Czas się pożegnać i powiedzieć sobie stop. Czas pewne sprawy zakończyć i rozstać się z uśmiechem na ustach.
Ten tekst to ostatni tekst związany z moją półroczną współpracą z Panią Swojego Czasu. Z jej strony to był eksperyment, z mojej – druga tego typu stała współpraca, której nie mogłam się nie podjąć, bo produkty Oli towarzyszyły mi długo przed rozpoczęciem w ogóle rozmów o jakiejkolwiek kooperacji.
Ten tekst to ostatni tekst związany z moją półroczną współpracą z Panią Swojego Czasu.
I piszę go z uśmiechem, bo to była naprawdę fajna współpraca:
→ napisałam dobry poradnik dla rozpoczynających swoją przygodę z ogrodem warzywnym [tutaj, a tutaj kontynuacja o permakulturze]. Swoją drogą oba te teksty znajdą się w ebooku o ogrodach, nad którym wciąż, mimo przeciwności i dwójki dzieci w domu, pracuję.
→ opisałam, jak udaje mi się planować zakupy i kiedy ludzie w panice robili zapasy z radością czytałam podziękowania czytelniczek, że dzięki mnie się ogarnęły i podeszły do tego wyzwania ze spokojem i rozsądnie.
→Zrobiłam też małe podsumowanie moich początków planowania i tego, jak wyglądała moja droga do zostania ambasadorką.
→ Publicznie przyznałam się do prokrastynacji [jakby normalnie nikt nigdy tej dziedziny nie uprawiał]
→Najbardziej chyba dumna jestem z tekstu o sprzątaniu i o tym, jak pracować z dzieckiem w domu.
To niesamowite, że cała współpraca z Panią Swojego Czasu bazowała na tekstach, które teraz są aktualne jak nigdy wcześniej. Moja babcia zajmuje się wróżbami, ale nigdy nie konsultowałam z nią tego, co się wydarzy. Jakoś tak intuicyjnie przygotowywałam się do opcji, że tak, jak jest teraz, może być. Że planowanie zakupów, planowanie życia w trudnych warunkach, konieczność już właściwie posiadania własnych warzyw, własnych zbiorników wodnych [o tym wkrótce] jest opcją prawdopodobną. I choć wolałabym, żeby tak nie było, to mimo wszystko jestem wdzięczna, że intuicyjnie jakoś skupiłam się na tych rzeczach. I w życiu. I na blogu.
Ja zresztą jestem tak kiepska w kłamaniu, że nie umiałabym opisywać czegoś, co aktualnie nie jest mi bliskie. Czasem, stałe i takie najwierniejsze czytelniczki, pytają, czemu nie mam więcej reklam, czemu nie robię tego, tamtego i jeszcze owego. Odpowiedź jest prosta – jak czegoś nie czuję, to tego nie robię. Szkoda mi energii na przekonywanie siebie do czucia czegoś, czego nie czuję. A jak siebie nie przekonam, to innych też mi się nie uda [dlatego, podejrzewam, moje dzieci do dziś nie przekonały się do buraków. Ja ich nie czuję, nie umiem w buraki, nie lubię ich robić, więc dzieci też nimi plują aż po sufit. I stąd też pewnie wynika niechęć starszaka do pracy domowej. Ja ją traktuję jak zło konieczne, więc i on ma na prace domowe, brzydko mówiąc, wywalone].
I tak.
Kiedy zaczynałam współpracę z Panią Swojego Czasu, współpracę, za którą mi płacono i stawałam na rzęsach, żeby teksty, w ramach tej współpracy były wartościowe i ciekawe, miałam w sobie taki strach, czy dam radę. Czy mi się uda. Czy wszystkim będzie się podobało [wiadomo, że wszystkim nigdy nie będzie się podobało, wbijam to sobie od lat do głowy i wciąż łapię się na tej nierealnej do spełnienia potrzebie]. Czy będę miała pomysły na teksty. Czy dam radę robić zdjęcia i opracowywać tematy.
A teraz, kiedy ten etap się kończy [no, może będzie jeszcze jakiś epilog – ja w dalszym ciągu z planera korzystam i będę korzystać] mam w sobie takie poczucie radości – że stworzyłam fajne teksty, że one się dobrze czytały, że są to treści, które moje dziewczyny na grupie linkują w odpowiedzi na pytania, że ja przez najbliższe lata nie będę się tych tekstów wstydzić i że większość będę mogła przypominać za rok czy dwa bez poczucia żenady.
Lubię takie współprace i takich sobie życzę na przyszłość. Są często wymagające i zmuszają do usystematyzowania wiedzy [o matko, przed tekstem o permakulturze i ogrodzie myślałam, że wiem dużo, ale żeby opisać i odpowiednio przekazać to, co wiem, przeczytałam ze cztery książki. Dużo też mnie kosztowała recenzja książki o asertywności – bo mimo wszystko pisanie o swoich słabych stronach i o tym, nad czym się pracuje, nie jest łatwe.]. Ale też są bardzo satysfakcjonujące – wiadomości od dziewczyn, które wzięły się za siebie, przybijanie wirtualnej piątki, kiedy pod tekstem czytasz, że któraś dziewczyna cieszy się, że ja też lubię PSC, moja radość, kiedy czytam, że ktoś też lubi PSC jak ja i poleca. To daje olbrzymią radość.
I tak – po 12 tekstach [wszystkie znajdziecie po tagu „pani swojego czasu” na moim blogu, a na instagramie mam specjalnie wyróżnione stories o PSC] żegnam się z Panią Swojego Czasu. Blogowo. Bo realnie czekam na kolekcję #pastelove. Cudowną wiosenną kolekcję zeszytów, która po tych szaroburych miesiącach ni to zimy, ni to wiosny, ujmuje mnie rześką radosną paletą kolorów. Ja się zapisałam na info o starcie sprzedaży, a ty ?
[Po kliknięciu w baner, będziesz mogła się zapisać.]
No i najważniejsze – wstrzymuję oddech – co ty myślisz o takiej formie współpracy i tekstach, które powstały w jej ramach? Masz jakieś ulubione?
\
Wpis powstał we współpracy z Panią Swojego Czasu