Tytuł tego tekstu, to jedno z popularnych słów kluczowych, z jakich wchodzicie na blog. Często też to pytanie się pojawia w waszych mailach, a jedna czytelniczka wręcz błagała mnie, żebym szybko znalazła jej jakąś działkę nad jeziorem, bo ona dłużej z teściową w domu mieszkać nie będzie. Tylko mina jej zrzedła, jak zobaczyła szaleńcze ceny mazurskich działek… ale wiem, że dalej próbuje, bo dla niej odpowiedź na pytanie, czy warto przeprowadzić się na Mazury, jest oczywista.
Ale czy na pewno?
Zawsze, kiedy ktoś się mnie pyta, czy warto przenieść się na Mazury, odsyłam go do dość znanego w sieci filmiku o domku w Karkonoszach [filmik tutaj, ale uwaga – niecenzuralny]. Wystarczy w nim zmienić tylko słowo Karkonosze na Mazury i proszę, cała prawda. Regularnie widzimy, jak gdzieś kolejny miastowy kupuje jakiś domek, patrzymy, jak się koło niego krząta, jak się cieszy, a po roku wystawia znajomą tabliczkę „NA SPRZEDAŻ”. Bo drewno do pieca trzeba sobie w wakacje ogarnąć, bo rury zimą popękały, bo jelenie zadeptały misternie zaplanowany ogródek, bo norki się bez kozery wciskają na poddasze, a jenot zeżarł wszystkie jabłka.
Ostatnio przyjechali do nas znajomi, którzy jaki czas temu kupili sobie swój wymarzony ogromny dom z jeszcze większą działką na suwalszczyznie. Spełnili swoje marzenie i wraz z dziećmi przeprowadzili się wiosną do nowego miejsca pełni energii i zapału. Kiedy przyjechali do nas zapytaliśmy żartem, czy im się ten wymarzony domek znudził, że swój przyjazd zapowiedzieli przynajmniej na kilka dni. No i… litania. Szkoła daleko, do tego kiepska, na zajęcia dodatkowe trzeba dowozić 30 kilometrów, pal licho odśnieżanie, ale całe wakacje były jedną wielką tyrką wokół znajomych i rodziny, którzy zwabieni wizją wakacji pod gruszą, masowo przyjeżdżali do darmowej miejscówki, a którym trzeba było podać śniadanie, obiad, kolację, zorganizować czas… i tak non stop, przez ciągłe 60 dni, bo przyjeżdżali sporymi grupami niemalże jak na turnus, a sugestie pani domu, że jest zmęczona, kwitowali śmiechem „No co ty!” i popijali kieliszkiem wódeczki. Wymarzony domek stał się przekleństwem, bo i opuścić na jesieni było go trudno, gdyż w okolicy non stop zdarzały się jakieś włamania, a sąsiadów jak na lekarstwo, do tego najbliższa stacja ochrony – 25 km. Przez 25 km to można cały dom oskubać.
Zazwyczaj na blogu pokazuję wam samą mazurską sielankę, ale prawdę czasami też staram przemycić [„Na wsi jest wszystko za darmo„, „Wiejska matka„]. Nic po tym, jeśli ludzie czytają, czytają, a w głowach zostaje im tylko cisza i świergot ptaków z instagrama czy snapa. I wiecie, co? Jestem w stanie to zrozumieć 🙂
I naprawdę, kiedy widzę kolejnego miastowego, wprowadzającego się do pustego od dawna domku, trzymam za niego kciuki. Trzymam mocno, może się przygotował, może będzie fajny, może mu się uda. A kiedy ktoś się pyta o realia życia na wsi [na wsi, nie w małym wsiomiasteczku pod większą aglomeracją], staram się mu powiedzieć o braku sklepów, o braku ludzi, o tym, że czasem człowiek chodzi i gada do siebie, o paleniu w wygaśniętym piecu o piątej rano, bo szron na ściany wchodzi, o tym wszystkim, co wkurza, co jest ciężkie, co trapi. Ale potem wsiadam na żaglówkę, kajak, rower czy motorówkę, pędzę przez jeziora, lasy, patrzę się na moje oswojone z tymi widokami dziecko i myślę sobie – chodźcie, chodźcie wszyscy, zobaczcie! To miejsce jest tak wyjątkowe, że nawet ciągnikiem mnie stąd nie wyciągniecie! Mazury.
Nowy nabytek dziadków – motorówka dla gości. Oczywiście, że z Kosmykiem musieliśmy odbyć pierwsze „pływanie”. Z Mikołajek do „Przystani Jaskółka„. Adaś został z babcią i żegnał nas zdziwionym spojrzeniem :).
Mikołajki przed sezonem. Za trzy miesiące tu będą tłumy i nie będzie można przejść deptakiem.
Na zdjęciu wyżej w tym małych omegach ćwiczyły takie małe pędraki z podstawówki. Uroczy widok <3
Adaś, jak zwykle, moje pojawienie się po dłuższej nieobecności, skwitował wyrzutem i łzami w oczach 🙂
Tak, ma dwie różne skarpetki 🙂
Inne „wiejskie” teksty:
„Krwiożercze króliki i wiejski styl życia”
„Na wsi jest wszystko za darmo”
„Czy kiedykolwiek żałowałam powrotu na wieś”
„Pięć rzeczy bez których można przeżyć na wsi i wszędzie” [muszę w tym tekście zrobić małą edycję, bo od kiedy moja mama kupiła ekspres, chyba się od tej kawy uzależniłam :D]
„Jak prosto zaplanować obiady na cały miesiąc”
Jeśli więc interesuje was przeprowadzka na wieś… nie pomogę. Czasem jestem tak wściekła wszystkimi problemami, że mogę dramatyzować. A czasem zachłystuję się tak bardzo tym, co mnie otacza, że zwyczajnie pieję nad wyższością mojego miejsca na ziemi nad innymi. No i co? Nic na to nie poradzę 🙂
Oddychać moimi Mazurami możecie częściej na Instagramie [tutaj] i na Snapchacie [matkatylkojedna]. Podzielcie się swoimi przemyśleniami – ciągnie was w odludzie?
Ciągnie mnie na wieś bardzo. Nawet na taką, gdzie odległość od domu do sklepu to parę kilometrów. Widoki, powietrze, ludzie…to wszystko na wsi jest inne. I poczucie, że jesteś u siebie, bo nikt ci ryja nie drze pod balkonem.
Wieś rullez.
To pytanie dla co niektórych impulsem płynącym było. I książki o tym powstały 😉 Mnie trudniej. Otoczona jestem i wodą, i lasem – i choć brak korków, i szpilki stały się niepotrzebne, czuję pewną tęsknotę.
Jeszcze niecały rok i też przywitam wieś 🙂
mazury to piękne miejsca woda, lasy, cudowne życie 😀
z miasta wybyłam na wieś sześć lat temu, do pracy oczywiście dojeżdżam (dziennie ok. 100 km w obie strony) , dziecko jeździ ze mną do szkoły, mąż też do pracy do miasta, razem też wracamy, uwielbiam wolne weekendy na wsi, gdy nigdzie nie muszę jechać:-))) Nie myślimy o sprzedaży,dajemy radę, dobrze nam na tej wsi, wsioki z nas całą gębą:-)))
Super! Chłop też dziennie stówę robi… jakbym ja jeszcze musiała w inną stronę jechać do pracy, to byśmy na benzynę nie wyrobili :/
Ja też w obie strony do pracy mam stówkę, minus, że pracuję na zmiany, ale jeszcze mnie szlag nie trafił o dziwo. Różnica taka, że na moje Kurpie nie ciągną jak na Mazury, więc miastowych mamy niewielu. U mnie to tylko jedna licha rzeka i kilka rowów,a poza tym wody brak (nawet w studni czasem) i tylko patrzę czasami jak jadą w weekend tłumnie na te Mazury z Warszawy – bo do granicy Mazur od mojej drewnianej chałupki mam jakieś 15 km, czyli tyle co nic,a jaki spokój.
A do miasta bym nie wróciła, już wolę drewno rąbać.
Nie ciągnie. Jestem dzieckiem dużego miasta – wychowałam się w centrum Wrocławia, teraz mieszkam na przedmieściach Warszawy. I choć uwielbiam czytać Twojego bloga to w nie wyobrażam sobie siebie w takim miejscu. Ale to trochę dlatego, że ja się w gruncie rzeczy boję przyrody – tych norek, jenotów i co tam jeszcze macie 🙂 Za to chętnie czytam o tym jak to jest u Ciebie na wsi.
Bo po to jestem 🙂
Wychowalam się na wsi, prawdziwej wsi. Do szkoły i kościoła w sąsiedniej wsi było ponad 3 km. W mieście nieduży ten dystans, ale idąc wśród zasp zimą i lasem trochę ciężko i straszno. Do liceum miałam 7 km. Chodziłam do pobliskiego miasteczka. Od czasów studiów mieszkam w mieście, już 20 lat. Tu założyłam rodzinę i tu okrzepłam. Nie tęsknię za wsią, ale tylko dlatego,że co weekend wyjeżdżam do tej swojej wsi,gdzie mieszkają moi rodzice. Tam z mężem mamy sad, ogródek, mąż ma garaż i miejsce do majsterkowania, taka nasza stanica. A w niedzielę wracamy do siebie, bloku, pracy, dzieci do szkoły i przedszkola. Jestem dzieckiem natury i przestrzeni. Mój rodzinny dom stoi na końcu wsi, wokół niego same pola, a za 1500 m lasy. Świeże powietrze i przestrzeń. Mój mąż typowy i dziada pradziada prawdziwy mieszkaniec miasta, marzy o domu na wsi… Tylko on nie wie, tak do końca, jak to ze zwykłym życiem na wsi jest. Palenie w piecu, częste braki prądu, kłopoty z wodociagami, brak sklepu i mnóstwo innych niedogodności. Ale rozumiem ludzi, którzy pragną tej wolności. Moi teściowie grubo po 50 roku życia, przeprowadzili się na wieś i teściowa do dziś żałuje, choć mieszka tam już 12 lat. Palenie w piecu, stary dom, który wymaga remontu, na ktory by brakło skarbu bursztynowej komnaty. A to nornice dosłownie obżarły jej ogród – łącznie z porzeczkami i agrestami. Ale kto co lubi. Mi odpowiada życie w mieście i póki co, nie wybieram się mieszkać na wieś 🙂 A o wożeniu dzieci na liczne zajęcia, już z przyzwoitości nie wspomnę 🙂
Pozdrawiam
Triss Merigold
Z przyzwoitości nie przypominaj 😀 Pamiętam, jak wracalam z dodatkowych zajęć późno wieczorem – nie dość, że rodzice musieli mnie przywieźć kilkanaście km ze szkoły, to potem zawieźć kilkanaście km na zajęcia, wrócić i znów po zajęciach mnie przywieźć – masakra.
Nie. Mi w Giżycku całkiem dobrze 😉 Choć porównując to z Warszawą – Giżycko to po prostu większe „odludzie” 😀
Ja z Mazur wyfrunęłam akkhście lat temu 🙂 Teraz, kiedy mam chłopaków, kiedy maszeruję z wózkiem po moim podgdańskim mieście i szukam cichych zakątków, coraz częściej marzę o domu z dala od tego wszystkiego, od dróg, od ciągle jeżdżących pod oknami aut. Doskonale wiem, jak żyje się na wsi. Wychowałam sie na tzw.kolonii, z jednej strony pole, za nim łąka i Roś, z drugiej łąka, mokradła i łosie. A z trzeciej …łąka 🙂 Pamiętam, jak mnie mama na plecach nosiła przez zaspy i jak widziałam auto, to znaczyło, że goście. Pamiętam też watahy rodziny zjeżdżającej gromadą na wakacje…a potem rodzice dostali mieszkanie. W mieście. Do dziś nie mogę zapomnieć tego, co jedną złą decyzją straciliśmy.
Tak, chciałabym wrócić na Mazury, sadzić i pielić w prawdziwym ogrodzie, a nie na balkonie, nie widzieć ludzi tygodniami i mieć czas na życie. Te zwykłe, domowe. I wierzę, że mi się uda, bo z takim Mężem nie może być inaczej 🙂
Oj, jak ja cię rozumiem, trzymam kciuki, żeby się plany powiodły!
Mnie ciągnie na Podlasie. Ale to za kilka lat dopiero będzie realne. Ale przecież życie jest długie 🙂
Zdążysz!
Hmm mysle ze to zalezy gdzie sie czlowiek wychowal, albo od przyzwyczajenia. Bo sa ludzie dla ktorych codzienne dojezdzanie kilkadziesiat kilometrow to malo a sa tacy co bardzo duzo. Po tym co napisalas chyba nie umialabym az na takiej wsi zyc za dlugo. Ale na takiej pod aglomeracyjnej to tak. Cale zycie mieszkam w krakowie immnie marzy sie wybrzeze
A ja zawsze chciałam chwilę pomieszkać w Krakowie 🙂
Naleze do tych co go nie doceniaja. Na troche to i ok ale na dluzsza mete mozna w kolko narzekac na smog i wieczne chorobska gornych drog oddechowych. Wystarczy na pare dni wyjechac zeby potem nie miec czym oddychac. Powietrza to Ci zazdroszcze