Wczoraj przyszła do mnie wielka paczka słodyczy. W podarunku. Słodycze wspaniałe, ciastka, batoniki, ciasteczka i różne pyszności, ale pomyślałam, że schowam paczkę, bo można by zjeść przy okazji wycieczki motorówką, a wiedziałam, że kiedy chłopcy zobaczą ciastka, pożrą wszystko i wcale im się nie dziwię, sama bym pożarła. A po mocnym słodyczowym weekendzie, wolałam utrzymać chwilowy detoks od cukru.
Zaczęłam więc szukać skrytki na słodycze. Próbowałam ukryć pudło na szafkach w kuchni, ale wystawało i mogło zwrócić uwagę. Przeniosłam je do piwnicy, ale przypomniało mi się, że starszak schodzi z ojcem palić w piecu, więc paczka mogła zostać odkryta. W grę wchodziło jeszcze "za łóżkiem", gdzie tylko się wrzuca rzeczy i rzadko kiedy wyjmuje, na szafie w pokoju, na samym dole kosza na bieliznę albo w komórce na dworze. Wszytko to jednak dawało cień szansy na odkrycie. Po długich namysłach postanowiłam więc zaryzykować. Weszłam na poddasze i wzięłam drabinę. Postawiłam drabinę pod ścianą i otworzyłam klapę na pawlacz pod dachem. Wsunęłam pudło w czeluście i przekonana, że paczka będzie tam bezpieczna do czasu wycieczki motorówką na jezioro, otrzepałam ręce i zadowolona z siebie zeszłam na dół.
Dziś syn chodził jakiś taki zaniepokojony. Kręcił się po domu, wąchał, zaglądał w kąty. W pewnym momencie powiedział:
- Wiesz, mamo? Ja chyba jestem dziwny. Cały czas czuję jakieś słodycze. Wiem, że w domu nic nie ma, ale nie poradzę - czuję jakieś słodycze! Batoniki, cukierki i ciastka, wiesz?
Jeśli zastanawiacie się, czy dzieci mają radar na słodkości, śpieszę donieść, że ten radar ma co najmniej 15 metrów zasięgu.