam musli „naturalne” dosładzane syropem glukozowo-fruktozowym].
A co jeśli te ciekawostki stanowią podstawę naszej diety? Co jeśli lubimy inną mąkę niż pszenną albo inne mleko niż krowie? To jesteśmy w tzw. tyłeczku. Ja jestem, bo nie wyobrażam sobie klusek lanych robionych z innej mąki niż ryżowej [są delikatniejsze i mięciutkie], nie wyobrażam sobie, żeby naleśników nie zrobić czasem z domieszką lub na podstawie gryczanej. Znalezienie dobrego oleju nierafinowanego jest czasami cudem na pustyni, już nie mówiąc o jogurcie bez domieszki cukru [nawet niektóre naturalne go mają o.O] albo porządnych niesiarkowanych suszonych owocach [rodzynki jeszcze znajdę, ale co do innych, szczególnie tych „na wagę” mam dużo wątpliwości].
JAK ORGANIZUJĘ ZAKUPY NA TYDZIEŃ, A NAWET DŁUŻEJ, ŻEBY MIEĆ WSZYSTKO, CO LUBIĘ I NIE PRZEMIERZAĆ TYSIĄCA KM DZIENNIE?
To, co zawsze podkreślam jako minus mieszkania na wsi są odległości. Do pierwszego lepszego sklepu mam minimum 7 km, a do sklepu z większym wyborem: 15-30 km. Wiadomo więc, że nawet jak jesteśmy wszyscy w domu, wyskoczenie po mleko czy masło nie jest spacerkiem za róg czy przez ulicę. To już są trochę większe koszta: benzyny, czasu, zużycia samochodu, który tłucze się po wertepach, czystego powietrza. Bardzo więc lubię mój system robienia zakupów, bo dzięki niemu przeważnie zawsze mam wszystko w domu, a zakupy raz w tygodniu nie są koszmarem, tylko akcją dobrze zorganizowaną. Tak dobrze, że kilka razy udało mi się obyć bez zakupów przez dwa, a nawet dwa i pół tygodnia! I mimo że kwota zakupów na taki okres była spora, to jednak zaoszczędziłam jeszcze więcej, bo… im mniej jesteś wystawiona na pokusy sklepu, tym mniej wydajesz 🙂
Planowanie
Ja już dałam przedsmak tego wielkiego planowania, we wpisie „Jak zaplanować obiady„. To prosta metoda, która polega na wypisaniu wszystkich ulubionych dań i ulokowaniu ich w miesięcznym jadłospisie. Wpis poświęcony był konkretnie obiadom, ale to się sprawdza w planowaniu każdego posiłku i tak jak na początku korzystałam z tej metody wyłącznie kiedy Chłop wyjeżdżał, tak teraz przy ogromie pracy z blogiem oraz dwójką dzieci, nie wyobrażam sobie porzucenia tego sposobu.
Jak to zrobić? Proste. Wypisać wszystkie dania, śniadania, kolacje, przekąski i podwieczorki, które nasza rodzina uwielbia i zgodnie z naszymi preferencjami wpisać je w puste tabelki tak, jak zrobiłam to ja [podobną pustą tabelkę do druku możecie pobrać sobie STĄD lub zrobić samodzielnie bądź zmodyfikować w dokumentach google].
Kiedy już wiemy, jakie potrawy same „schodzą” ze stołu i wpisaliśmy je do naszego planera, spokojnie możemy ułożyć pod nie listę zakupów. W naszym przypadku – uwzględniającą nasze kulinarne upodobania. Czyli, żeby zrobić zupę mleczną [link odnosi się do wpisu, gdzie przyrządzałam tę zupę z mąką pszenną, ale od jakiegoś czasu wolę mąkę ryżową] potrzebuję trochę mąki, jajka i mleko.
i przechodzę do następnego punktu. Do naleśników znów będę potrzebowała mąki [tym razem pszennej lub gryczanej] i jajek. Jeśli będę robić ich tyle, żeby starczyła na następny dzień, wiem, że już kilogram i 10 sztuk jajek to będzie w sam raz. A przecież jeszcze jest jajecznica i jakieś obiady. Kalkuluję więc sobie, że 30 to będzie w sam raz. Kilogram mąki ryżowej, gryczanej i pszennej też powinien wystarczyć. Zakładając też, że przynajmniej trzy lub cztery razy dzieci dostaną jogurt [zazwyczaj naturalny, z dodatkiem domowego dżemu lub owoców mrożonych] wiem, że 4-dużych jogurtów naturalnych wystarczy. Uaktualniam więc listę:
I tak jadę z obiadami, kolacjami i podwieczorkami. Jednym z moich ulubionych sposobów jest gotowanie na zapas. Czyli jak robię muffinki, to robię trzy blachy i wtedy starcza na drugi dzień, a resztę mogę zamrozić i poratować się tym w chwili, gdy naprawdę już nic w domu nie ma. Jeśli gotuję rosół, to na bogato, a resztki mrożę w małych pojemnikach. Bulion i tak przydaje się do innych potraw, a w razie, gdyby ja lub Chłop przygotowali coś niezjadliwego dla któregoś dziecka, w zamrażarce zawsze będzie ratunek. Naleśników, ile bym nie zrobiła, zejdą wszystkie. Z domowym dżemem truskawkowym mojej mamy smakują rewelacyjnie! No podgrzewany na patelni chlebek z masłem migdałowym i dżemem z aronii – niebo w gębie [taki chlebek to kolejny mój sposób na wykorzystanie nadwyżki chleba tuż obok grzanek w jajku].
Ratunkiem, kiedy nie mam pomysłu lub mi się nie chce są też produkty z serii Dobra Kaloria, które moje dzieci uwielbiają i taka jaglanka z miodem, gryka do chrupania czy amarantus ekspandowany sprawdzają się rewelacyjnie i są doskonałym zamiennikiem popularnych, nafaszerowanych chemią i cukrem kangusów czy innych czekoladowych śmieciuszków. Zawsze kupuję tyle, żeby mieć zapas, bo produkty z Dobrej Kalorii znajdę dopiero w Rossmanie 30 km od domu. Kiedy więc tam jestem, to przy kasie jest gorąco 😀
Zakupy na tydzień – plusy takiego przygotowania posiłków
Przede wszystkim – czas. Nie marnuję go na dojeżdżanie do sklepu i łażenie po nim [po wyliczeniach, średnio dwie i pół godziny tygodniowo!]. Po drugie – pieniądze. I to już nie tylko na dojazdy, ale też na te wszystkie rzeczy, które „wpadną w oko”, a których tak naprawdę nie potrzebuję. Po trzecie – przestaliśmy marnować jedzenie. Ot, po prostu. Wcześniej w lodówce zalegały nam rzeczy, na które w danej chwili nie mieliśmy ochoty, a z zakupów przywoziliśmy kolejne, które „może zjemy” lub „może się przydadzą”, a których nie zjadaliśmy i się psuły. Kiedy zrobiłam podsumowanie, miesięcznie marnowaliśmy nie tyle jedzenia, ile ok. 100-150 zł na produkty, których nigdy nie zjedliśmy. Dla jednych mała, dla mnie suma spora, bo to średnia mojego koszyka, kiedy kupuję książki lub koszt wywozu jednego kontenera śmieci. Marnując więc jedzenie, marnowałam tak naprawdę swoje ciężko zarobione pieniądze.
Jak zorganizować takie zakupy?
Często pytacie się mnie, jak zorganizować takie zakupy – gdzie jeździmy, jak dużo wydajemy, ile czasu nam to zajmuje. Korzystamy z jednego z najpopularniejszych dyskontów [w zależności od nastroju], gdzie kupujemy podstawowe rzeczy. W dyskontach zwracam uwagę, żeby jak najwięcej warzyw kupować od polskich producentów, często też zachodzę do warzywniaka, gdzie wolę kupować kiszonki i w ogóle lubię klimat polskiej budki z warzywami. Co najlepsze, zawsze w takiej budce kupię więcej niż w dyskoncie, ale też jednocześnie bardziej mi szkoda zmarnować tych warzyw i mam większą motywację, żeby je zużyć. Nie wiem, na czym to polega, ale zakupów w warzywniaku nigdy nie uznałam za niewypał 😀 Zresztą te z marketu, to wiecie… nie mam do nich zaufania czasami.
W każdym razie ogólnie:
Czas zakupów: ok. 1,5 godziny [dojazd 20-30 minut]
Koszt zakupów: ok. 300 zł [od kiedy stosuję metodę raz na tydzień, koszt zakupów jest coraz niższy, bo zawsze zostają „zapasy” z tego, czego nie użyję. W tym tygodniu na zakupy wydałam niecałe 250 zł na cztery osoby]. W koszt tych zakupów wliczają się też niektóre środki chemiczne i higieniczne jak pieluchy, płyny do mycia czy ręczniki papierowe albo płyny do naczyń lub zmywarki. Często też do koszyka wkładamy zapas lodów, winko czy coś z wyjątkowych promocji, wtedy płacimy więcej, ale tego nie wliczam jako „potrzebne do życia” :D].
Zakupy robię z listą, niemalże mechanicznie [jeśli jadę na zakupy z dziećmi mam dodatkowy plan, żeby je okiełznać].
Doceń to, co masz i korzystaj z ułatwień
Zorganizowanie zakupów, oprócz oszczędności, pokazało mi, jaki potencjał daje rozsądne korzystanie z tego, co daje natura. Dżemy, przetwory, soki, jakie przygotowaliśmy na jesienie wykorzystujemy do ostatniego słoika. Moja perswazja skłoniła też rodzinę do zaprzestania kupowania dzieciakom bzdurek [zobacz „Nie kupuj moim dzieciom pierdółek”], ale do przywożenia rzeczy, które naprawdę wykorzystamy.
Praktycznie nie kupujemy wody w butelkach, bo założyliśmy dobry filtr i pijemy wodę z kranu [wzbogaconą dodatkowo o minerały]. Wyliczyliśmy, że ta woda zwróciła nam się już po pół roku, a co półroczny koszt wymiany filtra zwraca nam się już po 1,5 miesiąca, a do tego nie kupujemy wody w plastiku, jedynie, kiedy wyjeżdżamy na wycieczki. Wędliny robią moi rodzice, więc dział mięsny zazwyczaj mijamy obojętnie, chyba że znajdę parówki zrobione w 90% z mięsa nierozdzielonego mechanicznie. Choć i parówki ostatnio wyszły im świetne. Dziadek z tatą są myśliwymi, więc zapas dobrego mięsa na rosół czy gulasz również przechowuję w zamrażarce. Podobnie jak owoce sezonowe, pietruszkę, koperek, szczypiorek, choć obecnie jadę na resztkach i w zeszłym tygodniu kupiłam mrożone maliny i truskawki do dzieciowego jogurtu. Z mięsa w zasadzie kupuję tylko indyka – mielonego lub w filetach. Czasem kupię łososia, chociaż mimo że dania z nim są pyszne, na pierwszym miejscu stoi nasza mazurska rybka, smażona po ludzku, czyli bez jajka i panierki – wyłącznie w mące.
Jestem blogerką, więc faktem jest, że dostaję dużo gratisów. Ostatnio coraz mniej, bo przestałam się nimi chwalić, więc nie jestem dobrym materiałem na darmową promocję, ale na przykład w podziękowaniu za fajne reklamy lub zapowiedź kolejnych dostałam na święta kilka rewelacyjnych podarków od Bandi, Acidolacu czy Canpolu. Wszystkie były bardzo praktyczne i dzięki temu sama nie musiałam tych rzeczy kupować i cena mojego tygodniowego koszyka zmalała znacznie. Fajnie być blogerką, ale kiedy byłam mniej znana [a nawet kiedy w ogóle nią nie byłam] często korzystałam ze stron, gdzie można za darmo testować różne rzeczy lub ze stron z darmowymi próbkami [łatwo je znajdziesz w googlach, radzę tylko założyć sobie do tego spamowy e-mail, bo liczba takich maili wzrasta o 500%].
No i promocje. Ale one się przydają do zrobienia większych zapasów.
Zakupy tydzień, na miesiąc albo i dłużej
Czemu tylko część tzw. chemicznych, higienicznych i częściowo „suchych” produktów uwzględniłam w kosztach zakupów? Bo już pisałam, że w dyskontach zazwyczaj kupuję podstawy. Z całą resztą szukam promocji w internecie. Wszystkie mąki inne niż pszenna, kasze, ksylitole, syropy z agawy czy daktylowe, płyny do prania, płyny do kąpania i coraz częściej kosmetyki dla mnie.
I moim głównym wyznacznikiem w sumie nie jest promocja. Ale kalkulacja. Po prostu sprawdzam, czy mi się to opłaca. Może lepiej kupić bez promocji gdzie indziej, gdzie rzeczy, jakich potrzebuję, są akurat w niższej cenie. A może sklep oferuje jeszcze jakieś inne rabaty? Zawsze też sprawdzam pułap darmowej wysyłki – ok, zawsze kupuję na zapas, ale nie zawsze muszę załadować koszyk na pińćset złotych, aż tyle miejsca do przechowywania nie mam 😀 Niektóre rzeczy mogę kupić też w mieście – jak chociażby tę Dobrą Kalorię czy płyny do prania. Ale… – KALKULACJA! – przeliczam sobie, czy wycieczka do miasta hen daleko tylko po zakupy będzie mi się opłacać [czas!], czy nie prościej te dwie godzinki pobawić się z dzieciakami, potem ogarnąć dom, w wolnej chwili zamówić potrzebne rzeczy przez internet i wieczorem mieć chwilę dla siebie lub coś napisać? Dla mnie lepiej to drugie. Jeśli zaś akurat trafię na dobrą promocję, kupuję więcej rzeczy, które mogę przechować. Jeśli czegoś potrzebuję, a trudno mi znaleźć promocję, kupuję niezbędną na dany moment ilość.
Ale w jaki sposób zachować świeżość produktów, żeby nie zepsuły się po tygodniu albo i dłużej? To proste – nadwyżkę chleba mrozić, zamrożone świeże bułeczki po rozmrożeniu są tak samo świeże. Mrozić też wszystkie produkty sezonowe – owoce, warzywa i zioła. Część można suszyć. Produkty z krótkim terminem zjadać w pierwszej kolejności. Choć w sumie niewiele jest takich, których nie można zamrozić [często mrożę wędliny rodziców lub szynki, a nawet serki]. Większość owoców wytrzyma tydzień, a nawet dłużej [pomarańcze czy banany sprawdzone po wielokroć], a dla warzyw wystarczy znaleźć chłodniejsze miejsce.
Zresztą w kontekście tygodnia to niewiele rzeczy może się zepsuć – serio. Chyba że kupujemy same produkty z końcówką daty ważności, wtedy gorzej. Ale tak naprawdę zabawa zaczyna się, kiedy planujemy zakupy raz na dwa tygodnie. Wtedy w pierwszym tygodniu często warto zużyć produkty szybciej psujące się [na placuszki twarogowe albo inne potrawy], a przetworzone jedzenie albo zamrozić na później, albo zjeść.
W jaki sposób poradzić sobie z dziećmi, które chcą zjeść coś innego niż to, co lodówce?
Oj, słyszę, że bardzo chcesz jogurt z pianką truskawkową polany czekoladą i posypany posypką wytwarzaną przez tresowane szopy pracze z południowej Francji [jednocześnie wiem, że nawet jakbym to znalazła, to po chwili stwierdziłbyś, że wolisz coś innego].
Opcja 1: Przykro mi, że nie mam tego w lodówce. Już w tym momencie zapisuję to jako priorytet na następnych zakupach. A teraz mogę ci zaproponować to i to, albo to i to, ewentualnie to. Możesz zdecydować, co wolisz.
Opcja 2: A może chcesz przygotować jakiś przysmak ze mną? Bardzo chętnie zrobię z tobą muffiny marchewkowe albo placki z jabłkami. Możesz zdecydować, co wolisz.
Opcja 3: Nic innego nie chcesz? To denerwujące, kiedy mamy ochotę na coś, czego akurat nie ma. [możesz wrócić po chwili do opcji 1].
Proste? Proste. Nazwać uczucia dziecka, zapewnić, że są dla ciebie ważne, wspólnie poszukać rozwiązania [opcjonalnie nie proponować, tylko zapytać, jaki pomysł na rozwiązanie takiego problemu ma latorośl].
Zaryzykuj…
A co zrobić, jeśli ogarnęliśmy zakupy na tydzień? Możemy pobawić się w te na dwa tygodnie. Wystarczy po prostu skomponować dwa jadłospisy i kupić trochę więcej rzeczy. Ja zostałam raz zmuszona sytuacją do zaopatrzenia się na dwa tygodnie. Nie ukrywam, że ratowała mnie mama [kilkoma gotowymi obiadami podstawionymi pod drzwi], ale muszę przyznać, że po tych dwóch tygodniach wcale nie miałam aż tak pustej lodówki i zamrażarki i spokojnie mogłabym przeżyć bez zakupów jeszcze kilka dni [choć brakowało mi już czekolady i jakiejś sałatki zdrowej czy chociażby twarożku, który uwielbiam].
Wybór czy konieczność?
Kiedy zdradziłam koleżance, że moje zakupy na tydzień będą poruszane na blogu, ta złapała się za głowę i wykrzyknęła, że to tylko moja perspektywa, bo nie mam samochodu i prawa jazdy i to jest moja konieczność. No ok, prawa jazdy nie mam, ale na litość – mam rodziców i znajomych 🙂 Wystarczy słowo, a moja mama lub ojciec jest pod domem, gotowi zawieźć mnie tam, gdzie potrzebuję, jeśli tylko potrzebuję.
Ale zazwyczaj nie potrzebuję. Jeśli mam jechać do miasta, to prędzej na jakieś konkretne spotkanie – z koleżanką lub z dzieciakami na jakąś atrakcję. Zakupy są wtedy dodatkiem. Ale marnować 30 cennych minut, żeby pochodzić po sklepie i wrócić z brokułami do domu? To była dla mnie zawsze strata czasu, którego, kurde, nie mam. Dom, dzieci i nie oszukujemy się, blog, zajmują mi każdą wolną chwilę, więc jeśli mam wygospodarować w ciągu dnia godzinę, wolę ją poświęcić na swój relaks. Więc tak – dla jednych konieczność. Dla mnie wybór, bo zwyczajnie szkoda mi czasu na takie pierdoły 🙂
Jeśli zastanawiasz się nad pomysłami na śniadanie zapraszam do wpisu śniadanie dla dwulatka – znajdziesz tam mnóstwo inspiracji również dla starszaków i dorosłych 🙂
Właśnie dobiega końca pierwszy tydzień, na który zakupy były zaplanowane. Nie wyszło idealnie, bo brakło nam jajek, ale małż i tak wraca z pracy mijając z 10 małych sklepików po drodze. Zastanawiam się, czemu sama na taki system wcześniej nie wpadłam. Przydaje się u nas ten system bardzo, bo my też mamy kilkanaście km do najbliższego dyskontu, a w wiejskich sklepikach jakoś nie lubię kupować 🙂
Wow! Będzie dobrze! Nie przejmuj się drobnymi niedoliczeniami, wszystko można przeżyć, grunt, że planowanie ci pomaga 🙂
Też mam daleko do sklepu i bez planowania z góry posiłków nie ogarnęłabym zakupów:) Czy dawałaś może gdzieś na blogu przepis na te marchewkowe muffinki?
Są podlinkowane w tekście 🙂
u mnie dobrze jest jak z tygodniu będą dwa dni bez wyjścia do sklepu. Tzn jedne zakupy są takie większe ale i tak co dzień wchodzę do sklepu. Nie lubie mrożonego pieczywa, nie lubię zastanawiać się co chciałabym zjeść za kilka dni w czwartek, jak już będzie ten czwartek i wymyśle to wtedy jak odprowadzę starszaka do przedszkola wchodze z młodszym po drodze i kupuje co potrzebne. Właśnie mniej marnuje jak kupuje na bieżąco bo inaczej to zapomnę że coś tam kupiłam i schowałam to tak że przypominam sobie jak już niejadalne jest. Poza tym u nas idzie z 8 jogurtów dziennie więc na tydzień ponad 50 (na miesiac z 240) jogurtów to musiałabym oddzielną lodówkę tylko na jogurty kupić 😉
Też mieszkamy na wsi i z kilometrów wychodzi nam podobnie- najbliższa Biedra 7 km, coś konkretniejszego (jedynie Tesco)- 30km. Też męża nie ma w domu tygodniami, dwójka dzieci u boku. Tylko prawo jazdy mam. Ale też planuję i zakupy robię na tydzień-dwa. Tyle że do opisanych metod dorzucam jeszcze zakupy on-line, wygodna sprawa. Zresztą, jak to na wsi, szczególnie latem, ale zimą też (bo zapasy) jest łatwiej bo wszystko na miejscu- od warzyw, owoców, przez mleko i jajka u sąsiadów w razie kataklizmu 😉
ja też online 🙂 W tym ogromie tekstu mogło umknąć 🙂
Aż wróciłam przeczytać jeszcze raz od nowa 🙂 Ominęłam- jest Ci on! 😉
Kurczę a dla mnie zakupy raz w tygodniu nierealne 😉 Po pierwsze mój mąż uwielbia zakupy a samego puścić go to strach za dużo wyda 😉 Po drugie jak były momenty, że robiłam zakupy dwa razy w tygodniu większe to oczywiście, nie miałam ochoty akurat zjeść na obiad czy śniadanie akurat tego co było kupione. Ja często nie wiem co będę miała ochotę zjeść na kolację danego dnia a co mówiąc rozpisane kilka dni do przodu zawsze wymyślę, że jednak nie mamy na to ochoty 😉 Pieczywo kupuję codziennie świeże sama akurat mąż w tych godzinach co jest dostawa jest w pracy. Po za tym owoce warzywa też muszę co drugi dzień kupić, ale to plusy sklepów obok i frajda dzieci, że kupią same.
Czyli mieszkanie daleko od sklepu ma swoje zalety. U nas jest: są dwa rodzaje ryżu, cztery rodzaje kasz, frytki i makaron. „Ale ja chcę koniecznie ten makaron o innym kącie wygięcia kolanka i z wyżłobionymi rowkami, a nie ten co jest. Nie ma? To daj kartę, przyniosę ze klep. aha, a jak już idę to wezmę jeszcze sok”. Wrrr…. Obiecałam sobie, że jak reszta ekipy wyjedzie na narty, będę żywić się tym, co zalega w szafkach.
Aha, a mogłabyś napisać coś więcej o tych filtrach?
Filtry opisywałam tutaj: https://matkatylkojedna.pl/czy-mozna-pic-wode-z-kranu/ 🙂 Wciąż to mamy i bardzo sobie chwalimy, bo zmniejszyły nam się o połowę worki z plastikiem, a filtr nam się zużył po 8 miesiącach dopiero 🙂
Mieszkam w centrum Warszawy. Zakupy raz na tydzień robię od 4 lat, 4 lata małżeństwa, 4 lata nie marnowania czasu, braku kłótni, że jeszcze to i tamto w koszyku. Do tego zamawiam je przez internet. Same przypełzają. Mąż kupuje na Hali Mirowskiej (ma blisko pracy) wiejskie jaja i pieczywo. Jak coś chce (mąż) zapisuje na kartce i dorzucam do tygodniowego planu. Planuje głównie obiady, ale był czas kiedy planowałam 5 posiłków dziennie, jak będzie dwójka dzieci to pewnie do tego wrócę. 🙂
Cieszę się, że nie tylko ja mam takie podejście. 😀
Ja tez tak robię mimo ze mam prawo jazdy, samochód i mieszkam w mieście. Plan mam cały tydzień i zwykle zamawiam albo jeden wypad do marketu, chociaż odkąd mamy dziecko, to nawet mąż sam z listą jeździ (nikłe szanse na spontaniczne kupowanie pierdół). Jedynie mięso i czasem chleb kupujemy osobno w malych sklepach. Mam znany dyskont pod nosem, ale jak sobie myślę że mam się tam z wózkiem przepychać i spędzić pół spaceru, to mi się odechciewa. Poza tym kasowo wychodzi lepiej i łatwo policzyć ile się wydaje.
Podoba mi się pomysł z listą ulubionych potraw. Wypróbuję przy następnym planowaniu
To rzeczywiście męczące robić codziennie zakupy. Ja mam stety-niestety blisko sklepy i zawsze po coś wpadam po drodze z pracy… Zaczęłam to zmieniać gdy moje dziecko, które wraca ze mną wtedy (on po przedszkolu i babci, ja po pracy) kiedyś gdy nie zajechałam po drodze do biedronki bo jak rzadko nie musiałam nic kupować, zaczęło płakac, że on chce do biedronki… Zaświeciła mi się lampka kontrolna (w głowie, nie w aucie ;)) Teraz staramy się z mężem chodzić na zakupy bez dziecka. I to nie chodzi o to, że coś tam chciał ze sklepu, bo akurat to jest ok, czasem cos chce i dostaje ale zwykle nic bo tak się nam udało, że nie jest z tych wymuszających. Zresztą mało co z produktów slodkich kupnych jada więc nie zna, nie lubi, nie chce. Chodzi o samo chodzenie po sklepie.. Lubi to :/ jak się okazało, lubi oglądać np zabawki rzucone akurat do biedry czy lidla, wybierać ze mną, wkładać do koszyka i wyjmowac na tasme… Z jednej strony ok – taka forma zabawy – „atrakcja” dla niego, z drugiej trochę mnie to zaniepokoiło, gdy brakowało mu wyjścia do sklepu aż się rozpłakał (a tez nie jest z tych płaczących „z byle powodu”).
Wszystko fajnie z ta listą u mnie jest tylko ten problem, że często mam zachcianki na dany obiad tego samego dnia… :/ Chce mi się nagle zupy takiej i takiej a nie zaplanowałam jej (no bo przypuśćmy zaplanowałam 3 inne zupy na ten tydzień). Ale chyba sprubuję wrócić do tej metody choć w jakims stopniu… Może zaczną od zakupów 2 razy w tygodniu…
A jakiego filtra uzywacie jesli mogę wiedzieć? Bo u nas butelkowana woda właśnie jest codziennie dokupywana… Ile by nie było wypija się ją i zawsze zabraknie. Ten filtr to byłby sposób!
Po to jest zamrażarka 🙂 Ja produkty na swoje hity mam zawsze przygotowane na zaś 😀
Woda stąd: https://matkatylkojedna.pl/czy-mozna-pic-wode-z-kranu/, bardzo polecam, bo wydajne 🙂
Dzięki za info. A zamrażarkę mam zapchaną 😉 ale coś w tym jest – widocznie jest zapchana nie tym co trzeba, skoro wiecznie pełna a ja i tak codziennie coś dokupuję 😉
Mieszkam w bardzo dużym mieście i naprawdę mogłabym codziennie chodzić po sklepach ale podobnie jak Ty, szkoda mi czasu, a poza tym, planowanie posiłków i zakupów na tydzień to ogromna oszczędność. Oczywiście jak czegoś zabraknie, chociażby tej mąki to bliżej mam do sklepu niż do rodziców 🙂 Ale ogólnie system mam bardzo podobny do Twojego 🙂
Fajnie 🙂
Mieszkam w centrum miasteczka i mam 10 min na piechotę do 5 różnych dyskontow, ale i tak wolę robić zakupy raz na jakiś czas z listą obiadowa (która to właśnie odgapilam od Ciebie z tamtego wpisu :)) Codzienne zakupy mnie wkurzaja, bo muszę je robić będąc z dziećmi na spacerze.
Wow! Jak się cieszę, że ta lista się przydała 🙂
Obecnie jestem na macierzynskim i odwiedzam sklep kilka dni w tygodniu jak odprowadzam starsze dziecko do przedszkola. Nie mam planu menu na tydzien ani czasem nawet a 2 dni! Jak teraz patrze to jest to dosc meczace i pochlaniajace czas! Wczesniej jakos o tym nie myslalam, ale przyznam z zainteresowalas mnie swoim podejsciem do sprawy. Najpierw, co zrobie to spis wszystkch zapasow z polek i spizarni (a jest ich dosc troche) o ktorych czesto zapominam. A potem robie plan, najpierw na tydzien 🙂 hehe Strasznie mnie motywowal ten Twoj post. Mam ochote juz teraz robic inwentaryzacje zapasow 😀
Super 🙂 jak masz chęć, to pójdzie ci prosto 🙂
Nas jest tylko dwójka, żadnych dzieci ściągających rzeczy z półek a też robimy zakupy raz w tygodniu. Jesteśmy za leniwi żeby chodzić częściej a do tego ja jestem spokojniejsza jak mam rozpisane obiady i konkretne na nie składniki. Freestyle obiadowy to nie dla mnie.
Też dla dwójki tak często robiłam, no i łatwiej, bo nikt nie grymasi 😀 Prawie nikt, oprócz nas 😀
Ja do najbliższego sklepu mam 6 km do supermarketu 11 km. Wszystkie twoje porady są trafione w 10. Sama je stosuje. Dodam tylko ze duża skrzyniowa zamrażalka i spiżarnia są bardzo przydatne.
Ja właśnie skrzyniową muszę kupić zamiast szufladkowej, łatwiej mi grzebać niż wyciągać i się szarpać z szafkami 😀
My mieszkamy w dużym mieście, więc nei mamy najmniejszego problemu z dostępem do sklepów a mimo to robimy zakupy raz na tydzień. Tak jest po prostu prościej. Jedno wyjście z domu,jeden wydatek, bez zbędnych rzeczy i zachcianek w koszyku. I co najważniejsze- tylko raz trzeba za synem ganiać po sklepie jak ściąga wszystko z półek 🙂
To jest najlepszy argument 😀