Czasem ludzie pytają się mnie, czemu mam takie zaniedbane dłonie. Paznokcie krótkie, niepomalowane, czasem obgryzione. Dziwię się, kiedy ktoś mnie pyta. Wszak kilka miesięcy temu miałam piękne niebieskie hybrydy... całe trzy tygodnie! Po trzech tygodniach wlazła mi drzazga, zrobił się zastrzał pod paznokciem i on cały zszedł razem, niestety i ku mojemu przerażeniu razem z hybrydą.
Potem, nie zważając na odrastający paznokieć, zapuściłam znowu - na całe dwa tygodnie. Po dwóch tygodniach młodszy dostał awersji na ubranie i przy którejś próbie założenia spodni na wyjazd zadarłam na raz trzy najbardziej reprezentacyjne płytki.
Ale się nie poddałam. Nawet wtedy, kiedy złamałam jeden paznokieć, zakładając sobie rajstopy. Nawet wtedy, kiedy obtłukłam sobie całą rękę, wrzucając drewno do piwnicy, którego wcale wrzucać nie musiałam, ale co miałam stać i patrzeć? To pomogłam. Nie poddałam się, kiedy kolejny raz weszła mi jakaś zadra i schrzaniłam sobie kolejny paznokieć. Nie poddałam się, kiedy któregoś razu na drogę wybiegły nam łanie i tak mocno trzymałam psa, że aż mi się wyrwał, niwecząc moje hodowane tak skrupulatnie resztki paznokcia na wskazującym palcu. Nie poddałam się, kiedy porządkowałam podwórze i zdarłam nie tylko rękawiczki, ale też... wiadomo.
Ale dziś, dziś kiedy rano zamiast jabłka, sparzyłam sobie całą rękę i to nawet dzieci nie było przy mnie, po prostu jestem ofiarą, dziś, kiedy sobie tę rękę sparzyłam i obserwowałam rosnące bąble, dziś właśnie stwierdziłam, że wcześniej niż zwykle rozpalę w piecu, bo dziecka z tą ręką nie przebiorę, sama też ubrać się nie bardzo mogę, to rozpalę. I poszłam rozpalić. I rozpaliłam, ale jako że dziś właśnie jestem ofiarą, to wzięłam taki kołek, który wejść nie chciał. Ze łzami w oczach robiłam kung-fu, podnosząc nogę na wysokość cycków i usiłując wkopać ten kołek do pieca, ale ni cholery, nie dało rady. Wreszcie, zrezygnowana walnęłam w niego ręką i... poszło. Ale tak poszło, że chwila minęła, zanim udało mi się wyciągnąć rękę przygniecioną w wyniku rotacji innym kołkiem. Ocalałe paznokcie, na myśl o tym, że mogłam tak utknąć z nogą w piecu, zeżarłam, siedząc we łzach na podłodze obsypanej popiołem, a potem uśmiechnięta wdrapałam się po schodach na górę, gdzie od 20 minut nawoływały mnie krzykiem dzieci, które przez ostatnią godzinę nic ode mnie chciały, ale w momencie, w którym rozpalałam, nagle zaczęły przeraźliwie mnie potrzebować.
I kiedy czasem ludzie pytają się o moje ręce, bo to nieładnie, żeby kobieta miała zaniedbane, a czemu nie zapuścisz, a przecież to tak ładnie, sradnie z paznokciami, mam ochotę wykrzyczeć takiej osobie, żeby się cieszyła, że jeszcze mam czym jej fuck you pokazać. Palców jeszcze nie straciłam. Mimo częstego używania siekiery.
Asiu, sparzasz jabłka:)?
Zawsze. Serio! I pomarańcze też i w sumie wszystkie owoce ze sklepu 🙂
Ojej, a ja tylko pomidory, bo nie znoszę skórki...
A oświeć mnie, bo czuję się głupia: rozumiem, że to dla czystości czy pozbycia się pestycydów?