Jeśli chodzi o wybór kapci po domu, świat dzieli się zdecydowanie na dwie drużyny. Zwolennicy pierwszej uważają, że wyłącznie oni mają rację i nie wyobrażają sobie przeżyć bez tej konkretnej rzeczy na nogach. Zwolennicy drugiej z kolei nie wyobrażają sobie życia z tą jedną konkretną rzeczą i stawiają na o wiele droższy, ale za to naturalny produkt.
Przyszła jesień, w zasadzie za chwilę święta, bo już podobno pokazywali w telewizji Mikołaja pędzącego z coca colą. U nas rankiem są już przymrozki, a ja nie wykopałam jeszcze mojej canny i nie obłożyłam rabat gałęziami sosny. No cóż, życie. Robi się coraz zimniej, widać już dzieci ubrane jak na Syberię w zimowe kurtki i ciepłe czapki. Podobno niektórzy są już po trzeciej czy czwartej fali jesiennych chorób, odra zaczyna szaleć, a w kraju rośnie panika.
I w tym wszystkim tkwią moje dzieci, biegające wciąż jeszcze boso po trawie i w domu twardo używające najdroższych na świecie kapci w całości zrobionych z ich własnej skóry i w stu procentach będących… ich własnymi nogami.
Od wczesnego dzieciństwa jestem w tej drugiej drużynie. Mimo że te 30 lat temu nie mieliśmy ogrzewanej podłogi i moje stopy stąpały po deskach położonych na zwykłej ziemi. Gdybym wiedziała, że to między innymi uodporni mnie tak, że później praktycznie nigdy nie opuszczę szkoły z powodu choroby, zastanowiłabym się dwa razy przed zdjęciem kapci z nóg, ale mama nigdy mnie też do tych kapci nie namawiała. Nie chcesz? To biegaj na bosaka. Do dziś preferuję obuwie, które nie krępuje mi nóg i jeśli kupuję buty, to trochę za duże, w które miękko mogę włożyć nogę, niż ściśnięte i w sam raz.
Mówili mi, że na własne dzieci patrzy się inaczej i chce się je chronić bardziej niż chronili nas nasi rodzice. Zgadzam się. Dlatego chroniąc moje dzieci nigdy nie kupiłam im kapci. Chodzenie boso po domu jest bezpieczniejsze:
- Dziecko nabiera odporności,
- uczy się uważności [bo trzeba być uważnym, żeby nie nastąpić na pojedynczy klocek czy rzuconą niedbale temperówkę],
- dostępuje też zaszczytu swoistego relaksu, bo to miłe uczucie pielęgnować stopy dotykiem puchatego dywanu, chropowatej podłogi, ciepłych kafelków łazienki czy delikatnego dotyku kanapy, gdy rozłożymy na niej nogi. Jak doskonale wpływa to na integrację sensoryczną pisałam już chyba w tym tekście.
- Dodatkowo mięśnie stopy i sama stopa małego dziecka pięknie się rozwija bez usztywniających kapci [nie tylko moja opinia, ale większości ortopedów].
- Goła stopa to też świetna amortyzacja. Zawsze wolałam, żeby chłopcy biegali na bosaka, a nie w skarpetkach, bo w skarpetkach nie raz nie dwa się zwyczajnie na podłodze pośliznęli. Skarpet z dodatkowym amortyzatorem zwyczajnie zaś nie toleruję. Skóra ma już swój amortyzator, po co mu dodatkowy?
Piszą mi niektóre dziewczyny. Ok, tylko że starszak skończył przedszkole. Przez trzy lata chorował dwa może trzy razy po jednym dniu, a często przynosił jakąś chorobę, którą przechodził bez objawów, gorączki nawet, a tę chorobę dostawał Adasio. Pierwsze półtora roku życia młodszy faktycznie dużo chorował, ale konsekwentnie dbałam o jego odporność w czasie wakacji, nie zakładałam tej cholernej czepeczki przy każdej okazji [zresztą, nawet by mi nie dał] i hartowałam go jak dzika, między innymi pozwalając na bieganie po domu boso. W zeszłym roku w grudniu wykąpał się morzu, tydzień temu pławił się z bratem w rzece. Obie kąpiele bez żadnych konsekwencji zdrowotnych, ale nie powtarzajcie tego w domu, jeśli od maleńkości nie hartujecie dzieci albo zaczynacie cokolwiek robić z ich odpornością we wrześniu lub w październiku. To już trochę za późno, pisałam o tym tutaj.
Teoretycznie powinnam teraz zapytać, po całej tyradzie, dlaczego lepiej i zdrowiej jest chodzić na bosaka, jakie są plusy wkładania kapci. Ale ja to kumam. Wynika to przecież z troski rodzica o dziecko – bo kiedyś maluch się przeziębił, więc rodzic myśli, że to jego wina i zaczyna pilnować, żeby to się nie powtórzyło, dziecko zakłada dodatkowe warstwy ubrania, przegrzewa się, obniża przegrzaniem odporność i przy pierwszym lepszym kontakcie z wirusem czy chłodem jego organizm nie jest w stanie się obronić.
Prosta zależność, ale i zapętlenie. Bo kiedy rodzic, który przegrzewa,a potem nagle wypuści swoje dziecko nago i na bosaka po szronie, namawiany przez matkę wariatkę jaskółkę, to jestem pewna, że to dziecko faktycznie wyjdzie z takiej wyprawy chore. I wyjdzie, że jaskółka racji nie miała, bo ktoś tam kiedyś tam rozebrał dziecko i ono dzień później zaczęło chorować, więc to bzdura z tym hartowaniem, na nic ono, trzeba ubierać. To kółko nie ma końca i tak to działa. Ale wychodzi się z niego drobnymi krokami, a nie skokiem do wody, zdaję sobie z tego sprawę.
Bo ja na odporność moich dzieci pracowałam pierwsze lata jak wół. Nie przegrzewając, mimo że sama lubię ciepło, wychodząc z nimi na dwór, przyswajając starszaka do dotyku bosą stopą ziemi [bo nie lubił – SI], jeżdżąc naszym wielkim rowerem przez las codziennie nad jezioro od maja do września, żeby się w zimnej wodzie pomoczyli, a jak nie miałam siły, to pozwalając im się moczyć lodowatą wodą ze szlaucha. A przede wszystkim – nie zakładając dzieciom na nogi papuci, kapciuszków, skarpetuszków i innych onucy. To już w pierwszych miesiącach życia moich dzieci, kiedy wystawiałam ich zimą na dwór na drzemkę, zdecydowałam, do którego teamu będę należeć.
Ale rozumiem drugą drużynę. Zresztą, gra ze mną do tej samej bramki i obu nam zależy na tym samym – na zdrowiu naszych dzieci. Nikt nas tego nigdy nie uczył, więc każdy może błądzić i szukać swojej drogi. W kapciach albo bez kapci. Who cares. Każdy dokonuje swojego wyboru.